– Spytaj świątobliwego mnicha, czy to dziewczyna wywołała pożar. W imię Boże nakazuję mu wyznać prawdę.
Dymitr odwrócił się do Saszy. Oczy mnicha pałały gniewem, lecz Konstanty spostrzegł ze zdumieniem, że Niedźwiedź miał rację. Nie zamierzał kłamać.
– To był wypadek – wyjąkał Sasza. – Dymitrze Iwanowiczu…
Twarz Dymitra stężała, bez słowa odwrócił się do Konstantego. Popa ogarnęła dzika radość, zobaczył, że Niedźwiedź uśmiecha się szeroko. Wymienili znaczące spojrzenia, ich porozumienie było całkowite i Konstanty pomyślał: Może zawsze byłem dotknięty klątwą czytania w myślach tego potwora?
– Ta dziewczyna ocaliła też miasto – mruknął Niedźwiedź. – Ale tego jej brat nie może powiedzieć bez oskarżenia swojej siostry o czary. Szalona dziewczyna! Ma moc godną ducha chaosu – powiedział niemal z uznaniem.
Konstanty zacisnął wargi.
Dymitr szybko opanował emocje.
– Słyszałem także – odezwał się – że wczoraj walczyłeś z demonem i go wypędziłeś.
– Z demonem albo biedną zbłąkaną duszyczką, sam nie wiem. Ale zjawił się w złości, by dręczyć żywych. Modliłem się – teraz Konstanty lepiej panował nad głosem – a Bóg raczył mnie wysłuchać. To wszystko.
– Czyżby? – zapytał brat Aleksander cicho. – A jeśli ci nie uwierzymy?
– Mogę sprowadzić z miasta wielu świadków, by to udowodnić – odrzekł Konstanty z większą pewnością. Mnich miał teraz związane ręce.
Dymitr pochylił się do przodu.
– A więc to prawda? W Moskwie był demon?
Konstanty się przeżegnał.
– To prawda. Martwa istota. Widziałem na własne oczy – powiedział z pochyloną głową.
– Jak sądzisz, batiuszka, dlaczego martwa istota pojawiła się w Moskwie?
Konstanty odnotował tę grzecznościową formę. Odetchnął głęboko.
– To kara boska za dawanie schronienia wiedźmom. Ale teraz wiedźma nie żyje, więc może Bóg nam odpuści.
– Mało prawdopodobne – orzekł Niedźwiedź, ale usłyszał go tylko Konstanty.
***
Niech diabli wezmą tego złotoustego popa, wyrzekał Sasza w myślach. I Wasię też, gdziekolwiek jest. Mógł bowiem bronić jej dobrych intencji i dobrego serca, nie mógł jednak z czystym sumieniem stwierdzić, że siostra jest bez winy. Nie mógł stwierdzić, że nie jest czarownicą. Nie mógł mówić głośno o porwaniu Maszy.
I teraz musi stać przed tym mordercą, słuchać jego półprawd, nie mając dobrych odpowiedzi, a Dymitr, co niewiarygodne, wierzy popowi. Sasza pobladł z wściekłości.
– Czy martwa istota zjawi się znowu? – chciał wiedzieć Dymitr.
– Bóg jeden wie. – Konstanty zerknął w lewo, choć niczego tam nie było. Saszy zjeżyły się włoski na karku.
– W takim razie… – zaczął Dymitr, ale nie dokończył, ponieważ uwagę wszystkich przykuł zgiełk na schodach. Drzwi do sali audiencyjnej się otworzyły.
Do sali wszedł chwiejnie zarządca Dymitra, a za nim mężczyzna w wytwornym, acz przybrudzonym po podróży stroju.
Dymitr wstał. Członkowie jego świty złożyli ukłony. Przybysz był wyższy od Wielkiego Księcia, ale miał takie same szare oczy. Wszyscy od razu go rozpoznali. Był najpotężniejszym człowiekiem w Moskwie, zaraz po Wielkim Księciu, i jedynym prawowitym księciem mającym własny majątek, bez wasalstwa. Włodzimierz Andriejewicz, książę sierpuchowski.
– Witaj, kuzynie. – Dymitr się rozpromienił. Spędzili razem chłopięce lata.
– W mieście widziałem ślady pożaru – Włodzimierz nie bawił się w uprzejmości. – Cieszę się, że Moskwa wciąż stoi. – Spojrzenie miał poważne. Wyglądał mizernie po zimowych podróżach. – Co się stało?
– Był pożar, jak sam widziałeś – odparł Dymitr. – I zamieszki. Wszystko ci opowiem. Ale dlaczego przybywasz w takim pośpiechu?
– Ten tiemnik Mamaj zbiera swoje wojska.
W sali zapadła cisza. Włodzimierz niczym nie złagodził tego ciosu.
– Wywiedziałem się w Sierpuchowie – ciągnął. – Mamaj ma na południu rywala, który z dnia na dzień rośnie w siłę. Żeby stawić czoła temu zagrożeniu, potrzebuje poddaństwa Wielkiego Księstwa Moskiewskiego i naszego srebra. Osobiście wybiera się na północ, by to zdobyć, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Jeśli mu nie zapłacisz, Dymitrze Iwanowiczu, przed jesienią zjawi się w Moskwie. Będziesz musiał zgromadzić srebro i zmobilizować armię, nie ma czasu do stracenia.
Na twarzy Dymitra malowała się dziwna mieszanina gniewu i gorliwości.
– Powiedz mi wszystko, co wiesz – zażądał. – Chodź, napijmy się i… – Sasza spostrzegł z wściekłością, że kuzyn przyjął z ulgą to, że chwilowo może odsunąć na bok wszelkie kwestie diabłów, umarłych oraz odpowiedzialności za rozruchy i spalenie Wasi na stosie. Sprawy dotyczące wojny i polityki były bardziej naglące i budziły mniejsze przerażenie.
Zalany zimną falą gniewu i konsternacji Sasza mógłby przysiąc, że w komnacie ktoś się śmieje.
***
– Odesłałeś popa bez żadnej kary? – nie dowierzał Sasza. Z trudem panował nad głosem. Od przybycia Włodzimierza Andriejewicza nie było ani chwili, by mógł porozmawiać z kuzynem na osobności. Wreszcie Sasza dopadł Dymitra na dziedzińcu, kiedy ten już dosiadał konia, by obejrzeć spalone części Moskwy. – Sądzisz, że Włodzimierz Andriejewicz dobrze to przyjmie? Wasia była jego szwagierką.
– Kazałem aresztować prowodyrów zamieszek – odparł Dymitr. Wziął wodze od stajennego i położył dłoń na końskim kłębie. – Zostaną skazani na śmierć za zniszczenie własności księcia sierpuchowskiego i za krzywdy wyrządzone jego krewnej. Nie zamierzam jednak tknąć tego popa… Nie, posłuchaj mnie, może i jest szarlatanem, ale bardzo dobrym. Widziałeś tłumy pod bramą?
– Widziałem – przyznał Sasza niechętnie.
– Jeśli go zabiję, wybuchną zamieszki. A ja nie mogę na to pozwolić. On panuje nad tłumem, a ja zapanuję nad nim. To człowiek, który łaknie złota i chwały, mimo pozorów wielkiej pobożności. Wieści z południa wszystko zmieniają, wiesz o tym przecież. Mogę albo przycisnąć wszystkich moich bojarów i książąt, a także nieszczęsnych ojców miasta Nowogrodu, prosząc o srebro, albo obrać znacznie trudniejszą drogę i wezwać wszystkich książąt Rusi i stworzyć armię. Przez wzgląd na mój lud spróbuję tego pierwszego, ale nie mogę przy tym być w konflikcie z własnym miastem. Ten człowiek może okazać się użyteczny. Podjąłem już decyzję, Saszo. Zresztą jego opowieść jest wiarygodna. Może mówi prawdę.
– Uważasz zatem, że to ja kłamię? A co z moją siostrą?
– To ona spowodowała pożar – odparł Dymitr zimnym nagle głosem. – Może jej śmierć w ogniu była sprawiedliwa. Ty oczywiście mi o tym nie powiedziałeś. Wygląda na to, że wróciliśmy do punktu wyjścia. Do kłamstw i przemilczeń.
– To był wypadek.
– Mimo wszystko. – Dymitr nie ustępował.
Patrzyli na siebie. Sasza zdawał sobie sprawę, że kruche, z trudem odzyskane zaufanie znowu zostało podkopane. Milczeli.
– Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił – odezwał się wreszcie