Andrzej Ziemiański

Virion 4. Szermierz


Скачать книгу

9e0-29ad-53e7-b3c6-4a1e51bf25bd">Karta tytułowa

      Rozdział 1

      Rozdział 2

      Rozdział 3

      Rozdział 4

      Rozdział 5

      Rozdział 6

      Rozdział 7

      Rozdział 8

      Rozdział 9

      Rozdział 10

      Rozdział 11

      Rozdział 12

      Andrzej Ziemiański

      Książki Andrzeja Ziemiańskiego

      Trylogia Bramy ze złota

      Karta redakcyjna

      Okładka

      Achaja

      Achaja – tom 1

      Achaja – tom 2

      Achaja – tom 3

      Pomnik cesarzowej Achai

      Pomnik cesarzowej Achai – tom 1

      Pomnik cesarzowej Achai – tom 2

      Pomnik cesarzowej Achai – tom 3

      Pomnik cesarzowej Achai – tom 4

      Pomnik cesarzowej Achai – tom 5

      Imperium Achai

      Virion. Wyrocznia

      Virion. Obława

      Virion. Adept

      Virion. Szermierz

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      This ebook was bought on LitRes

      Rozdział 1

      

No i coś ty narobił?! – Horech patrzył na zakrwawione ciało jakiegoś obszarpańca.

      – Ja?! – Virion nie mógł uwierzyć w taką bezczelność mistrza. – To ty go pchnąłeś mieczem!

      – A ty dokończyłeś nożem!

      – Wcale nie dokończyłem! Leciał w moim kierunku…

      – Czemu tak wrzeszczycie? – Anai i Niki, którzy zajmowali się końmi, postanowili zobaczyć, co spowodowało kłótnię między nauczycielem a uczniem.

      – Bo Virion dziabnął jakiegoś człowieka…

      – Nie jakiegoś! On szperał w naszych bagażach.

      – O czym wy w ogóle mówicie? – Anai pierwszy podszedł do awanturujących się mężczyzn. Najpierw zobaczył krew na rękach Viriona, potem połyskujące czerwienią ostrze miecza Horecha, a na koniec opuścił wzrok na dół. – O ja cię pierdolę! – wyrwało mu się bezwiednie. – Co teraz zrobimy z ciałem?!

      Niki zorientowała się chwilę później.

      – Czy nawet na moment nie można was zostawić do pilnowania bagaży? – Załamała ręce. – Dwóch dorosłych mężczyzn?

      – To nie ja. – Horech zrobił gest, jakby chciał zasłonić się zakrwawionym mieczem.

      – Ja też nie!

      Mogłoby dojść do poważniejszej scysji, gdyby nie okrzyk Kili, wysłanego przed świtem na rozpoznanie.

      – Gdzie jesteście? – Niewolnik nie mógł w pierwszej szarości poranka zorientować się w rozkładzie zagród przy wielkiej karczmie.

      – Tutaj, tutaj! Nie rób hałasu.

      – Ale znalazłem okazję! Nie uwierzycie… – Kila urwał nagle na widok zakrwawionego ciała pod nogami swoich towarzyszy. – Kto to jest?

      – Nie wiem. Nie wiem. – W tej jednej kwestii zarówno Virion, jak i Horech okazali się wyjątkowo zgodni. – A co znalazłeś?

      Niewolnik otrząsnął się dopiero po dłuższej chwili.

      – Znalazłem frajerów, którzy przewiozą nas przez te wszystkie królestwa bez żadnej kontroli. To książęca rodzina, w dodatku dysponująca glejtem.

      – Czym? – nie zrozumiała Niki.

      – Mają list żelazny od księcia. Nikt nie ma prawa ich sprawdzać. Podróżują do Troy, ale są bez pieniędzy, więc jeśliby ktoś pokrył im koszty podróży na odpowiednim poziomie, to przyjęliby go chętnie do kompanii.

      – No to już – Virion od razu podjął decyzję. – Nie ma się co zastanawiać.

      – Tyle że oni wymagają towarzystwa na poziomie. Znającego etykietę, a nie sposoby zarzynania ludzi nożem. – Kila wskazał na leżącego u ich stóp nieszczęśnika.

      – Znam zasady dobrego wychowania, umiem mówić ich językiem.

      – A co do reszty to im nakłam! – poddał myśl Horech.

      – Właśnie. – Virion wytarł ostrze noża i schował go za pasek. – Mogę iść choćby od razu.

      Niki potrząsnęła głową.

      – Może najpierw obmyj ręce z krwi – mruknęła.

      – Mam nadzieję, że dołożyłeś wszelkich starań, by zapewnić nam doborowe towarzystwo. – Winne spojrzała na stojącego przed nią mężczyznę, jakby był co najmniej mistrzem ceremonii na dworze. – Jesteśmy książęcą rodziną i nawet w podróży nie możemy zadawać się z byle kim.

      – Ależ, wielka pani. – Przewodnik zgiął się w głębokim ukłonie przed starą kobietą w wytwornej, aczkolwiek bardzo już naruszonej zębem czasu sukni. – Zapewniam cię, że moja dbałość o ciebie nie ma sobie równych. A…

      – A kogo znalazłeś? – wpadła mu w słowo.

      – Och, to szacowna rodzina z tradycjami, która podróżuje do ośrodka kultu uzdrowicielskiego w Keddelwach.

      – Ktoś z nich jest chory?

      – Odbywają podróż w intencji seniora rodu w bardzo podeszłym wieku…

      – Starość to nie choroba – Winne znowu przerwała swojemu rozmówcy. – A poza tym na cóż się zdają modły pod nieobecność osoby, której dotyczą?

      – On podróżuje razem z rodziną, wielka pani.

      – Niedorzeczność. Wlec starca po bezdrożach!

      Przewodnik wykonał odżegnujący gest.

      – Jest bardzo rześki. Ma tylko jakiś problem z głową, bo zdaje się spać przez cały czas. Kiedy jednak zostanie obudzony, radzi sobie doskonale z poruszaniem się nawet na koniu.

      – O?

      Matriarchini książęcej rodziny skrzywiła usta. Sama miała problem, by poruszać się po gruntowych drogach swoim wozem. Możliwość jazdy konnej nawet nie przemknęła jej przez myśl. Wierzch to nie sposób podróżowania wysoko urodzonych dam.

      – A