Andrzej Ziemiański

Virion 4. Szermierz


Скачать книгу

zarówno pod względem wielkości, jak i nawet rodzaju drewna.

      – E, w takim razie mogę nam nawet zrobić pochodnie – pochwalił się Anai.

      – Takie prawdziwe? – zdziwił się Kila. – A nie zwykłą płonącą gałąź?

      – Płonąca gałąź to nie pochodnia. Milcz, parweniuszu.

      Książęca rodzina w osobach Winne i Komo, o dziwo, nie sprawiała trudności. Najwyraźniej nocleg w prymitywnych warunkach nie był dla nich pierwszyzną, bo oboje mimo wieku radzili sobie nadspodziewanie dobrze. Gorzej było z ich córką, której naburmuszenie nie chciało minąć. Przyczyną nie był chyba już widok nagiej koleżanki, ale fakt, że zlekceważono jej reakcję z tego powodu. Niki pokazała mężowi znakami lewej dłoni: „zrób z nią coś, bo jeszcze ściągnie jakiś zły byt”.

      – Są tu jakieś byty? – zapytał szeptem, zdziwiony.

      „Wszędzie są. Ale nie zwracają na nas uwagi”.

      Był czas przywyknąć do sposobu porozumiewania się z własną żoną. Co miała na myśli? Jeśli od razu nie chciała wyjaśnić, to szansa, że zrobi to później, malała z każdą chwilą. A zadawanie jej wciąż tych samych pytań z reguły nie prowadziło do rozwiązania. Mózg Niki działał w sposób niemożliwy do odgadnięcia. W przeciwieństwie do mózgu Natrii, który był przewidywalny do bólu.

      – Pani? Odkryłem niezwykle malowniczy zakątek tej prastarej budowli – powiedział Virion, udając entuzjazm. – Może zaszczycisz mnie swoim towarzystwem? Pragnę zagłębić się w nastrój poezji i melancholii.

      Przewidział dwie chwile certolenia. No dobra, dzisiaj wyjątkowo trzy, bo była ciągle trochę „obrażona”. Przewidział, że Natrija może się opierać, a on będzie ją przekonywał, że w jego towarzystwie krótka wycieczka jest przecież całkowicie bezpieczna. Nawet dobrze obliczył czas. Kiedy nareszcie ruszyli, Anai zdążył właśnie wykonać pierwszą pochodnię, którą po krótkich negocjacjach dotyczących kolejności wart dał im do wypróbowania.

      – Nie boisz się, panie, chodzić po takich miejscach samemu? – zapytała Natrija, kiedy oddalili się od ogniska.

      – Przecież jestem z tobą.

      – Ja cię nie obronię. Wręcz przeciwnie, liczę, że w razie niebezpieczeństwa ty mnie osłonisz.

      – Ach. Czy to ma oznaczać, że nie ćwiczyłaś sztuk walki? – przekomarzał się.

      Trafił przypadkiem w czuły punkt, bo odpowiedziała wyjątkowo poważnie:

      – A wyobraź sobie, że ćwiczyłam. Potrafię już błyskawicznie wyjąć obie szpilki z mojej fryzury, i to tak, że nie wyrywam sobie włosów.

      – No to jestem pod wrażeniem. A trafiasz w cel?

      – A niby jak mam to sprawdzić? Wbić komuś szpilki w oczy?

      – Oj… Narysuj sobie oczy na jakiejś kartce czy szmatce i powieś na odpowiedniej wysokości.

      – No dobrze, dobrze. I załóżmy nawet, że w ten sposób poradzę sobie z jednym przeciwnikiem. Powiedz mi, co z następnymi?

      Uśmiechnął się, zaskoczony faktem, że dziewczyna naprawdę traktowała to zupełnie poważnie. Ciekawe, czym to było spowodowane. Lekarz jego ojca zawsze powtarzał, że wszystko, co człowiek robi w danym momencie, jest spowodowane czymś, co wydarzyło się dawniej. I nawet jeśli człowiek nie uświadamia sobie związku, to on najczęściej istnieje. Czegóż więc takiego doświadczyła Natrija, że tak bardzo chciała nauczyć się walczyć z silniejszymi przeciwnikami? I to nie mając takiego ciała jak Niki i nie mogąc nawet marzyć o jej formie? Cokolwiek by to było, da się jej przecież pomóc.

      – A co jeszcze nosisz przy sobie? – rzucił równie poważnie, jak ona zadawała pytanie.

      Wyjęła z fałdy swojej tuniki niewielki płócienny worek. Wysypała zawartość na dłoń.

      – Jak widzisz, nie mam nawet noża.

      – Nóż daje ci tylko ułudę bezpieczeństwa. Na nic się nie przyda – powiedział. – A w dodatku jego widok ostrzeże wroga i sprawi, że będzie on gotowy do walki.

      Przez chwilę grzebał palcem w drobiazgach dziewczyny.

      – Co to jest? – spytał, podnosząc wąskie drewniane etui.

      – W środku jest pilnik do paznokci.

      – Kamienny czy metalowy?

      – Kamienny, ale w metalowej oprawie.

      – Znakomicie. – Virion zważył pilnik w ręce. Etui było dłuższe niż dwa palce, wąskie i bardzo poręczne. – Nie złamie się.

      – Mam nim walczyć? – Była szczerze zdziwiona. – A może szermować od razu?

      – Nie. Ale powstrzymasz tym nawet zwalistego człowieka.

      Nie wiedziała, czy ma mu wierzyć, czy to tylko takie żarty.

      – I niby co? – zapytała. – Jak ktoś podejdzie, to mam najpierw wyjąć woreczek, rozsupłać wiążący go sznurek, wyjąć etui i… chyba zabić napastnika śmiechem, nawet jeśli zgodzi się poczekać na zakończenie tych wszystkich czynności.

      – Po co wyjmować? – odparował. – Przez płótno doskonale wyczujesz ten kształt, a reszta przedmiotów w środku pozwoli ci lepiej chwycić woreczek.

      Nadal nie mogła uwierzyć, że Virion mówi poważnie. Patrzyła na niego z wielką podejrzliwością.

      – I gdzie mam niby uderzyć?

      – O tu. – Ujął dłoń Natrii i położył palce na swojej szyi. – Czujesz? Tutaj jest właściwy punkt. Takie miękkie zagłębienie.

      – Czuję.

      – U mężczyzny łatwo znaleźć, bo jest tuż pod widoczną grdyką. Kobietę bardzo trudno w ten sposób załatwić, bo wy macie smuklejsze szyje i niełatwo zobaczyć to miejsce. Można chybić. U mężczyzny się nie pomylisz.

      W dalszym ciągu nie wiedziała, czy Virion mówi poważnie, czy tylko specjalnie chce, żeby palcami dotykała jego szyi. Postanowiła więc sprawdzić. Ot tak.

      Nagle i bez ostrzeżenia nacisnęła palcem to miejsce. Nie uderzyła, nie walnęła z całych sił, tylko zdecydowanie nacisnęła, i to jednym palcem.

      Virion zakrztusił się momentalnie. Odskoczył o krok i zaczął kaszleć. Natrija patrzyła oniemiała, a on ledwie wyrzęził po dłuższej chwili:

      – No… no… no po co ci… – złapał głębszy oddech – to pokazuję?

      – O? – Dziewczyna była autentycznie zdziwiona. – To działa.

      Chciał rozmasować sobie gardło, ale zapomniał, że w dłoni trzyma przecież pochodnię. O mało nie podpalił sobie włosów.

      – Czemu ma nie działać? – wychrypiał.

      – No bo ja myślałam, że ty tylko tak… Ot, zaimponować dziewczynie. – Zrobiła minę, jakby nagle odkryła coś niesamowitego. – Ty mnie uczysz naprawdę!

      Wzruszył ramionami. Dobrze, że nie pokazał jej, jak łamie się kark. Leżałby tu teraz martwy. A jednak było w Natrii coś naturalnego. Coś, co przekonywało Viriona, że ona naprawdę potrzebuje znaleźć oparcie. W czymkolwiek poza rodzicami. Walka i poznawanie sposobów jej prowadzenia pomogły już niejednemu. Co prawda pierwszy raz widział kobietę z taką potrzebą, ale… Łatwiej było przyjąć, że w swoim dość krótkim życiu Virion więcej rzeczy nie widział, niż widział.

      – Ty naprawdę chcesz się nauczyć?

      Potwierdziła z taką energią, że nie miał już wątpliwości co do jej szczerych intencji. Musiało się coś odbić