z kimś?
– Jimmy nigdy się z nikim nie kłócił. Zawsze był uśmiechnięty. Zawsze mówił, że urodził się w garncu złota na drugim końcu tęczy, jak w tej baśni.
– Nie słyszała pani, żeby ktoś mu groził?
– Czemu ktoś miałby mu grozić?
Katie spojrzała na Kynę i detektywów Markeya i O’Donovana.
– Na ile możemy się zorientować, nic nie zostało skradzione – powiedziała Kyna. – W gabinecie pod obrazem jest sejf, ale nie wygląda na to, żeby ktoś próbował go otworzyć. Raczej nie brakuje żadnych obrazów, rzeźb czy innych przedmiotów dekoracyjnych.
– A co z rodziną Jimmy’ego? – zwróciła się Katie do Viony. – Utrzymywał z nią dobre stosunki?
– Rodzice nie żyją, ale ma dwie siostry. Jedna mieszka w Macroom, a druga… nie jestem pewna… chyba gdzieś w Anglii. Był kiedyś żonaty. Jego była wyszła ponownie za mąż i mieszka w Carrigaline.
– Dzieci?
– Syn, z tamtego związku. Spotkałam go tylko raz. Ma dopiero jakieś dwanaście lat i wydawał się pogodzony z sytuacją. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie.
– Czy Jimmy kiedykolwiek wspominał pani o Rachmasach Rovers? – zapytał detektyw O’Donovan.
– Roversi? Grają w sobotę w Thurles. Miał mnie tam zabrać.
– Ale nie mówił nic o ustawianych meczach?
Viona znów pokręciła głową.
– Opowiadał o swoich interesach, ile kto mu zapłaci i kiedy, ale niewiele więcej. Nic o Roversach, nie.
– Od jak dawna byliście ze sobą? – zagadnęła Kyna.
– Sześć miesięcy, mniej więcej. Poznaliśmy się podczas lotu powrotnego z Neapolu. Zapytał wprost, czy umówiłabym się z nim na kolację. Spotykałam się z pewnym facetem, ale to nie było nic na serio, więc się zgodziłam.
– A związek pani i Jimmy’ego był według pani czymś poważnym?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Z nim to nigdy nic nie było wiadomo. No bo zawsze się uśmiechał, żartował, prawił mi komplementy, ale wiecznie strzelał oczami na boki, rozumie pani?
– Kto jeszcze miał klucze do domu poza panią? – zapytał detektyw Markey.
– Agata… Jego służąca. I Maeve, kucharka. Musiała. Bo czasami dzwonił do niej i prosił, żeby przyszła przygotować mu kolację, zanim on wróci do domu.
– Czy swój klucz zawsze nosi pani przy sobie? Czy jest możliwość, że ktoś go sobie wypożyczył bez pani wiedzy, choćby na chwilę?
Viona sięgnęła po różową torebkę Mulberry – według oceny Katie wartą ponad tysiąc euro. Matko Boska, pomyślała, robię się okropna, zupełnie jak Markey. Wszystko przeliczam na pieniądze. Ale ten płaszcz, buty i torebka bardzo wiele mówiły o uczuciach Jimmy’ego do Viony. Może prezenty rekompensowały brak autentycznego zaangażowania emocjonalnego. Pewnie świadczyły też o tym, jakie oczekiwania wobec niego miała ta dziewczyna.
Viona wyjęła z torebki i pokazała detektywowi Markeyowi klucz na srebrnym breloku z krzyżem świętej Brygidy.
– Proszę. Jest zawsze u mnie w torbie. Nie wyobrażam sobie, jak ktoś mógłby go sobie pożyczyć.
– Czy Jimmy kiedykolwiek dawał pani w prezencie pieniądze albo może wypłacał jakieś kieszonkowe? – spytała Kyna.
– Płacił za taksówki, jeśli musiałam wracać nimi do siebie. I kupował mi różne rzeczy. Ale nigdy nie dał mi większej sumy w gotówce, jeśli o to pani pyta. A ja go o coś takiego nigdy nie prosiłam.
– No tak – rzuciła Katie. – To chyba na razie wszystko. Jak mówiłam, pewnie poprosimy panią jeszcze o pofatygowanie się na komendę na Anglesea Street, kiedy nasi technicy skończą badania.
– Czy to mogłoby być jutro rano? Po południu mam lecieć na Lanzarote, chyba że dostanę urlop okolicznościowy, ale biorąc pod uwagę obecną sytuację w Ryanairze, za bardzo na to nie liczę.
– Dobrze – zgodziła się Katie. – Porozmawiamy jeszcze z Agatą i Maeve. I z ogrodnikiem. Jak on się nazywa?
– Dermot – odparła Viona. – Nazwiska nie znam. – Wahała się chwilę, po czym spytała: – Co stanie się z Jimmym?
– Zabierzemy jego ciało do uniwersyteckiego szpitala w Cork na sekcję. Potem, jeśli koroner wyda zgodę, będzie można go zabrać do domu pogrzebowego. Wyobrażam sobie, że uroczystość pożegnalna będzie wydarzeniem, skoro miał tylu przyjaciół.
– No nie wiem – wybąkała Viona. – Znał tysiące ludzi, wszyscy go lubili, ale właściwie nie miał przyjaciół. Ja próbowałam kimś takim dla niego być, ale to nie było łatwe. Wiecznie żartował. Nie pamiętam, żeby mówił coś całkiem serio, nie przypominam sobie ani jednego takiego razu. Byliśmy parą, ale być z kimś to nie to samo, co kogoś kochać, prawda?
– Dobre pytanie – przyznała Katie.
Rozdział 3
Ledwie zdjęła kurtkę i usiadła za biurkiem, zadzwonił do niej Conor.
– Co tam? – spytała, przeglądając papiery, które nagromadziły się pod jej nieobecność.
– Nadal masz zmieniony głos, nie jesteś jeszcze zdrowa – powiedział.
– Musiałam wyjść. Ale zaraz wezmę znów lemsip. Czuję się całkiem nieźle.
– Fajnie, a ja mam wiadomość, przez którą poczujesz się jeszcze lepiej. Właśnie dzwonił do mnie chirurg z Gilabbey. Twierdzi, że operacja Barneya udała się na sto dziesięć procent. Na szczęście czaszka nie była pęknięta. Udało się im usunąć krwiak mózgu i znormalizować ciśnienie wewnątrzczaszkowe.
Katie się rozpłakała. Jej asystentka, Moirin, usłyszała to przez otwarte drzwi i wychyliła zza framugi swoją pyzatą buzię Śnieżki, żeby sprawdzić, co się dzieje. Katie pomachała do niej i uśmiechnęła się na znak, że wszystko w porządku. Jej seter irlandzki, Barney, został porwany przez Travellersów, inaczej Pavee, członków tutejszej koczowniczej grupy etnicznej. Pies został ciężko pobity i porzucony na jej progu. Była pewna, że nie przeżyje.
Conor zawiózł go od razu do szpitala weterynaryjnego Gilabbey w Togher. Przyjaźnił się z jednym z najlepszych tamtejszych chirurgów, doktorem Domnallem O’Sullivanem. Z początku rokowania były kiepskie. Barney miał połamane nogi i kilka żeber, a także poważne obrażenia głowy – prawdopodobnie został wielokrotnie uderzony cegłą.
– O Jezu, już myślałam, że więcej go nie zobaczę. – Katie wyciągnęła papierową chusteczkę z pudełka i wytarła oczy. – A co ze złamaniami?
– Wszystko w swoim czasie, kochanie – odparł Conor. – Teraz starają się usunąć płyn z klatki piersiowej, a potem przeprowadzą pełne badania radiologiczne, żeby zlokalizować wszystkie miejsca złamań. Ale Domnall mówi, że pies jest niesamowity. Nigdy nie widział, żeby po tak ciężkich obrażeniach zwierzę zdołało przeżyć. Trzeba będzie podziękować świętemu Rochowi.
– Conor, nie wiem, co ci powiedzieć. To tobie powinnam dziękować, nie świętemu Rochowi.
– Mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę.
– Co takiego?
– Przecież nie byłoby niespodzianki, gdybym ci to zdradził,