Jack Campbell

Przestrzeń Zewnętrzna 4. Nieugięty


Скачать книгу

e2a7e72697.jpg" alt=""/>

      Spis treści

       Karta tytułowa

       Spis serii

       Jeden

       Dwa

       Trzy

       Cztery

       Pięć

       Sześć

       Siedem

       Osiem

       Dziewięć

       Dziesięć

       Jedenaście

       Dwanaście

       Trzynaście

       Czternaście

       Piętnaście

       Szesnaście

       Pierwsza flota Sojuszu

       Podziękowania

       Jack Campbell

       Karta redakcyjna

       Okładka

      Spis serii

      1. Nieulękły

      2. Nieustraszony

      3. Odważny

      4. Waleczny

      5. Bezlitosny

      6. Zwycięski

      1. Dreadnaught

      2. Niezwyciężony

      3. Strażnik

      4. Nieugięty

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      Jeden

      Admirał John „Black Jack” Geary, człowiek, który przywykł do spoglądania z wysokości setek kilometrów na powierzchnie planet i patrzenia w niekończącą się próżnię, poczuł lekki zawrót głowy, gdy wychylił się, by zerknąć na drugą stronę kamiennego muru i znajdujące się niespełna dziesięć metrów niżej kamieniste strome zbocze. Nieco dalej rozciągały się pokryte kobiercem zieleni wzgórza, tak charakterystyczne dla tego zakątka Starej Ziemi. Pamiętał podobne krajobrazy, tak właśnie wyglądał jego rodzinny Glenlyon, glob, którego nie odwiedził od przeszło stulecia.

      Geary zmrużył oczy, czując na twarzy powiew wiatru niosącego woń roślinności, zwierząt i ludzkiej aktywności. Różniła się ona od zapachu charakteryzującego wnętrze okrętu przestrzennego, który pomimo stosowania najdoskonalszych technologii zawsze niósł ze sobą odór potu, napojów kofeinowych i przegrzewającej się elektroniki.

      – Niewiele z niego zostało – zauważyła kapitan Desjani, przyglądając się podstawie muru.

      – Ta budowla ma tysiące lat – wtrącił Gary Main, przewodnik po miejscach o znaczeniu historycznym, który idealnie wpasowywał się w krajobraz być może dlatego, że jego przodkowie pełnili tę funkcję od wielu pokoleń. – To cud, że cokolwiek tutaj przetrwało, zwłaszcza po stuletnim okresie zlodowacenia, z jakim mieliśmy do czynienia w minionym tysiącleciu. Nasza wysepka zawdzięczała całe ciepło Golfsztromowi, nic więc dziwnego, że zrobiło się bardzo zimno, gdy prąd ten utracił większość mocy. Reszta planety pozostała względnie ciepła, gdy Anglię objęło to krótkotrwałe zlodowacenie, ale wiecie, my zawsze staliśmy w opozycji do reszty świata, jeśli można tak powiedzieć. Od tamtej pory klimat Ziemi ochładza się nieustannie, a u nas robi się cieplej.

      – Muszę przyznać, że dziwnie się czuję, przebywając na planecie zamieszkanej od tak dawna, że mieszkańcy mogą wspominać minione tysiąclecie – rzucił Geary, uśmiechając się krzywo.

      – Przy wieku tego muru wszystko wydaje się młode – odparł Gary Main.

      – Mur Hadriana... – wyszeptała Desjani. – Wygląda na to, że trzeba postawić mur i nazwać go własnym imieniem, aby zostać zapamiętanym na całe tysiąclecia. Rozmawialiśmy kiedyś z admirałem o Imperium Rzymskim. Pamiętam, że wydało mi się czymś maleńkim. Ot, kawałek powierzchni jednej jedynej planety. Ale teraz, gdy tu stoję, mam wrażenie, że dla ludzi, którzy przemierzali te ziemie, musiało wydawać się przeogromne.

      Main przytaknął, gładząc dłonią kamienie wpasowane w szczyt pozostałości muru.

      – Za nowości był wysoki na sześć metrów. Co rzymską milę stały forty, a pomiędzy nimi pobudowano liczne wieże strażnicze. To były naprawdę imponujące fortyfikacje.

      – Nasi komandosi przeskoczyliby nad nim nawet w pełnym opancerzeniu – zauważyła Tania – ale o własnych siłach mieliby spory kłopot ze wspięciem się na taką ścianę, zwłaszcza gdyby strzelano do nich z góry. Jak go zniszczono?

      – Nie został zniszczony. Rzym upadł. Imperium zaczęło się kurczyć, gdy legiony zostały wezwane do ojczyzny. Najeźdźcy odeszli, porzucając umocnienia.

      Geary przyglądał się zewnętrznej stronie muru, ścianie białych kamieni wystających z morza zieleni, myśląc o rozprzężeniu, jakie zapanowało w Sojuszu po zakończeniu wojny ze Światami Syndykatu. „Najeźdźcy odeszli, porzucając umocnienia”. Te słowa przewodnika miały wydźwięk obojętny, choć mówiły o tym, że tak ważna linia obrony nagle stała się niepotrzebna, podobnie jak służący na niej ludzie. Że to, co ongiś wydawało się najważniejsze, nagle przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.

      – Granice i horyzonty uległy daleko idącemu zmniejszeniu – wymamrotał, myśląc nie tylko o starożytnym imperium, które zbudowało ten mur, ale i o obecnym statusie wielu systemów należących do Sojuszu.

      Tania posłała mu spojrzenie świadczące, że doskonale wie,