Irvin D. Yalom

Istoty ulotne. Opowieści psychoterapeutyczne


Скачать книгу

wędruję przez opustoszałą miejscowość, stukam do różnych drzwi, ale wszystkie są zaryglowane i nikogo nie ma w pobliżu. W innej wersji wchodzę do pustego domu i ukrywam się w ubikacji, bo słyszę na zewnątrz przybliżające się ciężkie kroki. A w jeszcze innej dzwonię z komórki do mojej delegacji, ale nie potrafię im powiedzieć, gdzie się znajduję. Proszę, żeby wymachiwali zapalonymi latarkami, to będę mogła dojrzeć je z okna. Ale potem uświadamiam sobie, że jestem w ogromnym mieście i ten pomysł nie daje żadnej nadziei. I tak to trwało przez całą noc. Byłam przerażona, oczekiwałam, że stanie się ze mną coś strasznego. – Przycisnęła dłoń do piersi. – Nawet teraz serce bije mi szybciej, gdy o tym opowiadam.

      – Koszmar ciągnący się przez całą noc. Okropność! Z czym się pani kojarzą te sny? Proszę się zastanowić i powiedzieć mi o wszystkim, co pani przyjdzie do głowy.

      – Pamiętam, że niedawno czytałam w gazecie o zbrodniach w Afryce, o armii złożonej z dzieci zabijających wszystko, co im stanie na drodze, ale szybko to odłożyłam. Zawsze źle sypiam, jeśli przeczytam coś takiego. Kiedy w telewizji pokazują zabójstwo, wyłączam odbiornik i niejednokrotnie z tego samego powodu wychodziłam z kina w środku seansu.

      – Jedźmy dalej. Proszę powiedzieć o wszystkim, co zapamiętała pani z tych snów.

      – To już wszystko. Wciąż i wciąż jestem w miejscu, gdzie mojemu życiu zagraża niebezpieczeństwo.

      – Niech się pani zastanowi nad zdaniem: „Moje życie jest w niebezpieczeństwie”. Proszę pozwolić sobie na swobodne asocjacje. To znaczy: niech pani popuści wodze swoim myślom, obserwuje je jakby z dystansu i opisuje wszystko, co się w nich pojawi, jakby oglądała je pani na ekranie.

      Natasza westchnęła, rzuciła mi zirytowane spojrzenie, po czym odchyliwszy głowę na oparcie fotela, wyszeptała: „Moje życie jest w niebezpieczeństwie, moje życie jest w niebezpieczeństwie”. Zapadła cisza.

      Po minucie lub dwóch ponagliłem ją:

      – Proszę, niech pani mówi głośniej.

      – Wiem, co pan chce ode mnie usłyszeć.

      – A pani nie chce mi tego powiedzieć.

      Kiwnęła głową.

      – Niech pani spróbuje to sobie wyobrazić – ciągnąłem. – Siedzi pani tu w milczeniu aż do końca sesji. Wychodzi pani z gabinetu. Co wtedy by pani czuła?

      – No dobrze! Powiem to! Moje życie naprawdę jest w niebezpieczeństwie! Mam sześćdziesiąt dziewięć lat. Ile mi jeszcze zostało? Całe życie mam już za sobą. Całe prawdziwe życie!

      – Pani prawdziwe życie? Ma pani na myśli to, w którym tańczyła pani na scenie z Siergiejem?

      – A czy pan kiedykolwiek tańczył?

      – Tylko stepowałem. Lubiłem naśladować ruchy Freda Astaire’a, czasem w domu, czasem na ulicy.

      Natasza otworzyła szeroko oczy i spojrzała na mnie ze zdumieniem.

      – Żartuję. Jestem pewnie jednym z najgorszych tancerzy na świecie, ale bardzo lubię oglądać taniec. Potrafię sobie wyobrazić, jakie to było dla pani wspaniałe uczucie występować przed wielką, entuzjastyczną widownią.

      – Dosyć figlarny jest pan jak na psychiatrę, wie pan? I trochę uwodzicielski.

      – Czy to dla pani przykre?

      – Ależ nie.

      – W porządku. W takim razie proszę mi powiedzieć coś o tym prawdziwym życiu, które pozostało z tyłu.

      – To były takie szczęśliwe czasy. Tłumy widzów, fotografowie, boska muzyka, kostiumy i Siergiej – niech mi pan wierzy, jeden z najprzystojniejszych mężczyzn na świecie – i alkohol, i upojenie tańcem, i – tak – szalony seks. W porównaniu z tym blednie wszystko, co było potem.

      Mówiąc to, Natasza siedziała na samej krawędzi fotela. Teraz znowu rozsiadła się swobodnie.

      – Gdzie są teraz pani myśli?

      – Jest coś, co muszę panu powiedzieć: ostatnio nachodziła mnie osobliwa myśl, że każdy dzień, nawet bardzo udany, jest dla mnie smutnym dniem, ponieważ coraz bardziej i bardziej oddala mnie od prawdziwego życia. Czy to nie dziwaczne?

      – To jest tak, jak już mówiłem. Jakby to prawdziwe życie zastygło w miejscu, ale wciąż gdzieś istniało. I gdybyśmy mieli właściwy środek transportu, moglibyśmy do niego dotrzeć, mogłaby pani oprowadzić mnie po nim i pokazać wszystkie znajome kąty. Rozumie pani, o co mi chodzi?

      Kiedy Natasza przytaknęła, ciągnąłem dalej:

      – I w pewien sposób ta myśl stanowi klucz do zrozumienia pani wizyty w muzeum. Nie szukała pani po prostu Siergieja, szukała pani swojego utraconego życia, chociaż dojrzała część pani umysłu wie, że wszystko przemija, że przeszłość żyje tylko w naszej pamięci i że czasy młodości są już tylko wspomnieniem, zbiorem elektrycznych lub chemicznych impulsów w pani mózgu.

      Mówiłem dalej:

      – Nataszo, rozumiem pani życiową sytuację. Jestem od pani sporo starszy i muszę radzić sobie z tymi samymi problemami. Według mnie jedną z najsmutniejszych okoliczności związanych ze śmiercią jest fakt, że kiedy umrę, zginie wraz ze mną cały mój świat, świat moich wspomnień, bogaty świat zamieszkany przez wszystkich ludzi, których kiedykolwiek znałem, świat, który wydawał się trwały, niczym wykuty w granicie. Paf! I po wszystkim. Przez kilka ostatnich tygodni porządkowałem pudła ze starymi papierami i zdjęciami. Oglądałem fotografie ulicy, przy której w dzieciństwie mieszkałem, albo przyjaciół i krewnych, których poza mną nikt z obecnie żyjących nawet nie znał. Wyrzucałem je do śmieci i za każdym razem przeszywał mnie jakiś wewnętrzny dreszcz, jakbym widział ginące szczątki mojego dawnego, ale prawdziwego życia.

      Natasza westchnęła głęboko i już miększym głosem powiedziała:

      – Rozumiem to wszystko. Dziękuję, że mi pan to powiedział. To bardzo ważne, takie osobiste zwierzenie. Wiem, że mówił pan prawdę, ale z tą prawdą trudno się pogodzić. Coś panu powiem: właśnie teraz, dokładnie w tym momencie, czuję, jak osoba Siergieja wibruje w moim umyśle. Wiem, że za wszelką cenę chciałby tam pozostać, istnieć nadal, nigdy nie kończyć tańca.

      – Chciałbym powiedzieć pani coś więcej o Siergieju – podjąłem. – Znam mnóstwo osób, które wybrały się na spotkanie dawnych kolegów ze szkoły i natychmiast się zakochały, czasem w swojej sympatii sprzed lat, ale często w kimś, kogo wcześniej nawet dobrze nie znały. W wielu przypadkach doszło do późnego małżeństwa, niekiedy udanego, ale w innych przypadkach kończącego się katastrofą. Sądzę, że wielu z tych ludzi padło ofiarą skojarzeń: zakochali się w młodzieńczej beztrosce, w dawno minionych szkolnych czasach, w marzeniach o ekscytującym przyszłym życiu, magicznym sposobem ścielącym się u ich stóp. Ale nie zakochali się w konkretnej osobie. Po prostu stała się ona dla nich symbolem szczęśliwej młodości. Próbuję przez to wytłumaczyć pani, że Siergiej stanowił część tego czarującego czasu pani młodości, a ponieważ był obecny w tamtych czasach i miejscach, nasyciła pani jego postać miłością – po prostu wmówiła pani w niego miłość.

      Natasza siedziała w milczeniu. Po kilku minutach zapytałem:

      – Co przyszło pani na myśl podczas tej przerwy w rozmowie?

      – Myślałam o tytule pana książki: Kat miłości.

      – I miała pani uczucie, że ja odgrywam tę rolę wobec pani?

      – A czy odważyłby się pan zaprzeczyć?

      – Przypomnę, że opowiadała mi pani o swojej miłości do Pawła, o cudownie spędzonym z nim życiu. Kiedy to pani mówiła, nie czułem niczego poza satysfakcją.