wiosną, po powrocie z Nowego Jorku, postanowiła z nim zerwać. Powiedziała, że jeśli chce dalej prowadzić swoją stronę, musi sobie znaleźć inne miejsce, bo ona dłużej nie pozwoli, żeby robił to u niej. Wobec tego Ross wynajął mieszkanie na drugim końcu Austin. Choć rozdzieliły ich animozje, ze względu na miłość (i seks) utrzymywali kontakt i spotykali się raz na jakiś czas.
Wkrótce po wyprowadzce chłopaka Julia namówiła Ericę, żeby przeniosła się z Nowego Jorku do Austin i wynajęła u niej wolną sypialnię. Wszystko szło doskonale, aż pewnego wieczoru na imprezie Erica miała złego tripa po kwasie kupionym na stronie Silk Road i wylądowała w szpitalu. Gdy stamtąd wróciła, między nią a Julią wybuchła kłótnia. Ross, który akurat był w mieszkaniu, próbował rozdzielić dziewczyny. To tylko bardziej je rozwścieczyło i wybuchła taka awantura, że trzeba było wzywać policję. Ross, który początkowo próbował pomóc, wkrótce stracił cierpliwość i wyrzucił Ericę z mieszkania. Gdy dziewczyna wsiadała do taksówki, żeby wrócić do Nowego Jorku, Ross i Julia sądzili, że to koniec tematu. Krzyżyk na drogę, Erico; dzięki za historię, którą jutro opowiemy znajomym.
Nazajutrz rano chłopak wrócił do siebie, otworzył ukochanego laptopa, sprawdził statystyki Silk Road, a potem wszedł na swoje konto w mediach społecznościowych. I oto na jego tablicy na Facebooku widniał w całej okazałości publiczny wpis Eriki, widoczny dla wszystkich. „Władze na pewno z przyjemnością usłyszą o stronie Rossa Ulbrichta z narkotykami” – napisała dziewczyna. Równie dobrze mogła zawiesić w internecie gigantyczny neonowy billboard.
Ross najchętniej zapadłby się pod ziemię. Zaczął płakać. Szybko skasował wpis. Sięgnął drżącymi rękami po telefon i zadzwonił do Eriki. Serce mu łomotało.
– Tak mi przykro – wyjąkał, a łzy lały mu się po twarzy. – Błagam, obiecaj mi, że nigdy nikomu nie powiesz o stronie.
Słysząc go zapłakanego, brzmiącego, jakby chciał się zabić, Erica zapewniła, że nie piśnie ani słowa, po czym się rozłączyła.
W głowie Rossa szalał jednak huragan myśli. Kto jeszcze wie? Kurka! Na te pytania mogła odpowiedzieć tylko jedna osoba. Ross wsiadł do pikapa, wcisnął gaz do dechy, pośpieszył do mieszkania Julii i wbiegł po schodach.
– Zdradziłaś moje zaufanie! – krzyknął. – Komu jeszcze powiedziałaś?
– Nikomu, daję słowo – zaklinała się dziewczyna. Po jej policzkach ciekły strugi łez. – Sama nie wierzę, że powiedziałam Erice. Strasznie cię przepraszam. To było takie głupie. Wymknęło mi się, wcale nie chciałam…
Ross wpadł w gniew.
– Kłamiesz! Nie mogę ci ufać.
Słysząc te oskarżenia, Julia przeszła do ofensywy:
– Zostawiłeś mnie w tym wszystkim samą. Opowiadałeś o tych rzeczach, nie zastanawiając się, co mi grozi.
– To poważne naruszenie bezpieczeństwa – odparł Ross – bo teraz ktoś, kto naprawdę mnie zna i wie, jak wyglądam, ma świadomość, że to ja stworzyłem stronę.
Był surowy i bezlitosny. Julia zawiodła jego zaufanie, a Ross uważał to za coś znacznie gorszego niż wszystkie sytuacje, w jakich on ją postawił. Sam fakt, że podała komuś jego imię, że wyjawiła najlepiej strzeżony sekret, oznaczał, że była skończona. Dziewczyna patrzyła mu w oczy i czuła, że swoim wytłumaczeniem tylko jeszcze bardziej go wkurzyła.
– Może to jest znak, że w ogóle nie powinieneś prowadzić tej strony – wydusiła z siebie, a potem zapłakana padła na podłogę, błagając go o wybaczenie.
– Nie… nie jest – zająknął się Ross. Koncentrował się teraz na tym, co powinien zrobić. – To znaczy, że będę musiał się ukryć. Będę musiał wyjechać z Austin. I to wszystko przez ciebie.
Julia załkała.
– Przepraszam. Ja…
Ale było już za późno.
– To koniec – powiedział chłopak. Obrócił się i wyszedł z mieszkania, trzaskając za sobą drzwiami.
15
Jared i pięćdziesięciotonowy Flaming
Chicagowska Federal Plaza wydawała się ciemna i ponura na tle późnolistopadowego nieba – z wyjątkiem dwóch plam koloru, które rozbijały mrok. Jedną była czerwono-biało-granatowa flaga Stanów Zjednoczonych terkocząca z zapałem na wietrze. Drugą zaś masywna jaskrawoczerwona rzeźba pod tytułem Flaming, stojąca bez ruchu pośrodku ciemnoszarej powierzchni placu.
Ten pięćdziesięciotonowy Flaming i jego abstrakcyjne stalowe łuki są pierwszą rzeczą, jaką widzi wiele osób wysiadających z metra na plac. Większość przechodzi obok rzeźby albo pod nią, zmierzając do jednego z sąsiednich budynków federalnych, wśród których są poczta, sąd oraz najbardziej onieśmielający z gmachów – trzydziestopiętrowa czarna wieża przy South Dearborn Street 219 znana jako Dirksen Federal Building.
Pewnego ranka pod koniec listopada 2011 roku w Dirksen Federal Building znajdowali się dwaj mężczyźni o nazwisku Der-Yeghiayan. Na osiemnastym piętrze pięćdziesięciodziewięcioletni Samuel Der-Yeghiayan poprawiał togę i przeglądał dokumenty, szykując się do rozpraw, które miał tego dnia poprowadzić jako sędzia federalny. Szesnaście pięter niżej jego trzydziestojednoletni syn Jared szedł korytarzami Biura Okręgowego Prokuratora Federalnego ze swoim wielkim pękatym plecakiem na ramieniu, wypełnionym laptopami i teczkami ze zdjęciami dowodów, a także kostką Rubika. W rękach trzymał duży biały pojemnik z kancelarii pocztowej wypełniony mniej więcej trzydziestoma kopertami różnych rozmiarów i kształtów.
Młody Jared Der-Yeghiayan ledwo panował nad nerwami w drodze na spotkanie, które miało być najważniejszym w jego karierze. Nie uszło jego uwadze, że jeśli da dupy, wiadomość o wpadce prędko dotrze na górę, do gabinetu ojca.
Workowate codzienne ciuchy, które nosił na lotnisku O’Hare, zamienił na zbyt duży czarny garnitur i świeżo wyprasowaną białą koszulę. Za nim nieśpiesznym krokiem szedł opiekun jego grupy z HSI. Obaj zameldowali się w gabinecie federalnego prokuratora śledczego do spraw narkotyków, nadzorującego wszystkie sprawy związane z narkotykami, jakie prowadzono w stanie Illinois.
Krótko się przedstawili, po czym Jared z hukiem upuścił na podłogę pojemnik z pocztą, który trzymał w rękach. Prokurator spojrzał na ten przedmiot, a potem na Jareda, wyraźnie zbity z tropu. Nie to spodziewał się zobaczyć, gdy zgodził się na spotkanie poświęcone przemytowi narkotyków przez internet. Zdjęcie kilku kostek heroiny? Jasne. Parę kilo bielutkiej kokainy? Pewnie. Kilogramy marihuany? A jakże. Ale pudło z pustymi kopertami? Nie za bardzo. Mimo wszystko prokurator rozsiadł się wygodniej, żeby posłuchać, w czym rzecz.
Jared zaczął tłumaczyć, czym jest strona Silk Road oraz jak działa, a jednocześnie po kolei wykładał na stół koperty z pojemnika, jakby rozdawał karty w kasynie.
– W tej – powiedział, wskazując na jedną z kopert – było LSD. – Schylił się i wyjął kolejną. – W tej amfetamina. – I kolejną. – W tej kokaina… Ketamina… Heroina… – Później z pojemnika wyciągnął białą kopertę z chicagowskim adresem. – A tu – pogrzebał w plecaku, żeby wyjąć z niego teczkę z aktami sprawy Silk Road, po czym położył na biurku zdjęcie maleńkiej różowej pastylki – była tabletka MDMA.
Od czerwca, kiedy znalazł tamtą pierwszą tabletkę ecstasy w kopercie z Holandii, Jared zastanawiał się, jak przekonać swojego przełożonego, a teraz prokuratora federalnego, by pozwolili mu rozpocząć