Terry Goodkind

Kroniki Nicci


Скачать книгу

wojsko przypominało chmarę kłębiących się komarów. Generał mocno się skoncentrował, jak w transie. Skupiając się, mógł wyciszyć odgłosy obozu. Wątpił, żeby ktokolwiek w armii wiedział więcej od niego, a musiał zrozumieć, co się stało.

      Utros zrobił parę kroków. Ciało dalej było częściowo skamieniałe, nie stało się znowu całkiem elastyczne. Wciąż był w skórzanej kamizeli, wzmocnionej kwadratowymi metalowymi płytkami, oraz w budzącym grozę hełmie przyozdobionym rogami potwornego byka, którego nasłał na nich Ildakar. Przypomniał sobie dzień, w którym monstrum grasowało o obozie, siejąc zamęt. Własnoręcznie zabił potwora i odciął mu rogi jako trofeum.

      Spojrzał na swoje dwie wiotkie czarodziejki, równie otumanione jak on. Ava i Ruva były zgrabne i smukłe, ich błękitne szaty ciasno opinały wąskie talie, uwydatniając obfity biust. Bliźniaczki wyglądały identycznie, lecz Utros znał je równie dobrze jak własne dłonie, którymi badał każdy cal ich ciał. Dawały mu siłę, ale nie seks.

      Teraz potrzebował owej siły.

      Ava i Ruva były blade, skórę miały chłodniejszą niż umarli. Obie były całkiem bezwłose – z własnego wyboru; ostrymi jak brzytwa nożami goliły głowy, brwi, a nawet kępkę pomiędzy nogami. Dbały o siebie nawzajem. Kiedyś malowały swoją mleczną skórę w zawijasy i wzory pomagające kanalizować dar, który posiadały.

      Kobiety popatrzyły na siebie w coraz jaśniejszym brzasku, a potem zwróciły się ku Utrosowi z pytającymi minami. Podszedł do nich bez słowa, a one owinęły się wokół niego, przywarły do niego ciałami. Poczuł, jak narasta ich zespolona siła.

      W obozie nasilała się dezorientacja. Utros powiedział do swoich czarodziejek:

      – Musimy się dowiedzieć, co się stało. – Jękliwe okrzyki stawały się niespokojne i pełne strachu. – Powinienem powiedzieć coś żołnierzom.

      – Będziemy musieli skłamać, bo nic nie wiemy – odpowiedziała Ruva. – Na razie.

      Ava była innego zdania.

      – Wiemy, że to było zaklęcie, i to potężne. I możemy być pewni, że rzucili je czarodzieje Ildakaru.

      Ruva dotknęła twarzy generała, przesunęła dłonią po jego brodzie i naznaczonym blizną policzku. Wyglądało to na czułą pieszczotę, lecz ona badała. Ava zrobiła to samo z siostrą.

      – Kamień. Zaklęto nas w kamień.

      – I odczarowano – dopowiedziała Ruva.

      – Nie do końca. Jesteśmy ciałem i krwią, ale stwardnienie nie całkiem ustąpiło.

      Utros spojrzał gniewnie na otoczone murami miasto podświetlane przez wschodzące słońce. Szok zmieniał się w zalew pytań; dostrzegł w Ildakarze subtelne zmiany. Niektóre budynki za murami były spalone; smużki tłustego dymu plamiły niebo.

      – Ich czarodzieje zaklęciem zmienili nas w kamień – powiedział. – Lecz moc potrzebna do unieruchomienia tylu tysięcy wojowników wykracza poza moje zrozumienie. – Wskazał ku miastu wypiętrzonemu ponad rzekę. – Spójrzcie na dzisiejszy Ildakar. Coś się tam stało. Te pożary… może wybuchła tam wojna domowa.

      – Czyżby to nas przebudziło? – zapytała Ruva.

      – Może czarodziej, który rzucił czar petryfikacji, nie żyje i zaklęcie zanikło – odparła Ava.

      Przednie szeregi armii, oszołomione, lecz zdesperowane, ruszyły i rzuciły się na mury i bramy, w daremnym, wydawałoby się, wysiłku.

      – Są rozgniewani – powiedziała Ruva.

      – I niech tacy będą – stwierdził Utros.

      Jego ludzie byli tak znakomicie wyszkoleni, że nawet śpiąc, mogli przypuścić szturm. Kiedy instynktownie ruszyli ku murom, Utros wiedział, że ten atak jest bezcelowy, ale nie zamierzał ich powstrzymywać. Nie lubił niezaplanowanych działań, lecz ten wypad zajmie ich na pewien czas, a jemu pozwoli podjąć decyzję, co robić dalej. Powinien więcej się dowiedzieć, skoro jego armia była spetryfikowana przez miesiące czy nawet lata.

      Jego myśli biegły różnymi torami, sugerując odpowiedzi, oceniając skutki. Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego zniknęły wszystkie namioty, ogniska i zaopatrzenie. Dokładnie pamiętał, że cała dolina została stratowana do gołej ziemi przez licznych żołnierzy i wozy tak potężnej operacji militarnej.

      W minionym tygodniu doświadczyli trzydniowych zimnych deszczów, a nawet pierwszych śniegów. Grunt zmienił się w koszmarne błocko, które zamarzałoby każdej nocy, gdyby nie ogniska i nieustannie przemieszczający się ludzie. Powietrze było ciężkie i cierpkie od dymu z dziesiątków tysięcy ognisk. Ogołocono z drzew wzgórza na wiele mil wokół, żeby mieć drewno na opał; lecz odległe lasy wyglądały teraz na gęste i zdrowe. Krajobraz całkowicie się odnowił.

      Utros zaczął podejrzewać, że minęło więcej niż parę pór roku. Jak to możliwe?

      – Generale – usłyszał znajomy szorstki głos Enocha, naczelnego dowódcy, naznaczonego bitewnymi bliznami.

      Enoch towarzyszył Utrosowi od początków kariery. Chociaż dziesięć lat starszy i noszący blizny po liczniejszych potyczkach, był całkowicie wierny generałowi. Znał się na taktyce i szybko pojmował plany podsuwane mu przez wodza, lecz nie był ambitny, nie pragnął się wykazywać. Enoch nie szukał chwały dla siebie, bo w zupełności wystarczała mu służba Utrosowi. Lojalność wobec imperatora Kurgana miała dla niego drugorzędne znaczenie. Naczelny dowódca też był blady, obsypany jakby kredowym pyłem i częściowo skamieniały.

      – Co się stało, generale? Coś się zmieniło, przeraźliwie odmieniło.

      Utros się wyprostował.

      – Chwilowo wiemy tyle samo, naczelny dowódco. Ildakar zaatakował nas jakimś zaklęciem.

      Enoch zmarszczył brwi.

      – Póki się nie dowiemy, co się stało, zamieszanie w szeregach będzie rosło i zniweczy dyscyplinę.

      Generał wiedział, jak trudno utrzymać w ryzach tak olbrzymią armię, nawet w najlepszych warunkach.

      – Sądzisz, że żołnierze będą tak wystraszeni, że odstąpią od oblężenia? Czy tak skołowani, że wpadną w panikę i się rozbiegną?

      Enoch, wstrząśnięty tym przypuszczeniem, posłał mu zawiedzione spojrzenie.

      – Oczywiście, że nie, generale. Nigdy nie zdezerterują. Każdy żołnierz sercem i duszą należy do ciebie. Lecz oczekują wyjaśnień. Wkrótce powinieneś im coś powiedzieć.

      Sztywność skóry zniekształciła uśmiech Utrosa.

      – Poślij posłańców do oddziałów i każ, by czekali na moje słowo. – Wodząc wzrokiem po byłym obozie, zauważył parę biegających luzem koni. – Roześlij jeźdźców po dolinie, niech poinformują kompanie, że wciąż dowodzi nimi generał Utros i że zwyciężymy. Pomszczę wszystko, co domaga się pomsty.

      Enoch skinął głową.

      – Oni już to wiedzą.

      – Ale i tak im powiedz. Najpierw muszę ocenić sytuację. – Zanim Enoch zdążył odejść, Utros szorstko przekazał dalsze polecenia. – Wygląda na to, że straciliśmy wszystko, więc musimy działać szybko. Nie okazuj niepewności, nie pozwól, żeby żołnierze zastanawiali się nad skutkami tego, że nie mamy już obozu, drewna na opał, schronienia. Potrzebne nam namioty. Poślij ludzi na pogórze, żeby ścięli drzewa i ściągnęli je tutaj, poszukali czegoś do jedzenia. Niech w razie potrzeby użyją mieczy i bojowych toporów.

      Wiedział, że płynące doliną strumienie dostarczą mnóstwa wody, lecz jego żołnierze potrzebowali o wiele więcej. Obejrzał się za siebie zdeprymowany na puste miejsce po