Blanka Lipińska

Ten dzień


Скачать книгу

mi – oznajmiłam, chwiejąc się lekko.

      Don powiedział po włosku dwa zdania do brata i poprowadził mnie w stronę drzwi znajdujących się na końcu sali. Przeszliśmy przez nie do pomieszczenia z balkonem, które przypominało nieco biuro. Były tam półki z książkami, dębowe stare biurko i wielka kanapa. Opadłam na miękkie poduszki, a on klęknął przede mną.

      – To przerażające – warknęłam. – To jest kurewsko przerażające, Massimo. Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć, że masz brata bliźniaka?

      Czarny skrzywił się i przegarnął włosy ręką.

      – Nie sądziłem, że się zjawi. Dawno nie było go na Sycylii, mieszka w Anglii.

      – Nie odpowiedziałeś mi na pytanie. Wyszłam za ciebie za mąż i jestem twoją żoną, do cholery! – krzyknęłam, podnosząc się z miejsca. – Urodzę ci dziecko, a ciebie nawet w takiej sprawie nie stać na szczerość?

      W pokoju rozległ się dźwięk zamykanych drzwi.

      – Dziecko? – usłyszałam znajomy głos. – Mój brat zostanie ojcem. Brawo!

      Uśmiechając się spokojnie, od drzwi szedł ku nam Adriano. Znów zrobiło mi się słabo na jego widok – wyglądał jak Czarny i poruszał się jak Czarny, zdecydowanie i władczo sunąc w naszą stronę. Podszedł do brata, który zdążył podnieść się z kolan, i ucałował go w głowę.

      – A więc, Massimo, stało się wszystko to, czego chciałeś – powiedział, nalewając sobie bursztynowego płynu stojącego na stoliku przy kanapie. – Zdobyłeś ją i spłodziłeś potomka. Ojciec przewraca się w grobie.

      Czarny odwrócił się w jego stronę i z wściekłością wyrzucał z siebie słowa, których nie rozumiałam.

      – Braciszku z tego, co wiem, Laura nie zna włoskiego – powiedział Adriano. – Więc zapewnijmy jej komfort i mówmy po angielsku.

      Massimo aż kipiał ze złości, a jego szczęki rytmicznie się zaciskały.

      – Widzisz, droga szwagierko, w naszej kulturze nie jest dobrze widziane małżeństwo z kimś spoza Sycylii. Ojciec miał inne plany wobec swojego ulubieńca.

      – Dość! – wrzasnął Czarny, stając naprzeciw brata. – Uszanuj moją żonę i ten dzień.

      Adriano podniósł ręce w geście kapitulacji i cofając się w stronę drzwi, obdarował mnie anielskim uśmiechem.

      – Przepraszam, donie – odpowiedział z ironią, pochylając ostentacyjnie głowę. – Do zobaczenia Lauro. – Pożegnał się i wyszedł.

      Kiedy zniknął, wyszłam na taras i oparłam dłonie o barierkę. Po chwili obok mnie wyrósł rozwścieczony Massimo.

      – Kiedy byliśmy mali, Adriano ubzdurał sobie, że ojciec mnie faworyzuje. Zaczął ze mną rywalizować, zabiegając o jego względy. Różnica między nami była taka, że ja nie chciałem być głową rodziny, a on owszem. Dla niego była to priorytetowa sprawa. Po śmierci ojca to jednak ja zostałem wybrany na dona, a on nie może mi tego darować. Mario, mój consigliere, był także prawą ręką ojca i to on uznał, że powinienem stanąć na czele rodziny. To wtedy Adriano opuścił wyspę, zapowiadając, że już nigdy tu nie wróci. Nie było go wiele lat, dlatego uznałem za bezcelowe opowiadanie ci o nim.

      – A więc co tu robi? – zdziwiłam się.

      – Tego właśnie chcę się dowiedzieć.

      Uznałam, że nie ma sensu wyżywać się dziś na nim ani dłużej ciągnąć tej rozmowy.

      – Chodźmy do gości – powiedziałam, łapiąc go za rękę.

      Czarny uniósł moją dłoń i delikatnie pocałował, prowadząc w stronę wyjścia.

      Kiedy usiadłam przy stole, Massimo nachylił się, muskając wargami moje ucho.

      – Muszę teraz spotkać się z kilkoma osobami. Zostawiam cię z Olgą, gdyby coś się działo, daj znać Domenicowi.

      Po tych słowach oddalił się, a kilku mężczyzn, wstając od stolików, ruszyło za nim.

      Znów targnął mną niepokój. Myślałam o Adrianie, Massimie, dziecku, Annie brylującej wśród gości. Z bezsensownej gonitwy myśli wyrwał mnie głos przyjaciółki.

      – Chciało mi się bzykać, więc zabrałam na górę Domenica – oznajmiła Olo, siadając obok. – No i zgarnęliśmy dwie, może trzy kreski koksu, ale Włosi chyba go z czymś mieszają, bo jak wracałam, miałam zwidę stulecia. Wydawało mi się, że widzę Massima, a za chwilę wpadłam na niego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ale miał na sobie garnitur, a kilka sekund wcześniej – granatowy smoking. – Rozłożyła się na oparciu krzesła i upiła łyk wina. – Nie chcę już chyba więcej ćpać.

      – To nie była zwida – mruknęłam ponuro. – Ich jest dwóch.

      Olo skrzywiła się i nachyliła ku mnie, jakby nie dosłyszała.

      – Co jest?

      – To bliźniacy – wyjaśniłam, wbijając wzrok w Adriana zbliżającego się w naszą stronę. – Ten, który idzie, to nie Massimo, tylko jego brat.

      Olga nie kryła szoku i z otwartą buzią wpatrywała się w przystojnego Włocha.

      – Ale jazda… – powiedziała.

      – Lauro, a kim jest twoja urocza towarzyszka z głupią miną? – zapytał, przysiadając się do nas i wyciągając dłoń w stronę Olgi. – Jeśli wszystkie Polki są takie piękne jak wy, to chyba wybrałem sobie zły kraj na emigrację.

      – Ty sobie, kurwa, jaja robisz ze mnie – wymamrotała Olo po polsku, podając mu rękę.

      Wykończona całą sytuacją, oparłam się o krzesło, patrząc, jak Adriano głaszcze jej dłoń z wyraźną satysfakcją.

      – Niestety, nie. I mam nadzieję, że nie myślisz o tym, o czym myślę, że myślisz.

      – Ale jazda – powtórzyła Olo, gładząc go po twarzy. – Są, kurwa, identyczni.

      Adriano rozbawiła jej reakcja i mimo że nie rozumiał ani słowa, doskonale wiedział, o czym rozmawiamy.

      – Lauro, to jest poważniejsza sprawa… On jest prawdziwy…

      – Kurwa, no jasne, że jest. Przecież ci mówię, że to bliźniacy.

      Skonfundowana Olga oderwała się od niego i wyprostowała, badawczo go obserwując.

      – Mogę go bzyknąć? – zapytała z rozbrajającą szczerością, wciąż się uśmiechając.

      Nie wierzyłam w to, co usłyszałam, aczkolwiek wcale jej się nie dziwiłam, że chciała go przelecieć. Podniosłam się z miejsca i chwyciłam brzeg sukienki, unosząc ją w górę. Miałam dość.

      – Oszaleję za chwilę, przysięgam. Muszę się zresetować – rzuciłam, odchodząc w stronę wyjścia.

      Przeszłam przez drzwi i skręciłam w prawo, po czym rozejrzałam się i spostrzegłam małą bramę. Skręciwszy w jej stronę, minęłam ją i weszłam do ogrodu z zachwycającym widokiem na morze. Był wieczór, a słońce oświetlało Sycylię ledwo widocznym już blaskiem. Usiadłam na ławce, łaknąc samotności, i zastanawiałam się, jak wielu rzeczy jeszcze nie wiem i jak bardzo zdziwią mnie lub zranią, kiedy zostaną ujawnione. Chciałam zadzwonić do mamy, a nade wszystko marzyłam o tym, by tu ze mną była. Obroniłaby mnie przed tymi wszystkimi ludźmi i całym światem. Do oczu napłynęły mi łzy, myśl o tym, jak rodzice przeżyją informację o moim wyjściu za mąż, dobijała