się tu mile widziany.
Nowy uczeń stoi obok niego przygarbiony i gapi się na nas, jakby zupełnie go nie obchodziło, czy będzie tu mile widziany, czy nie. Zastanawiam się, jak może być taki pewny siebie. Gdybym to ja tam stała, chowałabym się za panem Faulknerem i marzyła o tym, żeby zapaść się pod ziemię.
Ale nie Adam Bowden. Nie. On spogląda na nas wszystkich po kolei, spod opadających ciemnych włosów. Kiwa głową, jakby po cichu oceniał każdego z osobna, po czym przechodzi przez salę i zajmuje puste krzesło z tyłu. Nawet nie czeka, aż pani Hollis przydzieli mu miejsce. Jestem pod wrażeniem. Zaskoczyło mnie zachowanie tego chłopca.
Spogląda na mnie i Imogen, gdy osuwa się na krzesło, i unosi brwi, uśmiechając się przy tym. Nie jest to szyderczy uśmiech, lecz całkiem przyjazny. I to właśnie wtedy zdaję sobie sprawę, że kimkolwiek jest ten chłopak, chyba mi się podoba.
Pan Faulkner kończy wykład na temat zakazu wychodzenia na szkolne boisko w trakcie deszczu, po czym opuszcza pomieszczenie i pozwala, by drzwi zatrzasnęły się za nim, a my wszyscy milczymy, czekając, co powie pani Hollis, jeśli cokolwiek.
– Hm, przepraszam… Adamie? Będziesz siedział tutaj. – Wskazuje na puste miejsce w pierwszym rzędzie. To miejsce Nicholasa, ale nie było go w szkole od wieków i nikt nie wie, gdzie się podziewa.
Odpowiedź Adama jest stanowcza i pasuje do jego zachowania.
– Nie, dziękuję, proszę pani. Tu jest mi dobrze. – Opiera podbródek na dłoniach i gapi się na nią, rzucając jej wyzwanie.
Przez moment pani Hollis wygląda na zaszokowaną. Nerwowo rozgląda się po klasie, jakby się spodziewając, że ktoś ją wesprze, ale większość uczniów zaczyna chichotać.
A potem zaskakuje nas wszystkich.
– Wracaj tutaj. Natychmiast. – Nie jest to do końca krzyk, ale jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby odezwała się tak głośno.
Rozglądam się po klasie i widzę, że większość uczniów gapi się na panią Hollis z rozdziawionymi ustami. A nowy chłopak marszczy brwi i wzrusza ramionami, ale nie robi nic.
Pani Hollis nie ustępuje.
– Nie powiedziałam, że możesz tam usiąść. Musisz poczekać, aż wskażę ci miejsce.
To niesłychane. Ona sprzeciwia się uczniowi. Jeszcze nigdy tak się do nikogo nie odezwała. Pewnie ma okres.
Wzrok wszystkich kieruje się na Adama Bowdena.
– Chciałbym zostać tutaj, proszę pani – mówi, jakby miał do tego prawo. Brzmi uprzejmie, ale drwiący uśmieszek zdradza jego prawdziwe intencje. Normalnie nie pochwalam takiego zachowania, ale w Adamie jest coś wyjątkowego. Jest pewny siebie. To nie jest kolejny głupek, który zachowuje się źle, by zatuszować fakt, że jest kiepskim uczniem. Naprawdę jestem pod wrażeniem.
– Wynoś się! – krzyczy pani Hollis. – Natychmiast! Wynoś się!
Przez moment Adam wygląda na zdumionego, ale szybko odzyskuje rezon. Przechodzi przez salę, nie patrząc na nikogo, tak jak to zrobił przed chwilą, ale jego zaskoczenie jest niczym w porównaniu z osłupieniem, w jakie wprawiła pani Hollis mnie i resztę klasy. Równie dobrze mogłaby się zamienić w smoka i zionąć ogniem, bo gapimy się na nią, jakby właśnie to zrobiła. W końcu nauczycielka opuszcza klasę, żeby rozmówić się z Adamem Bowdenem. Nawet po tym, jak już wyjdzie na korytarz i zamknie za sobą drzwi, nikt nie ma odwagi odezwać się głośniej niż szeptem.
Nie widzę tego nowego chłopaka przez resztę poranka, ale w porze lunchu tylko o nim jesteśmy w stanie rozmawiać z Imogen i Coreyem. Siedzimy na schodkach przed blokiem plastycznym i drżymy z zimna, bo nie chcemy iść na stołówkę ani zakładać szkolnych marynarek. Pora lunchu to jedyny moment, żeby od nich odpocząć, i pilnujemy, by nie przegapić okazji, żeby zrzucić te kajdany, niezależnie od pogody.
– Był dziś na mojej lekcji historii – opowiada nam Corey. – Pani Hollis nie zachowywała się dziwnie w stosunku do niego, więc chyba musieli sobie wszystko wyjaśnić.
– Jej nie wolno się zachowywać dziwnie w stosunku do kogokolwiek, to nauczycielka – mówię, wgryzając się w bagietkę z serem. – Zresztą powinieneś to widzieć, upokorzyła go na oczach całej klasy. Pierwszego dnia! – Teraz, gdy już zdążyłam to przemyśleć, jestem pewna, że właśnie tak to trzeba nazwać. Upokorzenie. Ni mniej, ni więcej. Gdybym znalazła się na jego miejscu, byłabym zażenowana, ale Adam Bowden najwyraźniej dobrze to zniósł.
Imogen szturcha Coreya.
– Więc siedziałeś obok niego? Jaki on jest? – Cieszę się, że to ona zadaje te pytania. Gdybym sama je zadała, oboje by się domyślili, co czuję. A w każdym razie co myślę, że czuję.
– Jest w porządku, lubię go. Myślę, że jest bystry. A co? – Corey obrzuca Imogen spojrzeniem, które mogę zinterpretować tylko jako zaborcze.
– Nie wiem, po prostu wydaje się fajny. Ale nie w taki sposób! – Imogen łapie Coreya za ramię i nie puszcza, dalej pogryzając swoje czipsy.
Obserwuję ich i trudno mi uwierzyć, ile się między nimi wydarzyło w trakcie weekendu. Ale nie czuję zazdrości, a w każdym razie nie za bardzo mi ona doskwiera, bo Imogen i Corey to moi najbliżsi przyjaciele. Poza tym na horyzoncie pojawiła się nadzieja w postaci Adama Bowdena. Powtarzam w myślach jego imię. Brzmi dobrze. No i uśmiechnął się do mnie, prawda? A może to sobie wyobraziłam? Nie mogę być tego pewna, ale po chwili zastanowienia wmawiam sobie, że owszem, zdecydowanie to zrobił.
Chciałabym zostać z Imogen sama, żebym mogła się z nią podzielić moimi myślami. Nie ma mowy, bym wspomniała o czymkolwiek przy Coreyu; owszem, mogę mu mówić różne rzeczy, ale nie na temat chłopców. A już szczególnie na temat tego, obok którego siedział na historii. Dochodzę do wniosku, że zadzwonię do niej później. Muszę się z nią tym jak najszybciej podzielić.
Jesteśmy tak pogrążeni w rozmowie, że gdy patrzę na zegarek, odkrywam, iż do dzwonka zostały tylko cztery minuty. Moja następna lekcja to angielski i nie zamierzam się na nią spóźnić, więc zrywam się, wołam do nich, że zobaczymy się później, i zaczynam biec. Cały czas wydaje mi się, że słyszę dzwonek. Dziś będziemy kończyć omawianie książki Myszy i ludzie. To jak do tej pory moja ulubiona lektura i ciągle rozmyślam o tym, jakie to niesamowite, że jeden pisarz może kontrolować losy wszystkich bohaterów, coś jakby był Bogiem. Może ja też kiedyś napiszę powieść i powołam do życia postaci zrodzone w moim umyśle?
Jestem tak pochłonięta tym pomysłem, że z impetem wpadam na kogoś tuż przed blokiem językowym. Oszołomiona szybko podnoszę wzrok, żeby przeprosić, ale gdy widzę, kto to jest, słowa więzną mi w gardle.
Adam Bowden.
Czuję wewnętrzny ogień, gdy próbuję wydusić z siebie przeprosiny, ale potem jest już za późno, bo to on wypowiada je za mnie. Czy to była jego wina? Jestem pewna, że to ja się na niego władowałam, ale proszę, to on przeprasza mnie wylewnie i pyta, czy nic mi nie jest.
– Wszystko w porządku – mówię w końcu. – Dzięki. Przepraszam. – On klepie mnie po ramieniu i nawet gdy zabiera rękę, wciąż czuję jej ciężar.
– Byłaś w mojej grupie na godzinie wychowawczej dziś rano, prawda?
Kiwam głową.
– Tak. Przykro mi z powodu tego, co się wydarzyło. Pani Hollis to prawdziwa wariatka.
Adam się uśmiecha.
– Słyszałem, że zawsze mówi szeptem, więc nie wiem, co, do licha, w nią wstąpiło. Musi mnie nienawidzić. –