klepnął się w czoło.
– Nie mów! – wykrzyknął, zrobił zeza i znowu rzucił się na trawę.
Roześmiałem się. Luke był naprawdę zabawny.
– Chcesz się ze mną pobawić? – uniósł pytająco brwi.
Uśmiechnąłem się szeroko.
– Jasne! – zawołałem i przeskoczyłem przez murek.
– Ile ty masz lat? – Luke przyjrzał mi się podejrzliwie. – Wyglądasz tak samo staro jak moja ciocia – zmarszczył brwi. – Ona wcale nie lubi się bawić wozem strażackim.
Wzruszyłem ramionami.
– W takim razie twoja ciocia to stara nudna araizdun!
– Araizdun?! – wykrzyknął zdumiony Luke. – Co to jest araizdun?
– Nudziara – odparłem, zatykając nos i wypowiadając to słowo w taki sposób, jakby śmierdziało. Lubiłem mówić wspak. To zupełnie jak wymyślanie własnego języka.
– Nudziara – powtórzył Luke i też zatkał nos. – Łeee!
– A ty, ile masz lat? – spytałem Luke’a, zderzając samochód policyjny z wozem strażackim. Szef strażaków znowu odpadł od drabiny. – Wyglądasz tak samo staro jak moja ciotka – dodałem oskarżycielsko. Luke zaczął turlać się ze śmiechu.
– Mam tylko sześć lat, Ivan, i nie jestem dziewczyną!
– Och – tak naprawdę wcale nie mam cioci, ale powiedziałem tak, żeby go rozśmieszyć. – Sześć lat to wcale nie tak mało.
Właśnie miałem zapytać go, jaką kreskówkę lubi najbardziej, kiedy drzwi do domu otworzyły się i usłyszałem wrzask. Luke zbladł, ja zaś podążyłem za jego wzrokiem.
– SAOIRSE, ODDAJ MI KLUCZYKI! – krzyknął ktoś rozpaczliwie. Z domu wybiegła zagniewana kobieta z długimi, rudymi, przetłuszczonymi włosami, zwisającymi w strąkach z obu stron twarzy. Kolejny wrzask dobiegający z głębi domu sprawił, że potknęła się na schodku. Przeklęła głośno i oparła się o ścianę dla złapania równowagi. Spojrzała przed siebie, prosto na nas. Jej usta rozszerzyły się w uśmiechu, odsłaniając rząd krzywych, pożółkłych zębów. Cofnąłem się nieco i zauważyłem, że Luke zrobił to samo. Kobieta pokazała mu uniesiony do góry kciuk.
– Na razie, mały – zaskrzeczała. Odepchnęła się od ściany, lekko zachwiała i szybkim krokiem ruszyła w stronę zaparkowanego na podjeździe samochodu.
– SAOIRSE! – wrzasnęła piskliwie kobieta w głębi domu. – JEŻELI DOTKNIESZ DRZWI SAMOCHODU, ZADZWONIĘ DO GARDAÍ[1]!
Rudowłosa prychnęła i nacisnęła pilot. Samochód pisnął i zamrugał światłami. Kobieta otworzyła drzwi, wdrapała się do środka, uderzając się przy tym w głowę, znowu zaklęła głośno i zatrzasnęła za sobą drzwi. Z naszego końca ogrodu słyszałem, jak zabezpiecza od wewnątrz zamki. Kilkoro dzieci na ulicy przerwało zabawę i przyglądało się scenie rozgrywającej się przed ich oczami.
Wreszcie z domu wynurzyła się właścicielka piskliwego głosu. Wybiegła z telefonem w ręku. Wyglądała zupełnie inaczej niż ta pierwsza pani. Włosy miała schludnie związane w kok z tyłu głowy. Ubrana była w eleganckie szare spodnium, które zupełnie nie pasowało do piskliwego, niekontrolowanego głosu. Ona również była czerwona ze zdenerwowania i z trudem oddychała. Jej pierś falowała gwałtownie, gdy biegła w kierunku samochodu najszybciej jak mogła w butach na wysokich obcasach. Dopadła wreszcie drzwi i próbowała je otworzyć. Kiedy zorientowała się, że są zablokowane, zagroziła, że skontaktuje się z policją.
– Dzwonię na policję, Saoirse – ostrzegła, machając telefonem tuż przed przednią szybą samochodu.
Rudowłosa tylko wyszczerzyła zęby w uśmiechu i włączyła silnik. Kobieta z telefonem zaczęła błagać ją łamiącym się głosem, żeby wysiadła z wozu. Przestępowała z nogi na nogę. Wyglądała jak ktoś, kto gotuje się we własnym ciele i za wszelką cenę chce się z niego wydostać, zupełnie jak Hulk.
Samochód ruszył ostro w dół podjazdu. W połowie drogi zwolnił. Kobieta z telefonem chyba poczuła ulgę, bo jej ramiona rozluźniły się nieco. Zamiast jednak zatrzymać się, samochód nadal sunął powoli do tyłu. Przez okno od strony kierowcy Saoirse wystawiła dłoń z wyprostowanym środkowym palcem, tak żeby wszyscy sąsiedzi zobaczyli jej gest.
– E tam, niedługo wróci – stwierdziłem. Luke spojrzał na mnie dziwnie.
Kobieta z telefonem obserwowała przerażona, jak samochód odjeżdża, o mały włos nie potrącając przy tym jedno z bawiących się na ulicy dzieci. Z jej ciasnego koka wysunęło się kilka pasemek, jakby chciały pofrunąć w pogoni za znikającym wozem.
Luke opuścił głowę i w milczeniu zainstalował strażaka z powrotem na drabinie. Kobieta z telefonem wydała rozpaczliwy pisk, wyrzuciła ramiona w górę i obróciła się na pięcie. Rozległ się trzask, gdy jeden z obcasów jej buta zablokował się w szczelinie pomiędzy kostkami bruku i nadłamał się. Kobieta szarpnęła kilka razy nogą i but oderwał się wreszcie od obcasa, który pozostał między kamieniami.
– CHOLERA JASSSSSNA! – wrzasnęła i pokulała do domu. Drzwi w kolorze fuksji zamknęły się za nią z trzaskiem. Okna, kołatka i skrzynka na listy znowu się do mnie uśmiechnęły. Ja do nich też.
– Do kogo się uśmiechasz? – Luke był wyraźnie niezadowolony.
– Do drzwi – wyjaśniłem, chociaż przecież było to oczywiste.
Luke jednak wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem. Był tak zafrapowany moją dziwną odpowiedzią, że zapomniał o tym, co się tu przed chwilą rozegrało.
Zajrzeliśmy przez okno do wnętrza domu, gdzie kobieta z telefonem przemierzała raz po raz korytarz.
– Kim ona jest? – spytałem.
Luke wydawał się wyraźnie wstrząśnięty pytaniem.
– To moja ciocia – odparł szeptem. – Opiekuje się mną.
– Ach tak. A ta kobieta w samochodzie?
Luke powoli prowadził wóz strażacki przez trawę, miażdżąc kołami kolejne źdźbła.
– Ona? To Saoirse – powiedział cicho. – Moja mama.
– Aha – zapadła cisza. Wiedziałem, że Luke jest smutny. – Seersza – powtórzyłem jej imię. Podobało mi się jego brzmienie. Było jak podmuch wiatru, jak mowa drzew w wietrzne dni. – Seeeeerszzzzzzzzzzza… – przerwałem, bo Luke zaczął mi się dziwnie przyglądać.
Zerwałem rosnący na trawniku jaskier i podetknąłem go pod brodę chłopca. Jego skórę rozświetliła delikatna żółta poświata.
– Dobrze ci w żółtym – powiedziałem. – Czyli Saoirse nie jest twoją dziewczyną?
Twarz Luke’a rozpromieniła się w uśmiechu. Zachichotał, choć już nie tak radośnie.
– Kto to jest ten Barry, o którym mówiłeś? – spytał, wjeżdżając wozem strażackim w mój samochód policyjny mocniej niż przedtem.
– Barry McDonald – uśmiechnąłem się na wspomnienie zabaw z moim byłym przyjacielem.
Oczy Luke’a rozjaśniły się.
– Barry McDonald chodzi ze mną do jednej klasy!
Wtedy zrozumiałem.
– Wiedziałem, że skądś cię znam, Luke. Widywałem cię codziennie, kiedy chodziłem do szkoły z Barrym.
–