kajuty we czwórkę. Znalazł swoją i zajął koję. Następnie kazał zaprowadzić się do jednej z sal odpraw.
Gregory służył we flocie od czterech lat i nie była to dla niego pierwszyzna. Czekała ich typowa gadka powitalna, spotkanie z CAG okrętu. Jeśli im się poszczęści, dowiedzą się czegoś o ekspedycji, do której ich przydzielono. Nie była to typowa misja – okręt floty z personelem floty i trzema eskadrami myśliwców, ale z cywilnym kapitanem i całą kupą cywilnych ksenosofontologów. Oznaczało to, że czekał ich pierwszy kontakt.
Gregory nie przejmował się szczególnie. Przeszedł już swoje i dostał nową parę nóg. Teraz miał tylko jedno pytanie: kiedy dostanie przepustkę? Miał bardzo ważne sprawy do załatwienia.
USNA CVE „Guadalcanal”
Orbita Heimdalla
Gwiazda Kapteyna
Godzina 12.13 GMT
Kapitan Laurie Taggart wleciała w nieważkości do przedziału mostka lotniskowca eskorty „Guadalcanal” i zasiadła w fotelu dowódcy.
– Kapitan na mostku! – oznajmił komandor Franklin Simmons, jej pierwszy oficer, gdy fotel objął dolną część jej ciała, ograniczając ruchy. Przed nią porucznik Rodriguez, specjalista od informacji bojowej, przyglądał się otaczającym go ekranom. Spojrzawszy na nie, Taggart szeroko otworzyła oczy.
– Co to ma być, do cholery? – Wezwano ją wcześniej na mostek, ale nie powiedziano, o co chodzi.
– Nie jestem pewien, pani kapitan – odparł Rodriguez. – Ale to muszą być Rózie. Nic innego nie działa na taką skalę!
– Czy reszta floty to widzi?
– Zobaczą, gdy sygnał do nich dotrze. Czas transmisji… jeszcze dziesięć minut.
Taggart przyjrzała się uważniej ekranom, po czym połączyła się z Nelly, AI okrętu, wyświetlając ten sam obraz we własnej głowie.
Przyjrzała się cudom…
Nie po raz pierwszy Taggart kwestionowała, czy te istoty to rzeczywiście Gwiezdni Bogowie jej religii. Ostatnio nabrała dystansu do starych wierzeń, ale nie mogła nie czuć podziwu i zdumienia.
Znajdowali się na orbicie księżyca wielkości Ziemi, krążącego wokół gazowego olbrzyma o nazwie Bifrost. Heimdall był teraz jałowym, spustoszonym światem, chociaż miliardy lat wcześniej zrodził inteligentne życie. Przez ostatnie osiemset milionów lat mieściły się tam tak zwane „poszarpane klify”, sieć superkomputerów wyryta w litej skale i otaczająca cały ten świat. Swoje umysły do tej sieci przeniosło kilka gatunków kosmitów, które przeżywały cyfrowe życie w wirtualnym wszechświecie.
Te niezliczone biliony zdigitalizowanych umysłów zostały pożarte przez Obcych z Rozety, których Rodriguez nazwał „Róziami”. Od tygodni planeta była martwa i pusta. Ale teraz…
Światła wyglądały jak zorze, poruszające się powoli pasy i kręgi bladego zielononiebieskiego światła, ale ich wzory były zbyt regularne i zorganizowane, by stanowić naturalne emisje wewnątrz lokalnego pola magnetycznego. Wyglądało na to, że unoszą się z centrum poszarpanych klifów, ale rozszerzają się w każdej sekundzie z niewiarygodną prędkością i obejmują całego Heimdalla.
Istota z Rozety zbudowała wcześniej w otwartej przestrzeni wiele konstrukcji geometrycznych, ale struktury te zniknęły po bitwie pod Heimdallem. Ksenosofontologowie floty założyli, że obcy się wycofali.
Najwyraźniej nie – pomyślała Taggart, przyglądając się zjawisku.
– Sternik – odezwała się.
– Tak, kapitanie.
– Zabierz nas z orbity. Kurs jeden-jeden-pięć minut jeden-osiem. Pięćdziesiąt kilometrów na sekundę.
– Przyjąłem.
Nie wiedziała, co tam się dzieje, ale wolała trzymać swój okręt z daleka.
Swój okręt… Kariera wojskowa Laurie Taggart wielokrotnie zmieniała kurs w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Zaczęła jako szef służby uzbrojenia na lotniskowcu gwiezdnym „Ameryka”, po czym otrzymała stanowisko pierwszego oficera na siostrzanym okręcie „Ameryki”, „Lexingtonie”. Następnie na ochotnika została tymczasowym dowódcą „Lucasa”, lądownika marines, a po śmierci kapitana Bigelowa przejęła dowództwo nad „Lexingtonem”.
To ona zabrała uszkodzony lotniskowiec do domu.
Oczywiście nie było szans, by dowództwo floty pozwoliło jej zatrzymać tę funkcję. Stała wciąż zbyt nisko w hierarchii, aby na stałe dowodzić „Lexingtonem”. Po dotarciu do SupraQuito awansowano ją jednak do stopnia kapitana i przydzielono na lekki lotniskowiec „Guadalcanal”.
Podejrzewała, że jej kochanek, Trevor Gray, rekomendował ją do awansu, ale odmawiał w tej sprawie potwierdzenia lub zaprzeczenia. Zamiast tego przytulił ją mocno i szepnął: „Ćśś. Zasłużyłaś”.
Teraz miała tylko nadzieję, że zachowa to, na co sobie zapracowała. Pokaz świateł ogarnął już całego Heimdalla i zaczął sięgać dalej w przestrzeń.
– Pani kapitan? – odezwał się porucznik Peters, pracujący przy czujnikach. – Mamy już pewne odczyty. Świetliki.
– Cholera…
„Świetlikami” nazywano niewielkie autonomiczne obiekty o rozmiarach od drobinek pyłu do kilku metrów, które miały coś wspólnego ze strukturami obcej istoty z Rozety. Poruszały się w ogromnych rojach, potrafiły łączyć się w stałe obiekty albo niszczyć okręty, po prostu zderzając się z nimi z wielką prędkością. Uważano, że stanowią wielką zbiorową inteligencję, liczącą setki bilionów osobników, będących podstawą umysłu Rozety.
Co powinna zrobić? Zostać w miejscu i obserwować? Dołączyć do reszty floty w układzie Gwiazdy Kapteyna przy Trymheimie? Próbować zbadać oszałamiające świetliste struktury ogarniające lokalną przestrzeń? Wystrzelić myśliwce?
Rozkazy, jakie wydano pięciu stacjonującym tu okrętom, kazały po prostu patrolować układ Gwiazdy Kapteyna i zawiadomić Ziemię, jeśli Rózie znów się zjawią. Sądząc z tego, co się działo właśnie na Heimdallu, obcy nigdy tak naprawdę nie odeszli i Ziemia musiała się o tym dowiedzieć.
– Zabierz nas do pozostałych – rozkazała sternikowi.
– Aye, aye, pani kapitan.
– Pierwszy, ogłosić alarm bojowy.
To nie wyglądało dobrze.
USNA FME „Olympia”
Rozeta
Omega Centauri
Godzina 12.14 GMT
Jakieś 15 800 lat świetlnych od Ziemi AI zwana przez pracujących z nią ludzi Limpy również wpatrywała się w nieznane. Chociaż nie myślała jak ludzie i nie oceniała zjawiska w ten sam sposób, wiedziała, że coś się dzieje. I nie wyglądało to dobrze.
Omega Centauri stanowiła największą gromadę kulistą w Drodze Mlecznej – dziesięć milionów gwiazd o łącznej masie czterech milionów Słońc rozmieszczonych na przestrzeni stu pięćdziesięciu lat świetlnych. W jej centrum grawitacyjnym, głęboko w roju gwiazd tłoczących się na niebie, orbitowało sześć czarnych dziur, każda wielkości planety, ułożonych w bezdyskusyjnie sztuczny wzór – rozetę Klemperera.
Kilkaset lat wcześniej ziemscy astronomowie wykazali, że Omega Centauri nie jest typową gromadą kulistą, ale stanowi dawne centrum małej galaktyki, wchłoniętej przez dużo większą Drogę Mleczną pół miliarda lat wcześniej. Duże galaktyki były kanibalami, zajadającymi się resztkami