Zaproszenie na obiad to bardzo miła rzecz, chociaż dorośli nigdy nie nakładają na mój talerz tyle samo jedzenia, co pozostałym. Zazwyczaj dają mi mniej niż połowę normalnej porcji, mówiąc rzeczy w stylu: „Och, jestem pewna, że Ivan nie jest dziś zbyt głodny”. Skąd niby to wiedzą? Nigdy mnie o to nie pytają. Zazwyczaj siedzę ściśnięty pomiędzy moim aktualnym przyjacielem i jego denerwującym starszym rodzeństwem, które podbiera mi jedzenie, gdy nikt nie patrzy.
Rodzice zapominają podać mi różne rzeczy, jak serwetki czy sztućce i nie są zbyt szczodrzy, jeżeli chodzi o wino. Czasem po prostu stawiają przede mną pusty talerz i mówią moim przyjaciołom, że niewidoczni ludzie jedzą niewidoczne jedzenie. Naprawdę! Niech ktoś mi powie, czy niewidoczny wiatr porusza liśćmi wyłącznie niewidocznych drzew? Najczęściej dostaję szklankę wody, i to dopiero wtedy, kiedy uprzejmie poproszę o to moich przyjaciół. Dorośli uważają, że to dziwne, iż potrzebuję wody do jedzenia, a już zupełnie tracą cierpliwość, kiedy proszę o lód. Nie rozumiem dlaczego. Przecież lód nic nie kosztuje, a przecież w upalny dzień można mieć chęć na coś chłodnego.
Zazwyczaj to mamy odbywają ze mną dyskusję. Zadają mi pytania, a potem nie słuchają odpowiedzi albo udają przed wszystkimi, że powiedziałem coś zupełnie innego, po to, żeby rozśmieszyć całą rodzinę. Spoglądają na mnie, jakby się spodziewały, że mam niecały metr wzrostu. Typowe. Gwoli wyjaśnienia, mam metr osiemdziesiąt dwa, a poza tym tam, skąd pochodzę, nie bawimy się w „wiek”. Pojawiamy się na tym świecie tacy, jacy jesteśmy, i dorastamy raczej duchowo niż fizycznie. To nasze umysły osiągają dojrzałość. Powiedzmy, że mój jest już dość zaawansowany w rozwoju, ale przecież zawsze jest trochę miejsca na dalszy rozwój. Pracuję od bardzo dawna i jestem świetny w tym, co robię. Nigdy jeszcze nie zawiodłem przyjaciela.
Ojcowie zazwyczaj mamroczą do mnie coś pod nosem, kiedy uznają, że nikt nie słucha. Na przykład kiedy pojechaliśmy z Barrym do Waterford na letnie wakacje. Leżeliśmy na plaży w Brittas Bay i przeszła koło nas jakaś pani w bikini. Tata Barry’ego rzucił wtedy pod nosem: „Popatrz tylko na to, Ivan”. Ojcowie zawsze uważają, że się z nimi zgadzam. „Dobrze jest jeść warzywa. Ivan prosił, żebym przekazał ci, że masz zjeść te brokuły”. Twierdzą, że mówię im tego typu głupoty. Moi przyjaciele wiedzą doskonale, że nie powiedziałbym niczego podobnego.
Cóż, tacy właśnie są dorośli.
Dziewięćdziesiąt minut i trzydzieści osiem sekund później Elizabeth zawołała Luke’a na obiad. Burczało mi w żołądku i naprawdę miałem straszną ochotę na pizzę. Powędrowałem za Lukiem korytarzem do kuchni, zaglądając do każdego mijanego pokoju. Dom był naprawdę bardzo cichy i nasze kroki odbijały się echem w pustej przestrzeni. Każdy pokój był biały albo beżowy i tak wysprzątany, że zacząłem się denerwować perspektywą jedzenia pizzy. Nie chciałem przy okazji nabrudzić. Nie tylko nie było tu śladu, że dom ów zamieszkiwało dziecko. Nie było tu w ogóle śladu życia. Ani krztyny przytulności.
Kuchnia za to bardzo mi się spodobała. Była rozgrzana słońcem i ponieważ otaczały ją szklane ściany, poczułem się, jak byśmy siedzieli w ogrodzie. Zupełnie jak na pikniku. Zauważyłem, że na stole były nakrycia dla dwóch osób, więc zatrzymałem się, czekając, aż ktoś poprosi mnie o zajęcie miejsca przy stole. Talerze były wielkie, czarne i lśniące. Słońce odbijało się w stalowych sztućcach i załamywało w kryształowych szklankach, rozlewając się tęczą na szklanej powierzchni stołu. Wszystko stało na podstawkach z czarnego marmuru. Patrząc na to lśniące nakrycie, zacząłem się martwić, że zabrudzę serwetkę.
Elizabeth odsunęła z chrobotem krzesło i usiadła przy stole. Położyła serwetkę na udach. Zauważyłem, że przebrała się w czekoladowy dres, który bardzo pasował kolorem do jej włosów i karnacji. Luke odsunął swoje krzesło ze zgrzytem i usiadł. Za pomocą ogromnego widelca i łyżki Elizabeth zaczęła nakładać na swój talerz sałatę i małe pomidorki. Luke przyglądał się jej ze zmarszczonymi brwiami. Sam miał na talerzu kawałek pizzy margharity. Bez oliwek. Wsunąłem ręce głęboko do kieszeni i nerwowo przestąpiłem z nogi na nogę.
– Czy coś jest nie w porządku, Luke? – spytała Elizabeth, polewając sałatkę sosem.
– Gdzie jest nakrycie dla Ivana?
Elizabeth przerwała wykonywaną czynność, zakręciła buteleczkę i odstawiła ją na środek stołu.
– Luke, bardzo cię proszę, nie bądź niemądry – rzuciła pozornie lekkim tonem, nie patrząc na małego. Wiedziałem, że boi się spojrzeć mu w oczy.
– Nie jestem niemądry – Luke wyglądał na bardzo niezadowolonego. – Powiedziałaś, że Ivan może zostać na obiad.
– Tak, ale gdzie jest Ivan? – nadal usiłowała przemawiać łagodnym tonem, jednocześnie posypując sałatkę startym serem. Wiedziałem, że nie chciała wszczynać z tego powodu awantury. Natychmiast ucięłaby dyskusję i nie byłoby więcej rozmów o niewidzialnych przyjaciołach.
– Stoi obok ciebie.
Elizabeth z trzaskiem odłożyła widelec i nóż, tak głośno, że Luke podskoczył na siedzeniu. Otworzyła usta, żeby go upomnieć, ale dokładnie w tej samej chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Gdy tylko wyszła z kuchni, Luke wstał i wyciągnął z szafki wielki czarny talerz, taki sam jak pozostałe. Położył na nim kawałek pizzy i postawił tuż obok swojego nakrycia. Obok położył sztućce i serwetkę.
– To twoje miejsce, Ivan – powiedział uradowany i odgryzł kawałek pizzy. Odrobina roztopionego sera spłynęła mu na brodę. Wyglądała jak żółta struna.
Szczerze powiedziawszy, nie usiadłbym przy tym stole, gdyby nie mój żołądek, który głośnym burczeniem kazał mi zjeść obiad. Wiedziałem, że Elizabeth będzie wściekła, ale jeżeli rozprawię się z moim kawałkiem, zanim wróci do kuchni, może niczego nie zauważy?
– Chcesz oliwki? – spytał Luke, wycierając rękawem umorusaną sosem pomidorowym twarz.
Roześmiałem się i pokiwałem głową. Ślinka mi ciekła na samą myśl o pizzy z oliwkami.
Elizabeth pojawiła się w kuchni w momencie, gdy Luke sięgał na półkę.
– Co ty robisz? – spytała, szukając czegoś w szufladzie. Wyraźnie się spieszyła.
– Chcę dać Ivanowi trochę oliwek – odparł Luke. – On lubi oliwki na pizzy, pamiętasz?
Elizabeth spojrzała w głąb kuchni i zauważyła trzecie nakrycie. Potarła oczy zmęczonym gestem.
– Luke, posłuchaj. Nie sądzisz, że to marnowanie jedzenia? Położysz oliwki na pizzy, a potem jej nie zjesz, bo przecież nie cierpisz oliwek. Będziemy musieli wyrzucić ten kawałek do śmieci.
– Wcale nie, bo przecież to pizza dla Ivana. On ją zje, prawda, Ivan?
– Jasne – odparłem, oblizując usta i pocierając zgłodniały żołądek.
– I co? – Elizabeth uniosła brwi. – Co powiedział?
– Chcesz powiedzieć, że go nie słyszysz? – Luke zmarszczył brwi. Spojrzał na mnie i nakreślił kółko na skroni, pokazując mi, że jego ciotka wyraźnie zwariowała. – Powiedział, że na pewno wszystko zje.
– Jak to miło z jego strony – wymamrotała Elizabeth, dalej szukając czegoś w szufladzie. – Mam nadzieję, że z talerza zniknie wszystko, co do odrobinki, bo inaczej to będzie ostatni raz, kiedy Ivan został zaproszony na jakikolwiek posiłek w naszym domu.
– Nie martw się, Elizabeth, wyliżę talerz do czysta – zapewniłem ją, odgryzając pierwszy kęs. Nie mogłem znieść myśli, że nie będę mógł nigdy więcej jadać z Lukiem i jego ciocią. Miała smutne oczy, smutne brązowe