rewoltę zanosiło się od dłuższego czasu – sprostował Nathan. – Zasiałaś jej ziarno, twoje okrucieństwo doprowadziło do zamieszek. I zbierasz gorzkie żniwo.
– Dość już o zbuntowanych niewolnikach – powiedział mężczyzna z długimi siwiejącymi włosami splecionymi w warkocz po lewej stronie twarzy. – Nasze miasto jest oblegane. Po piętnastu stuleciach armia imperatora Kurgana znowu bije w nasze mury. Jeśli mamy paplać o błahostkach, to równie dobrze możemy szeroko otworzyć bramy nieprzyjacielowi.
Nicci popatrzyła na obcego i uznała, że podoba się jej jego bezkompromisowość. Elsa nachyliła się ku niej i szepnęła:
– To Oron, potężny czarodziej. Przewodzi gildii handlarzy skórami. Chciano, żeby został członkiem dumy, ale władczyni nigdy nie pozwalała na żadne zastępstwa, bojąc się, że nowi członkowie mogliby ją zdetronizować.
Bannon dorzucił:
– Oron jest chyba ojcem Brocka. Widziałem go, kiedy Amos, Jed i Brock zabrali mnie na przechadzkę po mieście.
– Mam nadzieję, że jest więcej wart od syna – mruknęła Nicci.
Brock i dwaj jego kompani mieli zły wpływ na Bannona; wykorzystywali go i podstępnie doprowadzili do tego, że go schwytano, żeby szkolić na wojownika areny.
Nicci wiedziała, że sama nie ma żadnych obowiązków wobec Ildakaru, jednak wystąpiła na środek posadzki z błękitnych marmurowych płyt. Ktoś musiał pchnąć to zebranie na właściwe tory.
– Powinniśmy powołać dumę i zabrać się do roboty. – Gestem nakazała mającym dar, żeby zasiedli przy stołach.
W zatłoczonej sali znalazło się miejsce dla wojskowych dowódców, osób z wyższych warstw, a także gniewnych niewolników i robotników. Kapitan Stuart i dwaj miejscy gwardziści aresztowali władczynię Thorę i odseparowali ją. Pozostała wyniosła, chociaż była więźniarką. Ludzie słuchali, szemrząc, a Nicci, Nathan i Elsa opowiedzieli im o działaniach wrogich wojsk.
Zatroskani kupcy i mający dar szlachetnie urodzeni wyrazili swoje niezadowolenie. O wiele bardziej niepokoiły ich zamieszki w mieście.
– A co z rebeliantami i szkodami, jakie wyrządzili? – zapytał członek gildii przędzarzy jedwabiu. – Czyżbyśmy mieli o tym zapomnieć? Niektórzy z tych rozwydrzonych sukinsynów mordowali szlachetnie urodzonych, odrąbując im głowy!
Członkowie niższych warstw też się wypowiedzieli. Głos Rendella, wciąż osmalonego po gaszeniu pożaru, wybił się ponad hałas.
– Jak moglibyśmy zapomnieć krzywdy wyrządzone przez szlachetnie urodzonych? Dręczyli nas od pokoleń. Co z rozlewem naszej krwi?
– Czy obcięcie paru głów to zrekompensuje? – zapytał Nathan. – Bardzo wątpię.
– Tylko głupcy będą się sprzeczać, kiedy wroga armia łomocze w ich mury – odezwała się zniecierpliwiona Nicci. – Skupcie się na prawdziwym problemie. Wszyscy w mieście powinni wiedzieć, jak walczyć z generałem Utrosem. To najważniejsza sprawa.
Quentin odkaszlnął, zanim się odezwał. Ciemnoskóry czarodziej miał siwe jak dym włosy i wiecznie zachmurzoną twarz z głębokimi bruzdami.
– Dawno temu czarodzieje Ildakaru byli o wiele potężniejsi niż dzisiaj. Andre stworzył trzech olbrzymich wojowników Ixax, których nigdy nie wykorzystano. Wódz-czarodziej Maxim wykoncypował i rzucił czar petryfikacji, obracając w kamień całą armię oblężniczą. Wszyscy mieszkańcy, kosztem mnóstwa istnień, współdziałali przy krwawych czarach chroniących nas pod całunem nieśmiertelności.
Damon, stojący obok przyjaciela, poparł Quentina. Damon miał wąską twarz, oliwkową cerę i zwisające wąsy.
– Jeśli przedtem nie zdołaliśmy pokonać generała Utrosa, to jaką szansę mamy teraz?
W komnacie zrobiło się głośniej i Nicci podniosła głos:
– Sytuacja Ildakaru dramatycznie się zmieniła, ale to nie oznacza, że miasto jest słabsze. – Powiodła po zebranych przenikliwym spojrzeniem błękitnych oczu. – Jesteśmy tutaj ja i Nathan Rahl. Przynieśliśmy nowe idee, nową magię i nowe sposoby walki.
– Ja powróciłam – dodała Lani.
– Lecz nieprzyjacielska armia też jest inna – wtrącił Bannon. – To nie są zwyczajni żołnierze. Pamiętacie, że kiedy Ulrich się ocknął, wciąż był na poły kamienny i bardzo trudno było go zabić. Teraz za murami jest wielotysięczna armia takich jak on. – Uniósł miecz i poruszył przebarwioną klingą. – Wątpię, by nasza broń była na nich dobra.
– Będziemy walczyć zaklęciami, dlatego musimy odtworzyć dumę – stwierdził Oron. – Już straciliśmy zbyt wielu czarodziejów.
– I Thorę – powiedziała surowo Elsa. – Wydalono ją z dumy i nie będzie mogła pomagać.
– Bez względu na to, jak jestem wam potrzebna? – zakpiła lodowatym głosem Thora.
– Bez względu na to, jak twoim zdaniem cię potrzebujemy – odezwała się Lani. – Skoro czar petryfikacyjny już nie działa, to zalecałabym, żeby gwardziści umieścili cię w lochu, w celi z runami ochronnymi wokół drzwi, żebyś nie mogła się uwolnić, rzucając zaklęcia.
Quentin potaknął, bo chciał już przejść do innych spraw.
– To na razie wystarczy. Po kryzysie postanowimy, co zrobić z władczynią.
Damon powiedział:
– Proponuję, żebyśmy włączyli do dumy Quentina. Już wcześniej był brany pod uwagę, wiele razy udowodnił swoją sprawność i wartość. – Pogładził wąsy. – Nie mamy czasu na przeciągające się procedury.
– Zgadzam się – odezwał się Quentin. – Potrzebujemy czarodziejów i rady w pełnym składzie. Oron mógłby być tymczasowym członkiem.
– Zgoda – potaknęła Lani.
Rozpromieniony Oron przerzucił przez ramię gruby warkocz.
– Będzie to dla mnie zaszczyt.
– To za mało! – zawołała Elsa. – Potrzebna nam nowa władczyni, a nikt nie ma większej mocy niż Nicci. Obwołajmy ją jednogłośnie nową władczynią Ildakaru.
Nicci przekrzyczała narastające okrzyki:
– NIE! Pomożemy wam, ja i moi towarzysze, bo i my tutaj utknęliśmy, lecz musicie sami się rządzić. To nie moje miasto, tylko wasze.
– Moje – stwierdziła Thora. – Bez względu na to, co mi zrobicie, to ja stworzyłam Ildakar. Nikt bardziej ode mnie nie przejmuje się jego losem i nie ujrzę, jak upada.
– W ogóle niczego nie ujrzysz. – Lani skinęła na kapitana Stuarta i jego gwardzistów, żeby wyprowadzili Thorę z komnaty i zabrali do lochów pod wieżą.
Dawna władczyni, pokonana i skompromitowana, sztywno opuściła salę.
Nicci była rada, że wódz-czarodziej Maxim uciekł z miasta. Zniknął, może nawet pojmała go przebudzona kamienna armia. Tak czy owak, nie był już jej problemem.
ROZDZIAŁ 5
Kiedy Adessa myślała o wodzu-czarodzieju Maximie, tęskniła za jego głową w swoich rękach.
Przełożona morazeth posiadała ów szczególny dar skupiania się na czymś lub na kimś, jaki mają mieć jedynie osoby bardzo cierpliwe lub ogarnięte obsesją. Zawsze stała jej w pamięci twarz Maxima: wąski nos, ciemna kozia bródka, gęste brązowe włosy. Nie mogła się doczekać, kiedy wsunie w nie palce i mocno zaciśnie, ignorując grudki krwi. Chciała się wpatrywać w tracące blask brązowe oczy umierającego Maxima, a potem oddzielić jego szyję od okrwawionych