al-Harbi na prywatną audiencję? Czy to było przesłuchanie? – Podnosi brew. – Tutaj, do ambasady? W jakiej sprawie chciał pan widzieć szeregowego pracownika konsulatu, którego prawie pan nie znał? Ojciec wszedł do pańskiego gabinetu o godzinie dwunastej zero dwie. – Ambasador wyciąga przed siebie szyję jak czapla. Brodę i nos ma wysunięte do przodu, a oczy wybałuszone. – Czemu wtedy nie udał się pan na modlitwę do meczetu na terenie placówki? Było już dwie minuty po azanie. Może by pana trochę oświeciło, może serce nieco by zmiękło, gdyby poświęcił pan swoje myśli Bogu.
– Tak… – Saudyjczyk wygląda, jakby piorun w niego trafił. Nawet jego rzadkie włosy się nastroszyły.
– Ani ojciec, ani córka nie wyszli już z kierowanej przez pana placówki. Pytanie brzmi: gdzie są? A może gdzie są ich ciała?
– Jakie ciała?
Hamid, nie zważając na stanowisko swego rozmówcy, wyciąga walkie-talkie i wydaje polecenie swojemu podwładnemu:
– Dawaj mi tu bezpiekę i mutawwę. – Po czym zwraca się do dyplomaty, który szarzeje na twarzy i ściąga usta w ciup: – Może oni odświeżą panu pamięć.
Mężczyźni w milczeniu mierzą się wzrokiem aż do momentu, gdy pojawiają się podwładni ambasadora.
– Takie było polecenie kierownika placówki. – Broni się facet od bezpieczeństwa. – Ja nie miałem z tym nic wspólnego. – Zaprzeczając całym sobą, macha rękami na boki. – Powiedzieli, że ojciec ma wykonać zbrodnię honorową, a potem, żeby najlepiej ze sobą skończył. To i on sam, bez żadnej namowy czy pomocy, skończył – przerażony ubek zeznaje jak na spowiedzi.
– Kto zasugerował tę zbrodnię honorową? Co was obchodziło ich prywatne życie? Dlaczego dokonano jej na terenie saudyjskiej placówki dyplomatycznej? – Hamid zarzuca ich pytaniami, a podejrzani coraz bardziej kurczą się w sobie.
Jedynie młody mutawwa z rozcapierzoną na boki brodą nie okazuje skruchy ani strachu. Patrzy na przybyłego spod oka i ciągle zaciska pięści. Nie uchodzi to uwagi Hamida. Binladen ma się przed tym porywczym typkiem na baczności, kontroluje każdy jego ruch czy choćby głębszy oddech.
– Grzeszne zachowanie saudyjskich kobiet kala nie tylko ich rodziny, klany, ale także ich ojczyznę – wypowiada się niepytany dewot. – To zmaza, którą należało zmyć.
– Co ty bredzisz, człowieku? Takie wykroczenie, jakie wyście tu popełnili, nakłaniając do przestępstwa nieszczęsnego ojca, jest karane! A za zbrodnie pseudohonorowe, nawet na terenie naszego ortodoksyjnego kraju, grozi kryminał. Jeśli uważasz inaczej, to znaczy tylko jedno: jesteś fundamentalistą. A za to należy cię zamknąć w więzieniu i poddać resocjalizacji. Długoterminowej!
– Szlajanie się kobiet uważasz za normalne? Cóż, mając taką żonę, musisz się ratować każdym wytłumaczeniem. – Tamten dogryza nieoczekiwanie, co całkiem zbija z tropu zbulwersowanego Binladena. Skąd ten szalony policjant religijny zna jego żonę i co wie o jej prowadzeniu się?
– Że co? – Hamid w jednej chwili traci całą swoją elokwencję.
– To, co słyszysz, jaśnie panie. Nawet bogacz nie kupi cnoty własnej rozpustnej kobiety. Honor muzułmańskich mężczyzn leży między udami ich żon, a ty już takowego dawno nie posiadasz. I nawet honorowa zbrodnia nie pomoże ci go odzyskać.
Gdyby nie to, że w tej chwili gwałtownie otwierają się drzwi gabinetu, Hamid rzuciłby się na fanatyka, bo jeszcze nikt w życiu tak go nie obraził. Do środka, bez zaproszenia, wparowuje młoda kobieta o jasnej karnacji, co można wywnioskować jedynie ze skóry wokół oczu, bo ma na sobie wiele warstw czarnego materiału szerokiej ponad miarę abai i nikab39. Na dłonie nałożyła czarne stylonowe rękawiczki, a stopy ma obute w czarne skarpety i mokasyny.
– Mój mąż bardzo dobrze wykonuje swoje obowiązki. – Nie wiadomo, o kim tak pochlebnie się wypowiada łamaną arabszczyzną, ale kiedy rzuca pełnym podziwu jasnym okiem na brodacza mutawwę, Hamid jest już w domu. – Ta dziwka, pseudolekarka Zajnab szlajała się z niewiernym! – wykrzykuje podekscytowana, machając bezładnie rękami. – A jej koleżanka Miriam Binladen nie była lepsza. Sama zachowywała się jak niewierna! Taką to od razu ukamienować, szarmutę40 jedną!
– Wyprowadźcie tę szaloną konwertytkę – ambasador mówi cichym, ale stanowczym głosem. – To przez nią wszystkie te kłopoty. Daliśmy się zwieść babskiej zawiści i plotkom. My, mężczyźni. Ech!
– Proszę przygotować ciała ofiar do transportu do ojczyzny. – Hamid traci cały zapał i werwę, jakby nagle uszło z niego powietrze. W życiu nie spodziewałby się takich wieści o swojej ukochanej Miriam. Jest zdruzgotany, ale obowiązki trzeba wykonać. Na rozpacz przyjdzie czas później. – Oto pismo odwołujące jego ekscelencję w trybie natychmiastowym. Ma pan czas do końca tygodnia na powrót do kraju. Siedem dni – powtarza surowy wizytator, po czym wręcza ambasadorowi kopertę z odciśniętą pieczęcią królewską na czerwonym laku. Dyplomata przyjmuje ją z pokorą i szacunkiem. Wie, że na tym jego degradacja się nie skończy, ale nie ma dokąd uciec ani gdzie się ukryć, bo saudyjskie służby znajdą go wszędzie. – Pracownicy do spraw bezpieczeństwa wracają do Arabii Saudyjskiej jutrzejszym lotem. Oto wasze odwołania. – Binladen wciska w ręce rozmówcy kolejne szeleszczące argumenty. – Said mutawwa po natychmiastowej deportacji zostanie odtransportowany do Dżeddy, gdzie w ośrodku resocjalizacyjnym zostanie poddany antyfundamentalistycznej terapii. Jego żona to samo, ale w ośrodku dla kobiet w Rijadzie. Pozostali dyplomaci, zajmujący się sprawami politycznymi, do spraw religii, personalnymi i konsularnymi, pod kierownictwem mojego współpracownika zbiorą całą dokumentację dotyczącą tematu. O ich odwołaniu zadecyduje się w terminie późniejszym. Kierownictwo placówki tymczasowo obejmie komisarz. – Hamid wskazuje palcem na towarzysza, z którym tu przyleciał.
Nie czekając na kolejne niczym nieuzasadnione tłumaczenia, wzburzony Binladen z krwawiącym sercem wychodzi z gabinetu. Na korytarzu w kącie cicho przyczajona czeka na niego konwertytka Laila.
– Żebyś nie był już taki zadowolony z siebie, ty wredny draniu – cedzi niewyraźnie przez zęby. – Te twoje ekskluzywne perfumy oud41 już nie zabiją smrodu gówna, który dobywa się z waszej niby-nowoczesnej, obrzydliwie bogatej rodziny. – Wylewa z siebie żółć zawiści i jad zemsty. – Masz! – Wciska Hamidowi w rękę sporą kopertę, którą trzymała ukrytą pod zwojami abai. – Żebyś nie sądził, że jestem gołosłowna.
Binladen nie może się oprzeć i od razu otwiera przesyłkę. Na zdjęciu widzi swoją piękną żonę. Kokieteryjnie uśmiechnięta, siedzi ramię w ramię z przystojnym młodym mężczyzną o jasnej jak mleko karnacji z paroma figlarnymi piegami na nosie. Ależ młody, pierwsze co przychodzi do głowy Hamidowi. Co najmniej piętnaście lat młodszy ode mnie. I uroczy. Nieobciążony piętnem terrorystycznej rodziny. Niemający na sumieniu żadnych zbrodni, które ja popełniłem, choć w dobrej wierze i dla wyższych celów. Wzdycha ciężko i zaciska szczęki. Kogóż moja cudowna Miriam wybierze?, zastanawia się. Ja typowałbym tego młokosa.
– I co teraz powiesz, cwaniaczku? – Laila, która po arabsku ledwo co duka, wplatając angielskie słówka, teraz się zapomina i mówi w swym ojczystym języku. – Co ty na to, ważniaku? – Złośliwie rechoce pod nosem.
– To nie mydło, nie zmydli się – odpowiada po polsku zdruzgotany, lecz trzymający fason mąż, pozostawiając donosicielkę w całkowitym szoku, bo wygląda na to, że cały jej chytry denuncjatorski plan diabli wzięli. Takiej reakcji saudyjskiego mężczyzny w życiu