Tu, w wiejskim środowisku, na pewno było jeszcze gorzej.
– Wiem, jak to jest – mruknęła. – Mnie też rodzice pomogli. Ale to nie rozwiązywało problemu, bo ileż można.
– No właśnie. – Agata popatrzyła ze zrozumieniem. – Dlatego wymyśliłam tę jadłodajnię. Gotować umiemy, a sąsiad przerobił moje mieszkanie na lokal. Dzięki temu i Ewka ma zarobek, a z nią było jeszcze gorzej. Jej matka choruje od lat i prawie całą emeryturę wydaje na lekarstwa.
Remańska uświadomiła sobie naraz, że obie kobiety mają przecież potencjalne źródło utrzymania.
– Co się stało z warsztatem? – spytała, chcąc wyjaśnić tę sprawę. – Sprzedały panie?
Agata pokręciła głową tak energicznie, że brązowozłote loki wymknęły się z kucyka i opadły na twarz. Odgarnęła je niecierpliwie.
– Nie sprzedałyśmy i nie sprzedamy – odparła twardo, zdecydowanie. – To byłoby pogodzenie się z losem. Nie rozumiesz? Nie sprzedamy, bo wierzymy, że nasi mężowie wkrótce wrócą. Nie może tak być, żeby siedzieli w więzieniu za cudze winy!
Głos jej się załamał, w oczach błysnęły łzy. Był to jak na razie jedyny objaw słabości i Diona pomyślała, że ta kobieta musi być wyjątkowo silna psychicznie. Popatrzyła na nią z szacunkiem.
– To co w takim razie z tym warsztatem? Wynajęłyście panie komuś czy zatrudniłyście pracowników?
Drawiczowa znowu pokręciła głową, wycierając jednocześnie mokre policzki.
– Wśród naszych nie ma żadnego fachowca od samochodów. Mam na myśli mieszkańców Strzygomia – sprecyzowała. – A obcy…? – Machnęła tylko ręką, lecz na widok uniesionych brwi Remańskiej wyjaśniła: – Jedyne, co ich interesowało, to zarobek. Wiedzieli, że zostałyśmy same, i postanowili to wykorzystać. Żądali takich pensji, jakby mieli naprawiać krążowniki międzyplanetarne.
– Z wynajmem było podobnie – włączyła się Mirabelka. – Zgłosiło się kilku chętnych, ale nie podobała im się wysokość czynszu. Uważali, że robią dziewczynom łaskę, i proponowali tak śmieszną kwotę, że to w ogóle nie wchodziło w grę. W końcu znalazł się taki, co zaakceptował warunki, ale zanim doszło do podpisania umowy, policja wsadziła go do paki. Podobno za przemyt papierosów.
– Wtedy zrezygnowałyśmy z wynajmu. – Agata podniosła na Dionę zmęczone oczy. – Nasi mężowie przecież niedługo wrócą – oświadczyła cokolwiek zbyt głośno, podniesionym tonem pokrywając niepewność.
– Oczywiście, że wrócą – potwierdziła Belka i szybko zmieniła temat. – Jadłodajnia zaczęła przynosić niezłe zyski, więc uznałyśmy, że nie ma co na siłę szukać chętnych, i darowałyśmy sobie pomysł z najmem. Ja mam emeryturę, a dziewczynom wystarczają zyski z lokalu.
– Ale firma chyba jest na panią? – Diona wspomniała szyld przy drodze i spojrzała pytająco na Mirę.
– Na ciebie, nie na panią – poprawiła ją Belka. – Jestem twoją ciocią, nie pamiętasz? Do Agaty też nie możesz zwracać się tak oficjalnie, przecież jesteście kuzynkami. A firma jest na mnie, bo jestem już emerytką i nie muszę płacić składki na ZUS.
– Mogłaby być na mnie, przez dwa lata płaciłabym preferencyjną składkę – przyznała Agata, spoglądając porozumiewawczo na matkę. – Podobnie Ewka. Ale postanowiłyśmy, że nie damy ani złotówki państwu, które pozwala, by jego obywatele siedzieli w więzieniu za coś, czego nie zrobili. – Oczy Drawiczowej łypały gniewnie spod zmarszczonych brwi. – Obie pracujemy tu na czarno i prędzej szlag mnie trafi, niż zapłacę im jakiś podatek.
– A ja opłacam tylko składkę na ubezpieczenie zdrowotne, co i tak jest zwykłym złodziejstwem, bo raz już mi ją strącają z emerytury. Jak idę do lekarza, to przecież nie bada mnie dwa razy!
Oburzona Mira odstawiła trzymany w ręce kubek z kawą gestem tak energicznym, że ciemna ciecz wychlusnęła na śnieżnobiały obrus. Kobieta wymamrotała pod nosem jakieś słowa, intonacją kojarzące się z przekleństwem, i sięgnęła po ścierkę.
– Dobrze, że przez wieś prowadzi trasa przelotowa w stronę granicy ze Słowacją – westchnęła Agata. – Dzięki temu spory tutaj ruch i na brak klientów nie narzekamy. Ewka już dawno spłaciła długi, które zaciągnęła u sąsiadów. Na szczęście ludzie we wsi trzymają ze sobą i jeden drugiemu zawsze pomoże. Życie nas nauczyło, że w razie kłopotów możemy liczyć tylko na siebie.
– Zawsze tak było: my kontra reszta świata. – Mira pokiwała głową. – Możemy się kłócić między sobą, ale jak przychodzi co do czego, nikt przed obcymi nie powie na sąsiadów nawet jednego złego słowa.
Diona pomyślała, że ta wiejska solidarność nie jest jednak tak doskonała, jak wynikałoby ze słów Mirabelki. Z tego, co udało się ojczymowi dowiedzieć i co ona sama później wyczytała w Internecie, znalazł się świadek, który zeznawał przeciwko Drawiczowi i Kotlarskiemu. Wniosek z tego, że wioska kłamców nie zawsze stoi murem przeciw zewnętrznemu światu. Na monolicie pojawiły się pęknięcia. Ciekawe, czy jedyne.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.