Ian Douglas

Star Carrier. Tom 8. Światłość


Скачать книгу

się podział, do cholery?

      – Tylko zgaduję, ale wygląda na to, że zdał sobie sprawę z zagrożenia i dopilnował, aby trudno go było wykryć.

      Świetnie. Po prostu świetnie. Najpotężniejszy umysł strategiczny w arsenale ludzkości rzucił okiem na nadchodzące zagrożenie, po czym wskoczył do cyberdziury i zamknął za sobą właz.

      – Wysłać transmisję do Fortu Meade – rozkazał Koe­nig AI Białego Domu. – I Crisium… i Genewy. Musimy natychmiast przeciąć węzeł gordyjski.

      Miał nadzieję, że mają coś w zanadrzu i zdążą to wykorzystać.

      VFA-211 „Headhunters”

      TC/USNA CVS „Ameryka”

      Orbita synchroniczna Ziemi

      Godzina 19.13 TFT

      Porucznik Jason Meier przygotował się na wystrzelenie jego myśliwca SG-420 Starblade.

      – Headhunter Trzy, gotowy do wystrzelenia – oznajmił.

      – Przyjęłam, Headhunter Trzy – odezwał się głos w jego głowie. – Proszę czekać. „Ameryka” opuszcza dok.

      Jak się nazywała? A tak, Fletcher. Jego nowy CAG. Jej głos brzmiał atrakcyjnie i nie mógł się doczekać, aż pozna ją osobiście. Naprawdę pozna, a nie tylko wysłucha standardowej gadki powitalnej. Tak… Oczywiście brzmiała profesjonalnie, ale Meierowi wydawało się, że wyczuwa w jej głosie jakieś ciepło i być może potrzebę tego, co zapewnić mógł właśnie on.

      W każdym razie na pewno zamierzał spróbować.

      Jason Meier wciąż przyzwyczajał się do zmian w per­sonelu, odkąd „Headhunters” przeniesiono przed trzema dniami na „Amerykę”. Eskadra VFA-211 stacjonowała na „Lexingtonie”, ale ten lotniskowiec mocno ucierpiał podczas bitwy przy Gwieździe Kapteyna, a to, co zostało z jego myśliwców, przeniesiono. Kilka własnych eskadr „Ameryki” przesunięto wcześniej na „Republikę” i Meier zastanawiał się, czy ktokolwiek we flocie miał chociaż blade pojęcie, co robi.

      Poczuł lekkie przyspieszenie, gdy kilometrowej długości lotniskowiec zaczął opuszczać dok. W głowie wyświetlały mu się obrazy zarówno z zewnętrznych kamer „Ameryki”, jak i z samej stacji.

      Staruszka nie wygląda za dobrze – pomyślał. Miał szczególny sentyment do tego lotniskowca, nawet ­jeśli przydzielono go tu mniej niż dobę temu. To właśnie „Ameryka” zjawiła się w ostatniej ­chwili przy Gwieździe Kapteyna, ratując tyłek „Lexingtonowi”.

      Obserwując, jak okręt zwalnia cumy magnetyczne, pomyślał, że „Ameryka” nie jest wcale w szczególnie lepszym stanie niż „Lex”, ale przynajmniej wciąż mog­ła poruszać się o własnych siłach. Gdy ich napęd zawiódł po drodze od Układu Słonecznego, niewielka flota holowników SAR zaciągnęła zarówno „Amerykę”, jak i „Lexingtona” do portu orbitalnego. Otwarte pozostawało pytanie, czy „Lex” w ogóle zostanie naprawiony, czy może zezłomowany.

      Możliwe, że pytanie to nie miało już znaczenia. Istota, która znacznie uszkodziła oba okręty przy Gwieździe Kapteyna, właśnie pojawiła się na obrzeżach Układu Słonecznego i podobno kierowała się prosto na Ziemię. Mobilizowano więc każdy okręt, który dało się rzucić przeciwko niej.

      Problem w tym, że lista zdatnych do walki jednostek ostatnio znacznie się przerzedziła. Przez bitwę przy Gwieździe Kapteyna, przez długotrwałą wojnę z imperium Sh’daar i przez brutalną wojnę domową, która rozbiła Konfederację Ziemską. Flota USNA desperacko potrzebowała okrętów.

      O ile wspólne siły poszczególnych flot Ziemi w ogóle miały jakąkolwiek szansę w walce z tak zaawansowanym technologicznie i potężnym przeciwnikiem jak istota z Rozety.

      Większość z tego, czego dokonywała obca istota, która manipulowała czasoprzestrzenią w sposób wymykający się ludzkiemu zrozumieniu, trudno było nawet uznać za technologię.

      Jak kilkaset lat wcześniej powiedział pewien znany pisarz i filozof, „każda dostatecznie zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii”.

      – VFA-211 – znów usłyszał seksowny głos – czekajcie na wystrzelenie. Zgłoście się.

      Członkowie eskadry zaczęli się kolejno meldować.

      – Headhunter Jeden, gotowy do wystrzelenia.

      – Headhunter Dwa, gotowy.

      – Headhunter Trzy, gotowy – odezwał się Meier.

      Jeden po drugim pozostali piloci oznajmiali swoją gotowość. W eskadrze było dwanaście myśliwców. Trzy z nich świeżo przybyły z Ziemi w ramach uzupełnień.

      – Wszystkie eskadry – odezwała się Fletcher – przygotować się na wystrzelenie z pięcioma tysiącami g. Dwie minuty…

      – No cóż – stwierdził porucznik Lakeland, Head­hunter Siedem – chyba cholernie się gdzieś spieszymy!

      – Tak, ale co niby mamy tam robić? – spytała Head­hunter Osiem, jedna z nowych, porucznik Veronica Porter. I ją również Meier chciał poznać lepiej.

      – Już ty się tym nie martw – odparł Meier. – Sukinsyny zobaczą, jak lecimy z prędkością bliską świat­ła, i zawrócą tak szybko, że Bóg aresztuje ich za łamanie praw fizyki!

      – Zachowuj się, Meier – powiedział komandor Victor Leystrom, dowódca eskadry.

      – Hej, zawsze się zachowuję, komandorze!

      Ale wiedział, o co chodzi Leystromowi. Miał wyrobioną reputację, zarówno w eskadrze, jak i na „Lexingtonie” – kobieciarz, playboy, stereotypowy, wiecznie napalony jak silnik odrzutowy pilot myśliwca. I robił, co mógł, aby podtrzymać tę opinię dzięki brawurowym flirtom, chociaż nawet on przyznawał, że szczegóły jego życia erotycznego są nieco przesadzone. Po prostu dzień – i noc też – miały za miało godzin, aby wyrobić statystyki, jakimi lubił się przechwalać.

      Ale to drobne wtargnięcie rzeczywistości w jego życie nie mog­ło powstrzymać zuchwałości.

      Leystrom uchodził za pruderyjnego i korzystał z każdej okazji, by temperować nieco brawurę swoich ludzi. Twierdził, że zawodowcy nie muszą się chwalić.

      Ale jaka przyjemność we wstrzemięźliwości?

      Mijały długie minuty. Przy siedmiu tysiącach grawitacji „Ameryka” osiągnęłaby prędkość światła w siedemdziesiąt jeden minut, ale nie o to tym razem chodziło. Myśliwce typu Starblade mog­ły dojść do pięćdziesięciu tysięcy g i osiągnąć prędkość światła w mniej niż dziesięć minut. Gdyby lotniskowiec wypuścił myśliwce względnie blisko celu, wróg miałby mniej czasu na ich namierzenie. Meier wątpił jednak, czy tym razem ta taktyka okaże się skuteczna. Ich cel stanowił – według szacunków najlepszych ksenosofontologów – niezwykle potężną, wysoko rozwiniętą sztuczną inteligencję, być może AI istniejącą od setek milionów lub nawet miliardów lat. Zapewne potrafiła przejrzeć każdą ludzką sztuczkę i opracować kontr­atak w ciągu nanosekund.

      Mimo wszystko człowiek z krzemiennym nożem i elementem zaskoczenia mógł zabić człowieka z najnowszym modelem broni palnej, ­jeśli zadał cios jako pierwszy. Los eskadry zależał właśnie od tego wielkiego „­jeśli”.

      – Headhunters – odezwała się CAG przez sieć taktyczną eskadry – możecie startować za trzydzieści sekund.

      – Dobra, słuchajcie – powiedział Leystrom. – Jest szansa, że Rózie przyszły pogadać. Broń wyłączona, powtarzam, wyłączona, do czasu aż wydam rozkaz albo ja, albo ktoś z góry. Zrozumiano?

      Odezwał