utalentowany rzemieślnik, prawdziwa złota rączka. Umiał zrobić wszystko, od zawieszenia obrazu na ścianie do założenia instalacji elektrycznej w budynku. Nie potrafił jednak pojąć idei niezamężnej kobiety, która robiła karierę i matkowała dziecku, którego nie wydała na świat.
W zależności od budżetu klientów Elizabeth robiła wszystko, od wydawania poleceń malarzom i tapeciarzom do wykonywania całej pracy samodzielnie. Lubiła, gdy na jej oczach dokonywała się transformacja wnętrz, a przy okazji realizowała wrodzoną potrzebę udoskonalania i poprawiania.
To, że Saoirse pojawiła się tamtego poranka w domu Elizabeth, nie było zaskoczeniem. Często przybywała pijana i agresywna, gotowa zabrać ze sobą wszystko, co wpadnie jej w ręce – oczywiście chodziło o rzeczy, które można sprzedać, co automatycznie wykluczało Luke’a. Elizabeth nie wiedziała, czy problem jej siostry polegał tylko i wyłącznie na uzależnieniu od alkoholu. Już dawno nie rozmawiała z nią poważnie. Starała się jej pomóc, odkąd Saoirse skończyła czternaście lat. Wtedy w jej głowie jakby pstryknął jakiś przełącznik i stracili ją z ojcem dla innego świata. Elizabeth próbowała wysłać Saoirse do poradni, na odwyk, do lekarzy, dawała jej pieniądze, znajdowała pracę, zatrudniła ją sama, pozwoliła się jej wprowadzić do siebie, wynajmowała dla niej mieszkanie. Próbowała być jej przyjaciółką, wrogiem, śmiała się z nią i krzyczała na nią, ale nic nie działało. Straciła Saoirse. Dla tej dziewczyny nie liczył się nikt poza nią samą.
Elizabeth nie mogła przestać myśleć o tym, jaką ironią było imię jej siostry. Saoirse nie była wolna. Może tak jej się wydawało, ponieważ pojawiała się i znikała, kiedy chciała, i nie była związana z nikim ani niczym na tej ziemi. Była jednak niewolnicą swoich nałogów. Oczywiście nie dostrzegała tego, a Elizabeth nie potrafiła otworzyć jej na to oczu.
Nie mogła zupełnie odciąć się od siostry, ale wyczerpała już wszystkie siły, pomysły i wiarę, że Saoirse kiedykolwiek się zmieni. Przez swój upór w ratowaniu siostry straciła przyjaciół i mężczyzn, których kochała. Wszyscy ze współczuciem patrzyli, jak Elizabeth jest bezustannie wykorzystywana, aż w końcu ich cierpliwość się kończyła. Elizabeth jednak nie czuła się ofiarą. Zawsze kontrolowała sytuację, wiedziała, co robi i dlaczego. Po prostu nie chciała porzucić siostry, która była w potrzebie. Nie zamierzała być taka jak matka. Ciężko pracowała nad sobą, żeby się w nią nie zmienić.
Elizabeth wyłączyła głos w telewizorze i w pokoju zapadła cisza. Przechyliła głowę na jedną stronę. Wydawało jej się, że coś usłyszała. Rozejrzała się po pokoju, ale wszystko było na miejscu, więc włączyła z powrotem głos.
I znowu coś usłyszała.
Wyciszyła telewizor i wstała z fotela.
Było piętnaście po dziesiątej i za oknem panował półmrok. Wyjrzała do ogrodu, ale w zapadających ciemnościach dostrzegała tylko cienie i czarne kształty. Szybko zasunęła zasłony i od razu poczuła się bezpieczniej w swoim beżowo-kremowym kokonie. Poprawiła szlafrok, owijając się nim jeszcze szczelniej, i wróciła na fotel. Podwinęła pod siebie nogi i objęła ramionami kolana. Pusta kanapa obita kremową skórą stała przed nią, jakby na coś czekała. Elizabeth zadrżała, podkręciła dźwięk i upiła nieco kawy. Aksamitny płyn spłynął po jej gardle i rozgrzał żołądek. Spróbowała znowu zagłębić się w świat telewizji.
Przez cały dzień czuła się dziwnie. Jej ojciec zawsze powiadał, że jeśli po plecach chodzą człowiekowi ciarki, to znak, iż coś musi się wydarzyć. Elizabeth nigdy w to nie wierzyła, ale teraz, kiedy wpatrywała się w ekran, usilnie starała się nie patrzeć na sofę i odsunąć od siebie uczucie, że ktoś się jej przygląda.
Ivan obserwował, jak Elizabeth wyłącza dźwięk w telewizorze, szybko odstawia kawę na stolik obok fotela i zrywa się na równe nogi. Znowu to samo, pomyślał. Rozszerzone strachem oczy skanowały pokój. Ivan przygotował się i przesunął na brzeg kanapy. Dżinsy zaskrzypiały na skórzanym obiciu.
Elizabeth podskoczyła i spojrzała w kierunku kanapy. Chwyciła czarny żelazny pogrzebacz oparty o wielki marmurowy kominek i obróciła się na pięcie. Kostki jej dłoni pobielały, gdy zacisnęła ją na żelaznym pręcie. Powoli, na palcach obeszła pokój, rozglądając się z wyraźnym strachem. Skóra znowu zaskrzypiała pod spodniami Ivana i Elizabeth ruszyła w kierunku sofy.
Ivan zerwał się z kanapy i schował w kącie. Ukrył się za zasłoną i obserwował stamtąd, jak Elizabeth zdejmuje z sofy poduchy, mamrocząc pod nosem coś o myszach. Po dziesięciu minutach szukania położyła z powrotem wszystkie poduszki na miejsce.
Chwyciła filiżankę z kawą i powędrowała do kuchni, Ivan tuż za nią. Obserwował ją od piątkowego lunchu. Luke ciągle chciał z nim grać i bawić się, a on myślał tylko o tym, żeby być blisko Elizabeth. Na początku pragnął się po prostu przekonać, czy ta kobieta potrafi go usłyszeć lub poczuć, ale po kilku godzinach poczuł się nią zafascynowany. Była obsesyjnie porządna. Zauważył, że nie wyszłaby z pokoju, nawet po to, żeby odebrać telefon lub otworzyć drzwi gościom, jeśli wszystko nie było dokładnie posprzątane i wytarte. Piła dużo kawy, często wyglądała przez okno, na ogród i co chwila strzepywała ze wszystkiego niewidoczne pyłki kurzu. I dużo myślała. Widział to w jej twarzy. Zmarszczone w koncentracji brwi i grymasy twarzy, jakby prowadziła rozmowę z ludźmi w jej głowie. Sądząc po aktywności jej czoła, owe konwersacje często zmieniały się w prawdziwe debaty.
Zauważył, że zawsze otaczała ją cisza. Nigdy nie słuchała muzyki ani radia, nie otwierała okna, żeby wpuścić do środka dźwięki lata – śpiew ptaków, warkot kosiarki. Rozmawiała z Lukiem bardzo rzadko, a i wtedy zazwyczaj wydawała mu polecenia lub odpowiadała, gdy prosił o pozwolenie na zrobienie czegoś. Żadnej zabawy. Telefon w domu dzwonił rzadko i nigdy nie pojawiali się tu goście. Zupełnie jakby konwersacje, które Elizabeth prowadziła w głowie, w zupełności jej wystarczały.
Większą część piątku i soboty spędził, podążając jej śladami. Wieczorami zasiadał na kremowej skórzanej kanapie i obserwował ją, gdy oglądała jedyny program telewizyjny, który jej się podobał. Oboje śmiali się lub jęczeli z rozpaczy w tych samych momentach, byli idealnie zsynchronizowani, tyle tylko, że Elizabeth nie zdawała sobie sprawy z obecności Ivana.
Poprzedniej nocy przyglądał się jej, gdy spała. Spała bardzo niespokojnie, nie dłużej niż trzy godziny. Resztę czasu spędzała, czytając książkę, którą odkładała po pięciu minutach, by wpatrywać się w przestrzeń. Potem znowu brała książkę do ręki, czytała od nowa te same strony, odkładała ją na bok, zamykała oczy, otwierała je, zapalała światło, gryzmoliła szkice mebli i pokojów, bawiła się kolorami, odcieniami, kawałkami materiałów, aż wreszcie znowu gasiła światło.
Ivan czuł się zmęczony samym patrzeniem na nią z miejsca, gdzie siedział w wiklinowym krześle w rogu pokoju. Wycieczki do kuchni po kawę również nie pomagały Elizabeth zasnąć. W niedzielę była na nogach od wczesnego rana. Sprzątała, odkurzała, polerowała i doprowadzała do lśnienia i tak już nienagannie wysprzątany dom. Spędziła na tym cały poranek, podczas gdy Ivan bawił się w berka z Lukiem w ogrodzie. Elizabeth wydawała się bardzo zdenerwowana widokiem małego biegającego po całym ogrodzie, zaśmiewającego się i krzyczącego pozornie do samego siebie. Potem przyłączyła się do nich w kuchni i przyglądała, jak gra w karty przy stole. Potrząsała głową, wyraźnie zmartwiona, kiedy szczegółowo wyjaśniał pustej przestrzeni zasady gry.
Kiedy jednak Luke poszedł spać o dziewiątej wieczorem, Ivan przeczytał mu bajkę o Tomciu Paluszku szybciej, niż zrobiłby to zazwyczaj, a potem pospiesznie wyszedł, żeby dalej obserwować Elizabeth. Czuł, że jej zdenerwowanie rośnie wraz z upływem dni.
Umyła filiżankę, upewniając się, że jest czysta, zanim włożyła ją do zmywarki. Wytarła mokry zlew ściereczką,