Tanya Valko

Arabski książe


Скачать книгу

funkcjonariusza, kierując się do specjalnej izby przesłuchań urzędu emigracyjnego na międzynarodowym lotnisku króla Chalida w Rijadzie. – Proszę się zaopiekować kobietami. Nakarmić. Napoić. Posadzić wygodnie. – Wydaje krótkie rozkazy jak szczeknięcia, a służby lotniskowe zginają się tylko wpół, opuszczają wzrok i głowy, nie chcąc tych głów stracić w wyniku drobnej pomyłki czy banalnego potknięcia. Jeśli „cichociemni” interesują się sprawą, to oznacza, że jest ona poważna, wręcz gardłowa, i każdy przy zdrowych zmysłach chce uniknąć wpadki. Te brygady dla zwykłego człowieka przeważnie są groźne.

      – Panie… – Saudyjczyk z prowincji, bliski płaczu, nie rozumie, co się dzieje. – Ja nic nie zrobiłem. Przyjechałem tylko po szwagierkę i jej córki. Ambasada saudyjska w Warszawie kazała mi to zrobić. Mój brat ponoć haniebnie umarł. Jego córka też. Cała rodzina została zhańbiona. Ach! – Robi teatralne miny, a następnie spogląda na Binladena z nieudawaną rozpaczą. – Mam polecenie zabrać kobiety i zastosować wobec nich areszt domowy do odwołania. Są czemuś winne, ale ja nie wiem czemu… – śpiewa jak na przesłuchaniu i pytluje tak szybko, że aż się zatęcha i chwyta za gardło.

      – Kobiety niczemu nie są winne. I nigdzie z tobą nie pojadą. Wybij to sobie z głowy! – informuje go Hamid, opierając się dwoma rękami o stolik, za którym siedzi przesłuchiwany, i wbijając w mężczyznę rozeźlony wzrok.

      – Panie! Ja jestem ich mahramem20! – Używa ostatecznego argumentu, bo liczy na to, że przejmie cały niemały majątek brata za wątpliwą opiekę nad więźniarkami.

      – Już nie, ty hieno! – Funkcjonariusz podnosi głos.

      – Ależ!

      Hamid gwałtownie podnosi rękę z wyciągniętym palcem wskazującym, a przestraszony chłopek odsuwa się wraz z krzesłem, lądując plecami na ścianie maleńkiego pomieszczenia.

      – Oto akt sądowy przyznający mi opiekę nad tymi kobietami. – Binladen ledwie na parę sekund podsuwa mu pod nos dokument obity okrągłymi czerwonymi pieczęciami, licząc, że ma do czynienia z analfabetą lub przynajmniej półanalfabetą. Nie jest to oczywiście oficjalny nakaz, bowiem na jego załatwienie potrzeba dużo czasu. – Są objęte programem ochrony świadków. – Szybko chowa papier do czarnej teczki.

      – Że jak? Że co? – Kmiot nigdy nie słyszał takich trudnych słów.

      – Czy zwłoki twojego brata i bratanicy zostały odesłane do domu?

      – Nie…

      – Czy wiesz, gdzie się znajdują?

      – Nie…

      – Nie zainteresowałeś się?

      – Nie… A dlaczego?

      – Dlatego, głupkowaty padalcu, że to twój brat. Został w skrytobójczy sposób zamordowany, a jego ciało zbezczeszczone.

      – Niemożliwe! Toż to był zwykły, dobry muzułmanin. – Mężczyźnie, w głębi serca dobrodusznemu człowiekowi, żal bije z twarzy.

      – I tak tego prawowiernego muzułmanina zostawiłeś? Bez pochówku? – drąży przesłuchujący.

      – Bałem się. – W końcu otwarcie wyznaje. – Nie miałem możliwości cokolwiek powiedzieć. Nie dopuścili mnie do głosu. Przecie ja bym mej szwagierki i bratanic tak za bardzo nie więził, panie. – Ociera pot z czoła i łzę z policzka kraciastą, czerwono-białą chustą, która ciągle mu się zsuwa. – Ale kazali, to co zrobić? Co ma zrobić taki biedny, prosty człowiek jak ja? – Radzi się, szukając rozwiązania swojej patowej sytuacji u Hamida.

      – Dobrze, już dobrze. Wiem, żeś poczciwina.

      – Co mam powiedzieć ambasadzie, jak mnie zapytają o kobiety?

      – Tym też się zajmę. Już nikt nigdy nie poruszy tego tematu.

      – Tak, jaśnie panie. – Teraz biedak wie już na sto procent, że ma do czynienia z wielce mocarnym panem, i czuje, że za chwilę ze strachu puszczą mu zwieracze. Za chwilę zwyczajnie zsika się z przerażenia. – Ja said21Ja ustaz22… – Na bezdechu powtarza, z uszanowaniem chyląc czoło, którym prawie dotyka już blatu.

      Wieśniak trzęsącymi się rękami ściska swoją brudną chustę i ciągle nerwowo przeciera nią czoło i łysinę, dotyka rozpłomienionych policzków i drżących ust.

      Hamidowi żal niczego nieświadomego chłopka. Podaje mu szklankę wody, którą ten, ledwo donosząc do ust, wypija duszkiem.

      – Sprzedasz majątek brata i uczciwie, co do grosza, przekażesz na ten rachunek. – Wciska mu kartkę z numerem konta w saudyjsko-amerykańskim banku SAMBA. – Wszystko pójdzie na fundusz twoich bratanic, żeby mogły się uczyć i kiedyś szczęśliwie wyjść za mąż.

      – Tak… Dziękuję łaskawemu panu. Ale co ja mam powiedzieć żonie? Ona tam czeka na swoje kumy krajanki z wystawną kolacją, prezentami… Tak się cieszyła, że wracają, bo brakuje jej towarzystwa.

      – Będzie mogła je odwiedzać w Rijadzie.

      – To tak daleko…

      – Jak tylko jej się zachce przyjechać, to dasz znać, a ja wyślę po nią samochód.

      – Dziękuję, panie. – Mężczyzna przytyka dwa palce do ust, całuje opuszki, a potem dotyka nimi czoła.

      – Bądź dobrym muzułmaninem, to może nagroda spotka cię już za życia na tym świecie. – Hamid poklepuje przesłuchiwanego po plecach i czuje, jak bardzo ten się spocił. Jego cienka toba jest całkiem mokra i nadaje się do wyżęcia. – Po co czekać na raj? – dorzuca lekkim, pogodnym głosem przystojny Saudyjczyk.

      Ortodoksyjny wahabita23 patrzy na rozmówcę jak na wariata lub odszczepieńca, bowiem w tym momencie zbluźnił, ale zaraz opuszcza wzrok, bo widocznie takim wszystko wolno. W końcu to władza. Teraz chłopek marzy tylko o tym, żeby jak najszybciej stąd uciec, co czyni, gdy tylko Hamid otwiera drzwi. Co chwilę obraca się jeszcze i wykonuje pokraczne ukłony z półobrotu, ale jak tylko znajduje się za zakrętem, to puszcza się biegiem, śmiesznie podciągając przeszkadzającą mu długą do ziemi męską suknię.

      Po skończeniu ważnej rozmowy Hamid udaje się do saloniku VIP24, w którym siedzą już zrelaksowane i uszczęśliwione, choć nadal trochę przestraszone, kobiety i dziewczynki. Fatima i jej córki nie zasłaniają twarzy, widząc niespokrewnionego mężczyznę – w końcu długie lata żyły w normalnym kraju. W ich ukochanej Polsce. Fatima wie, że Binladen jest saudyjskim modernistą, który swojej żonie pozwolił na samodzielny wyjazd za granicę, studia, nowoczesny strój i całkowitą niezależność.

      – Panie Binladen, ratujesz nam, biednym, wdowie i sierotom, życie. – Arabka w końcu chce podziękować swojemu wybawicielowi. – Niech cię Allah błogosławi. – Pochyla się, chcąc ucałować dłoń nowego protektora. – Odtąd jesteś naszym mahramem, naszym panem…

      – Jestem tylko zwykłym człowiekiem, ja saida.

      Zadowolony, podłechtany Hamid uśmiecha się pod nosem, dosiada do grupy, nalewa sobie wody i podbiera kawałek ulubionej szawormy, która leży na stole. Przez chwilę rozmawiają o błahych sprawach, bo żadna z deportowanych nie śmie dowiadywać się, co dalej z nimi będzie.

      – Najedzone? Wypoczęte? – pyta mężczyzna, a widząc potwierdzenie malujące się na ich zadowolonych buziach, decyduje: – To ruszamy. Nowy Rijad czeka na was. Teraz będziecie