oczy przed blaskiem i poczuła ból głowy. Potrzebowała kawy, i to szybko. Na zewnątrz, gdzieś nad łąką śpiewał głośno ptak. Daleko w tle odpowiedziało mu muczenie krowy. Pomimo idyllicznego poranka Elizabeth z przykrością pomyślała o dzisiejszym dniu. Musiała spróbować zorganizować ponowne spotkanie z deweloperami, którzy planowali budowę hotelu na wzgórzu. Wiedziała, że jej szanse maleją, ponieważ po artykułach o planowanym hotelowym gniazdku miłosnym ze wszystkich stron świata zaczęli zgłaszać się do nich ludzie gotowi sprzedać im swoje pomysły na wystrój wnętrz. Zdenerwowana Elizabeth uznawała to za inwazję na jej terytorium.
Niestety, nie był to jej jedyny problem.
Ojciec zaprosił Luke’a na cały dzień na swoją farmę. Elizabeth była z tego powodu zadowolona. Problem w tym, że Brendan oczekiwał przybycia również drugiego sześciolatka, o imieniu Ivan. Będzie musiała dzisiaj rano porozmawiać o tym z Lukiem. Bała się, co może się stać, gdy mały przedstawi dziadkowi niewidzialnego przyjaciela.
Brendan miał sześćdziesiąt pięć lat, był wysoki, potężny, milczący i wiecznie ponury. Nie złagodniał z wiekiem, przeciwnie, stał się jeszcze bardziej rozgoryczony, zagubiony i smutny. Ten małostkowy człowiek nie chciał się zmienić ani otworzyć przed światem. Elizabeth mogłaby zrozumieć jego trudny charakter, gdyby był szczęśliwy. Z tego jednak, co widziała, jego własne zachowanie i poglądy frustrowały go i czyniły coraz bardziej nieszczęśliwym. Ojciec był uparty, rzadko się odzywał, i to przeważnie do krów lub warzyw. Nigdy się nie śmiał, a kiedy już uznał, że ktoś zasłużył sobie na jego słowa, były to słowa pouczenia. Nie było sensu wdawać się z nim w dyskusje. Ojciec nie odzywał się z potrzeby konwersacji, ale po to, aby coś oznajmić.
Rzadko spędzał czas z Lukiem, ponieważ nie miał czasu na bzdury dziecięcego świata. Jedyną rzeczą, którą lubił w swoim wnuku, to fakt, że dzieciak stanowił niezapisaną księgę, gotową do wypełnienia informacjami. Luke nie posiadał wystarczającej wiedzy, aby kwestionować lub krytykować zasłyszane mądrości.
Bajki i zmyślone historie nie istniały w świecie ojca. Elizabeth przypuszczała, że to jedyna rzecz, w której są podobni.
Ziewnęła i przeciągnęła się, nadal niezdolna otworzyć oczy w blasku słońca. Po omacku odszukała stojący na szafce budzik. Chociaż budziła się każdego poranka o tej samej porze, nigdy nie zapominała włączyć alarmu. Potrąciła jakiś zimny i chłodny przedmiot, który upadł z głośnym hukiem na podłogę. Serce podskoczyło jej w piersi z przerażenia.
Wychyliła głowę za brzeg łóżka i dostrzegła pogrzebacz leżący na białym dywanie. Przypomniał jej o tym, że powinna dziś zadzwonić do Rentokilu, żeby usunęli z jej domu myszy. Czuła, że były w jej sypialni przez kilka ostatnich nocy, kiedy miała problemy ze snem, chociaż nie było to dla niej tak bardzo nietypowe.
Wzięła prysznic, ubrała się, obudziła Luke’a i zeszła na dół, do kuchni. Kilka minut później, z filiżanką espresso w dłoni, wybrała numer Rentokilu. Do kuchni wtoczył się zaspany Luke, z rozwichrzonymi włosami, ubrany w pomarańczowy podkoszulek, częściowo wetknięty w czerwone szorty. Stroju dopełniały skarpetki nie do pary i adidasy, których podeszwy migały światełkami przy każdym kroku.
– Gdzie jest Ivan? – wychrypiał, rozglądając się po kuchni nieprzytomnym wzrokiem. Był taki sam każdego poranka. Budził się przynajmniej przez godzinę, nawet jeżeli dawno już był ubrany. W zimie ocknięcie się zabierało mu jeszcze więcej czasu. Elizabeth przypuszczała, że orientował się, gdzie jest i co robi dopiero w połowie porannych zajęć w szkole.
– Gdzie jest Ivan? – powtórzył Luke.
Elizabeth uciszyła go, przykładając palec do ust i spoglądając na niego surowo. Słuchała właśnie przedstawicielki Rentokilu. Luke wiedział, że Elizabeth nie wolno przeszkadzać, kiedy rozmawia przez telefon.
– Zauważyłam to dopiero podczas weekendu. Od piątku po południu, więc zasta…
– IVAN? – krzyknął Luke i zaczął zaglądać pod stół kuchenny, za zasłony i drzwi. Elizabeth wywróciła oczami. Znowu to samo.
– Nie, nie widziałam…
– IVAAAAAAAN?!
– …żadnej myszy, ale zdecydowanie mam wrażenie, że są w domu – dokończyła Elizabeth, usiłując przyciągnąć uwagę Luke’a, żeby znów upomnieć go wzrokiem.
– IVAAAN, GDZIE JESTEŚ?! – krzyknął Luke.
– Odchody? Nie, nie widziałam odchodów – Elizabeth zaczęła się denerwować.
Luke przestał krzyczeć i nastawił uszu.
– CO MÓWISZ? NIE SŁYSZĘ CIĘ DOBRZE.
– Nie, nie mam żadnych pułapek na myszy. Proszę pani, jestem bardzo zajęta, nie mam czasu na odpowiadanie na pani dwadzieścia pytań. Czy może pani przysłać kogoś, żeby sprawdził to wszystko za mnie? – rzuciła gniewnie Elizabeth.
Luke nagle wybiegł z kuchni na korytarz. Za chwilę usłyszała, jak wali w drzwi do salonu.
– CO TY TAM ROBISZ, IVAN? – pociągnął za klamkę.
Wreszcie Elizabeth zakończyła rozmowę z kobietą z Rentokilu i rzuciła słuchawkę na stół. Luke krzyczał na cały głos, stojąc tuż przy drzwiach salonu. Zawrzała w niej złość.
– LUKE! NATYCHMIAST TU PRZYJDŹ! – wrzasnęła.
Walenie w drzwi ustało i mały przyczłapał do kuchni.
– NIE SZURAJ NOGAMI! – krzyknęła ze złością.
Luke zaczął podnosić stopy wyżej i małe lampki w podeszwach migotały przy każdym jego kroku. Stanął tuż przed nią.
– Dlaczego zamknęłaś Ivana w salonie na całą noc? – spytał na tyle spokojnie i niewinnie, na ile potrafił opanować wyraźne zdenerwowanie.
Elizabeth milczała. Musiała zakończyć ten idiotyzm, i to natychmiast. Usiądą teraz razem i przedyskutują sprawę. Pod koniec zaś mały uszanuje jej życzenie. Elizabeth wytłumaczy mu, że zachowuje się niemądrze i nie będą już więcej rozmawiać o niewidzialnych przyjaciołach.
– Poza tym Ivan chce wiedzieć, dlaczego zabrałaś ze sobą pogrzebacz do łóżka – dodał Luke, czując się nieco pewniej, ponieważ Elizabeth na niego nie nakrzyczała.
– Ani słowa więcej o Ivanie, zrozumiałeś?! – eksplodowała Elizabeth.
Luke pobladł na twarzy.
– ZROZUMIAŁEŚ?! – wrzasnęła. Nie dała mu nawet szansy na odpowiedź. – Wiesz równie dobrze jak ja, że nie ma czegoś takiego jak Ivan. Nie bawi się z tobą w berka, nie je pizzy, nie ma go w dużym pokoju i nie jest twoim najlepszym przyjacielem, ponieważ nie istnieje.
Twarz Luke’a wykrzywiła się, jakby za chwilę miał się rozpłakać.
– Dzisiaj pojedziesz odwiedzić dziadka – ciągnęła Elizabeth. – Jeżeli usłyszę od niego, że wspomniałeś jednym słowem o Ivanie, będziesz miał poważne kłopoty. Rozumiesz?
Luke zaczął cicho płakać.
– Rozumiesz? – powtórzyła.
Chłopiec pokiwał powoli głową. Po policzkach spływały mu łzy.
Elizabeth poczuła, że nie jest już wściekła, ale boli ją gardło od krzyku.
– A teraz usiądź przy stole. Przyniosę ci twoje płatki – powiedziała łagodniej. Przygotowała mu porcję coco pops. Zazwyczaj nie pozwalała mu jeść takich słodkich śniadań, ale teraz czuła się winna, że nie porozmawiała z nim o Ivanie tak, jak