Ian Douglas

Star Carrier. Tom 8. Światłość


Скачать книгу

Zjednoczonych. Tak zwane Peryferie zostały odcięte od technologii, opieki społecznej i usług publicznych nowych Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Stały się wyjętym spod prawa pograniczem zbyt kosztownym w utrzymaniu i zbyt trudnym do kontroli.

      Gdy Angela, jego żona, dostała udaru mózgu, musiał zawieźć ją do centrum medycznego w granicach USNA. Angelę udało się wyleczyć… ale albo sam udar, albo terapia… zmieniły ją, przerywając uczuciową więź między nimi.

      Gray pogodził się z tym, przynajmniej częściowo. Zajęło to sporo czasu i wymagało innych związków, ale w końcu mu się udało. Czasami całe dnie nie myślał o Angeli.

      I zajęło mu to jedynie dwadzieścia sześć lat…

      W świecie pełnym gwałtownych modyfikacji Gray stanowił wyjątek.

      Poza tym jednak był zadowolony ze zmian w swoim życiu. W pół wieku wspiął się po szczeblach, aż został dowódcą lotniskowca gwiezdnego „Ameryka”, a następnie oficerem flagowym całej grupy bojowej. Znalazł swoje miejsce. Budził szacunek, co nie było łatwe dla dawnego pryma otoczonego przez „ristie”. Tak określano technologicznych arystokratów, stanowiących większość obywateli USNA, a zwłaszcza oficerów floty. Prymitywów, pozbawionych zaawansowanych implantów mózgowych i dostępu do większych sieci, postrzegali jako nie w pełni ludzi.

      Gray dobrze czuł się z tym, że być może wspiął się po szczeblach kariery, a nawet odniósł zwycięstwo nad obcymi przy Gwieździe Kapteyna jako prym.

      Teraz Konstantin zrobił z niego cywila. W pewnym sensie, bo wciąż wciągano go w sprawy wielkiej wagi.

      Nie mógł jednak po prostu wrócić na farmę TriBeCa. Nie, rząd północnoamerykański odzyskiwał Peryferie. Waszyngton wywalczono, wysuszono i odbudowano. Zajmowano bagniska od Piedmontu w Virginii po Savannah. Tu, w Starym Nowym Jorku, ukończono tamy Locust Point i Verrazano Narrows, a poziom wody na Manhattanie powoli spadał.

      Dzięki pracy całych rojów nanomaszyn architektonicznych Ruiny nie były już ruinami. Z wycofującego się morza wyrastały białe wieże. Przez ostatni rok miasto przemierzały zespoły neurobiotechników, dające mieszkańcom szansę na pozbycie się statusu prymów. Niedługo sama koncepcja prymów miała stać się przeszłością.

      Zupełnie jak ja.

      Przyglądał się białym wieżom z wysokości… brakowi roślinności czy rozkładu. Ich czystej sterylności. Ich jasnej nowości rozwiewającej mrok wczesnego zimowego wieczoru.

      Pokręcił głową. Nie było dla niego już miejsca we flocie ani wśród nowo powstałych drapaczy chmur. Czuł, że stracił poczucie przynależności… i kontakt z rzeczywistością.

      – Konstantin? – Nadal nie miał ochoty rozmawiać ze sztuczną inteligencją, ale zaczął zbytnio polegać na tym, że jego pytania nie zostają bez odpowiedzi. Zwykle zajmował się tym RAM w jego głowie, ale Gray był autentycznie ciekawy, co powie AI.

      – Tak?

      – Co się z nimi stanie? Z ludźmi takimi jak ja kiedyś, tam, w Ruinach?

      – Większość już przesiedlono.

      – Gdzie?

      – Nowy Nowy Jork. Atlantyka i Oceana. New City wokół krateru po Columbus. Właściwie gdzie tylko chcieli. Niektórzy zgłosili się na ochotnika się do pozaziemskich kolonii. Mars. Chiron. Nowa Ziemia.

      – Zgłosili się? Żadnych obozów przesiedleńczych? – Słyszał różne historie.

      – Istnieją obozy przesiedleńcze dla Outsiderów. Ale zapewniam, że nie brak im niczego.

      Outsiderzy.

      Tak Sh’daarowie nazywali tych, którzy odmó­wili udziału w transcendencji – ich wersji osobliwości technologicznej. Określenia używano także czasem, by opisać ludzi, którzy odrzucali pewne aspekty współczesnej technologii. Istniały ziemskie religie, które nie akceptowały manipulowania ludzkim genomem czy technologii przedłużających życie.

      W tym wypadku Konstantin mówił o tych z prymów, którzy z jakiegokolwiek powodu odmawiali wszczepienia implantów mózgowych i woleli „żyć naturalnie”. Niektórzy bali się zmian albo po prostu w obliczu nieznanego woleli trzymać się tego, co mają.

      Gray nie zgadzał się z tak ekstremalną ideologią, ale jako dawny prym rozumiał, skąd się brała. I wzburzało go, gdy tak się ją lekceważyło.

      – Dlaczego pan pyta? – chciał wiedzieć Konstantin.

      – Czasami identyfikuję się bardziej z innymi prymami niż z pełnymi obywatelami.

      – „Pełny obywatel” to już archaizm, kapitanie. Wszyscy są szczęśliwie i produktywnie asymilowani przez powszechną kulturę.

      Tak, jasne. Gray uważał „szczęśliwą asymilację” za oksymoron.

      Ale nie to naprawdę go niepokoiło. Starał się nie zdradzać ze strachem, że AI, takie jak sam Konstantin, zapędzają ludzkość na coraz węższe ścieżki prowadzące bogowie wiedzą gdzie. Ścieżki, które rozumiały i kształtowały AI, pozostające poza możliwościami intelektualnego i emocjonalnego poznania organicznych ludzi. Gray wielokrotnie współpracował z Konstantinem i nadal nie ufał maszynowej inteligencji, której niemal z definicji nie był w stanie w pełni zrozumieć.

      Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ufa Konstantinowi znacznie mniej niż Paneuropejczykom. I to go niepokoiło.

      – Czas lotu do Genewy – odezwał się robot w głowie Graya – piętnaście minut.

      Prom przyspieszył, pozostawiając lśniące wieże nowego Manhattanu za horyzontem.

      Nowy Biały Dom

      Waszyngton

      Godzina 16.02 EST

      – Kapitan Gray jest w drodze – powiedział cicho Konstantin w myślach prezydenta Alexandra Koe­niga. – Zgodnie z pańskim poleceniem.

      Koe­nig siedział przy biurku w odtworzonym Białym Domu, umieszczonym mniej więcej tam, gdzie oryginał. Przez kilkaset lat Waszyngton był zalany i pokryty bagnami, a jego budynki i pomniki pozostawały w ruinie. Podobnie jak w przypadku Ruin Manhattanu, aby osuszyć bagna, za pomocą nanotechnologii wytworzono tu tamy i wały przeciwpowodziowe, ciągnące się przez całe ujście rzeki na południowym wschodzie. Prace postępowały na tyle szybko, że stolica USNA miała za kilka tygodni przenieść się z Toronto do historycznego Dystryktu Kolumbii.

      Koe­nig odchylił się w fotelu i przyjrzał pracom rekonstrukcyjnym. Wiele pozostało jeszcze do zrobienia i miało to jeszcze wiele kosztować, ale poczyniono znaczne postępy.

      A teraz trzeba było innych postępów.

      – Dobrze. Bardzo marudził?

      – Nieszczególnie. Jest podejrzliwy wobec Paneuropejczyków i, jak można się spodziewać, nie ufa moim ani pańskim motywom. Nie lubi, gdy się nim manipuluje.

      – Nic dziwnego. To była naprawdę brudna sztuczka z twojej strony.

      – Owszem. Ale ­jeśli zagrożenie dla Ziemi jest tak wielkie, jak sądzę, nie możemy pozwolić sobie na to, aby ograniczał go tradycyjny łańcuch dowodzenia.

      – Może nie. Ale mogliśmy chociaż powiedzieć biedakowi…

      – Panie prezydencie, to coś, czego nie można zostawić na pastwę losu… ani ludzkiej woli i omylności.

      Koe­nig skrzywił się.

      – Czasami, Konstantinie – powiedział powoli – mam poczucie, że nie ufasz ludziom.

      Genewa

      Unia Paneuropejska

      Godzina