roku został on zastępcą wielkiego mistrza Wielkiej Loży Massachusetts[31].
Zwolenników teorii spiskowych i autorów literatury popularnej od dawna już pociąga koncepcja, wedle której to masoneria, jako działająca w ukryciu sieć, stała tak naprawdę za amerykańską rewolucją. Być może z tego właśnie powodu wątpliwości w tym względzie żywi też część szanowanych historyków. Z całą pewnością nie powinniśmy jednak wyolbrzymiać jednolitości w łonie kolonialnej masonerii. W bostońskich lożach znaleźli się też i lojaliści, tacy choćby jak Benjamin Hallowell, komisarz celny, czy jego brat Robert (obaj należeli do loży św. Jana). Lojalistami było także co najmniej sześciu członków loży św. Andrzeja. Z drugiej strony, nie sposób przejść do porządku dziennego nad koncentracją rewolucyjnych przywódców w tej ostatniej. Pośród jej członków odnajdujemy nie tylko Warrena czy Revere’a, ale również Isaiaha Thomasa, wydawcę gazet „Massachusetts Spy” oraz „New England Almanac”, Williama Palfreya, sekretarza Synów Wolności, czy Thomasa Craftsa z Lojalnej Dziewiątki[32]. Powołana przez „dawnych” wielka loża stworzyła w czasie wojen o niepodległość aż 19 nowych podległych sobie lóż; sama tylko loża św. Andrzeja przyjęła 30 nowych członków w 1777 roku, 25 w 1778 i 41 w kolejnych dwóch latach. Na jednej z uroczystych kolacji w czerwcu 1782 roku loża ta gościła bostońskich radnych oraz francuskiego konsula przy Faneuil Hall[33]. Trzynaście lat później, 4 lipca 1795 roku, ubrany w masońskie szaty Paul Revere położył z kolei kamień węgielny pod budowę Siedziby Zgromadzenia Massachusetts. Revere zaapelował wówczas do słuchaczy, by „żyli zgodnie z wytycznymi Cyrkla jako Dobrzy Obywatele” po to, aby pokazać „światu i ludziom (…) że chcemy dorównać do pewnego poziomu, że kiedy już nadejdzie nasz czas, zostaniemy przyjęci do Świątyni, w której króluje Cisza i Pokój”. Zaledwie kilka dni wcześniej pewien duchowny powiedział Revere’owi i jego urzędnikom, że masoni są „Synami ROZUMU, UCZNIAMI MĄDROŚCI i BRACTWEM Człowieczeństwa”[34]. Jest to doskonała ilustracja harmonii, jaka panowała w tamtym czasie między masonerią a przynajmniej częścią duchowieństwa dopiero konstytuującej się republiki. Dobrym przykładem duchownego i wolnomularza w jednym był wielebny William Bentley, zamieszkały w Salem kapłan Kościoła kongregacjonalistycznego. W 1800 roku Bentley przybył z wizytą do Bostonu, by wziąć udział w uroczystościach upamiętniających śmierć Jerzego Waszyngtona i wykorzystał tę okazję do spotkania przy kolacji z tutejszymi masonami: Revere’em i Isaiahem Thomasem[35].
Zaledwie trzydzieści lat później atmosfera zmieniła się już diametralnie. Jedną z konsekwencji „Wielkiego przebudzenia” religijnego w Nowej Anglii był wybuch nastrojów zaciekle antymasońskich, co skutkowało nagłym spadkiem nowych inicjacji w loży św. Andrzeja i jej pokrewnych[36]. I właśnie tutaj znajdujemy kolejne wyjaśnienie późniejszego deprecjonowania roli wolnomularstwa w amerykańskiej rewolucji: po prostu nie był to jeden z tych elementów mitu założycielskiego republiki, o których dziewiętnastowieczni Amerykanie życzyli sobie pamiętać.
Istnieją mimo to bardzo silne poszlaki przemawiające za dostrzeżeniem i docenieniem tej roli. Benjamin Franklin był nie tylko wielkim mistrzem loży w Filadelfii, ale też wydawcą (w 1734 roku) pierwszej amerykańskiej edycji Konstytucji… Andersona. Z kolei Jerzy Waszyngton nie tylko przystąpił do Loży nr 4 we Fredericksburgu w Virginii, zaledwie jako dwudziestolatek, ale został też w 1783 roku mistrzem nowo utworzonej Loży nr 22 w Alexandrii.
Podczas swojego pierwszego zaprzysiężenia na prezydenta w dniu 30 kwietnia 1789 roku Waszyngton, wypowiadając słowa urzędowej przysięgi, trzymał w ręku Biblię Loży Masońskiej św. Jana nr 1 z Nowego Jorku. Nad poprawnością ceremonii czuwał Robert Livingston, kanclerz Nowego Jorku (najwyższy urzędnik sądowy tego stanu), a zarazem również mason, i to nie byle jaki, bo wielki mistrz Wielkiej Loży w Nowym Jorku. W 1794 roku Waszyngton pozował artyście Williamowi Josephowi Williamsowi, który namalował go odzianego w uroczysty strój wolnomularski. Był to ten sam strój, który prezydent przywdział rok wcześniej, by położyć kamień węgielny pod budowę gmachu Kapitolu[37]. W całym folklorze związanym z amerykańską rewolucją na uwagę równie wielką jak wyprawa Paula Revere’a zasługuje właśnie ów ubiór Jerzego Waszyngtona, gdyż wydaje się mocno wątpliwe, by któremukolwiek z tych dwóch mężczyzn udało się osiągnąć to, co osiągnęli, bez przynależności do bractwa masońskiego. Późniejsi historycy podawali wprawdzie w wątpliwość masońskie korzenie ikonografii Wielkiej Pieczęci Stanów Zjednoczonych, rozsławionej na cały świat po jej umieszczeniu na banknocie jednodolarowym z 1935 roku[38]. A przecież widniejące na rewersie pieczęci wszystkowidzące Oko Opatrzności górujące nad niedokończoną piramidą bardzo przypomina podobne oko spoglądające na nas z fartucha Waszyngtona, który odnajdujemy na dziewiętnastowiecznych litografiach, ukazujących pierwszego prezydenta w swoim oficjalnym stroju wolnomularza (zob. wklejka, il. 12).
Osiemnastowieczne rewolucje naukowe, filozoficzne i polityczne były mocno powiązane, ponieważ rozprzestrzeniające je sieci również się ze sobą przeplatały. Sprawcy rewolucji amerykańskiej byli ludźmi licznych talentów. Mimo że sytuowali się na peryferiach sieci europejskich, które odpowiadały za rewolucję naukową i filozoficzną tej epoki – co nie przeszkodziło im nieśmiało naśladować brytyjskie formy stowarzyszania się, takie choćby jak loże masońskie – pod względem politycznym ojcowie założyciele okazali się najbardziej innowacyjnymi ludźmi swoich czasów. W wielu aspektach konstytucja, która wyłoniła się z ich dyskusji i rozważań toczonych w latach osiemdziesiątych XVIII stulecia, miała na celu zinstytucjonalizowanie antyhierarchicznego porządku politycznego. W pełni świadomi losu, jaki spotkał dotychczasowe eksperymenty z wprowadzaniem republiki, czy to w świecie starożytnym, czy we wczesnonowożytnej Europie, ojcowie założyciele opracowali system, który oznaczał jednocześnie rozdzielność i decentralizację władzy, co w poważny sposób ograniczało uprawnienia wykonawcze ich wybieranego prezydenta. W pierwszym ze swoich esejów z cyklu The Federalist Papers (Komentarze federalisty) Alexander Hamilton jasno zdefiniował podstawowe zagrożenie, jakie stało przed świeżo narodzonymi Stanami Zjednoczonymi: „Niebezpieczne ambicje częściej czają się za bałamutną maską gorliwości na rzecz dobra ludu aniżeli za pozornie groźnym zamiłowaniem do twardych i skutecznych rządów. Historia przekona nas kiedyś, że – jak się okazuje – ta pierwsza z dróg w znacznie pewniejszy sposób wiedzie do wprowadzania despotyzmu niż ta druga, spośród zaś wszystkich tych ludzi, którzy obalali swobody republik, największa część zaczynała swoje kariery od służalczych umizgów wobec ludu; rozpoczynali jako demagodzy, a kończyli jako tyrani”[39].
Do tego samego tematu Hamilton powrócił w roku 1795. „Wystarczy tylko przyjrzeć się historii narodów – napisał wówczas – by dostrzec, że każdy kraj, w każdym momencie, narażony jest na działalność ludzi, którzy – powodowani niezdrową ambicją – nie cofną się przed niczym, co w ich przeświadczeniu dopomoże im w awansie i potwierdzaniu własnej ważności (…) również w republikach wszelkiej maści demagodzy, przymilni czy buntowniczy, czczą jedynie swojego idola – władzę – niezależnie od tego, gdzie się ona znajduje (…) i handlują słabościami, przywarami, niedoskonałościami czy uprzedzeniami” swojego ludu[40].
To, że amerykański system działał tak sprawnie, wprawiało w zdumienie gości z Europy, w tym zwłaszcza tych z Francji, gdzie republika utworzona w 1792 roku przetrwała dokładnie dwanaście lat. Francuski pisarz społeczny i polityczny Alexis de Tocqueville witalność, z jaką zrzeszali się Amerykanie, w połączeniu ze zdecentralizowaną naturą systemu federalnego, uznawał za kluczowe elementy składające się na sukces tej nowej demokracji. I rzeczywiście było rzeczą niezwykłą, że taki system mógł w ogóle powstać w koloniach zamieszkanych przez religijnych uchodźców z kraju, który swój eksperyment z republiką porzucił jeszcze w 1660 roku. Jak zanotował Tocqueville, „podczas gdy w starej ojczyźnie hierarchia społeczna wciąż jeszcze dzieliła ludzi w sposób bezwzględny, kolonia stawała się niepowtarzalnym przykładem