Nina Majewska-Brown

Anioł życia z Auschwitz. Historia inspirowana życiem Położnej z Auschwitz


Скачать книгу

kotku, nie zostawaj z tyłu.

      Maciek, bezradny i pokonany, choć nie mógł zrobić nic, nawet w takiej chwili potrafił być czuły i troskliwy. Łzy spływały mi po policzkach i szłam za nim, zastanawiając się, co pomyśli nasza rodzina, gdy nie wrócimy. Bałam się ich strachu, niepokoju i wreszcie paniki równie mocno jak tego, że możemy zaraz zostać rozstrzelani. Przecież nikt nie powiadomi ich o tym, co się stało. Nikt nas tu nie zna. Jesteśmy zupełnie anonimowi w tym obcym mieście.

      Domyślałam się, że mama zrobi wszystko, żeby nas odszukać, wydobyć, uwolnić, ale miałam świadomość, że jej wysiłki zapewne na niewiele się zdadzą.

      Zagnali nas na pakę ciężarówki i upchnęli tak ciasno, że nie dało się poruszyć. Staliśmy z Maćkiem wtuleni w siebie, co rusz powtarzając, że będzie dobrze, uciekniemy.

      – Kochanie, przecież wiesz, że nie dam ci zrobić krzywdy.

      Kiwnęłam głową. Wtedy po raz pierwszy zwątpiłam jednak w jego słowa. Ale on wydawał się co do tego tak przekonany, że zaczęłam słuchać, pozwalając, by ulotne wizje plątały mi się pod powiekami.

      – Nie z takich opresji wychodziliśmy.

      – Maciej, tym razem się nie uda.

      – Trzeba być dobrej myśli.

      – Chyba nie potrafię.

      – Pamiętasz, co mówiłaś?

      Paplałam mnóstwo rzeczy, bo zawsze byłam okropną gadułą, tak że teraz nie wiedziałam, o co mu chodzi.

      – Nie.

      – Że trzeba brać, co niesie los. Teraz przyniósł nam to, ale zobaczysz, że kiedyś będziemy się z tego śmiać, opowiadając wnukom kolejną wojenną historię.

      Ani Maciej, ani ja nie wiedzieliśmy, jak przeznaczenie z nas zakpi za kilka godzin i że nie da nam wyboru, szansy, cienia możliwości. Że nie pojawi się ów przysłowiowy łut szczęścia.

      Jeszcze tego samego dnia, po krótkim pobycie w więzieniu, gdzie spisano nasze dane, zostaliśmy wepchnięci do pociągu i ruszyliśmy na południe. W wagonie niósł się początkowo nieśmiały szept „Oświęcim”, a potem głośny lament zmieszany z żarliwą modlitwą.

      Było to dla mnie tak abstrakcyjne, że w zasadzie mogli wieźć mnie dokądkolwiek. Niby coś słyszałam od Maćka o obozach, ale zupełnie nie potrafiłam ich sobie wyobrazić.

      *

      Tak jak nie da się opowiedzieć szczęścia, tak nie da się opowiedzieć strachu. Wagony, mimo jasnego słońca świecącego wysoko na niebie, jakby spowiła szarość. Gdyby strach i ból mogły się zmaterializować, wypełniłyby pociąg po brzegi, zabierając najmniejszy skrawek przestrzeni.

      Potem dowiedziałam się, że mieliśmy szczęście. Do Oświęcimia dotarliśmy zwyczajnym, a nie bydlęcym składem. I to tyle w kwestii szczęścia. Już nigdy więcej nie poznałam jego smaku.

      – Maciek, muszę ci coś powiedzieć.

      – Niewygodnie ci?

      – Nie, to znaczy to też. – Przestępowałam z nogi na nogę. Wstydziłam się tego, co musiałam mu wyznać, i nie bardzo wiedziałam, jak zacząć. Już kilka razy nosiłam się z tym zamiarem, ale jakoś nigdy się nie złożyło. Teraz, świadoma, że mogą nas rozdzielić na nie wiadomo jak długo, uznałam, że nie mogę czekać. Po chwili wahania i układania niedających się złożyć w logiczną całość słów wreszcie stwierdziłam, że najlepiej będzie powiedzieć to prosto z mostu.

      – O co chodzi?

      – Będziemy mieli dziecko. – Spłoniłam się, zupełnie jakbym zrobiła coś złego albo nagle znalazła się w tłumie naga. Nie wiedziałam, jak Maciek zareaguje, ale przytuliłam się i zanurzyłam twarz w jego niegdyś białej, teraz mocno zakurzonej koszuli. Nadal pachniała piżmem z cytrusową nutą.

      – Żartujesz?

      – Nie, mówię poważnie. – Nagle w moją głowę wbiła się okropna myśl, że on jest zły, i pospiesznie dodałam: – Przepraszam.

      Ujął mnie pod brodę i uniósł moją twarz, jednocześnie się pochylając. Pocałował mnie długo, namiętnie, jakbyśmy nie znajdowali się w drodze do piekła, tylko na łące pełnej kwiatów. Jego ciepłe usta smakowały słodyczą i mogłabym tak trwać już zawsze.

      – Kocham cię. To najwspanialsza wiadomość, nie przepraszaj, głuptasie. – I nie zważając na to, że obok tłoczą się ludzie, że każdy jest pogrążony w swoim własnym nieszczęściu, głośno krzyknął: – Będę ojcem!

      – Cicho, wariacie.

      Jeszcze bardziej się zawstydziłam.

      Cmoknął mnie jeszcze raz. W zasadzie musnął moje usta wargami. I gdybym tylko wiedziała, że to nasz ostatni prawdziwy pocałunek, może ta chwila wyglądałaby inaczej.

      Nikt nam nie pogratulował, nikt nawet na nas nie spojrzał, a może wtuleni w siebie tego nie zauważyliśmy. O dziwo, nawet pilnujący nas gestapowcy nie zareagowali na ten niespodziewany okrzyk. Byliśmy tylko my z naszą małą fasolką, która kiedyś będzie miała moje oczy, jego usta i brwi.

      Źródło: Wikipedia.

      Źródło: Wikipedia.

      Źródło: Wikipedia.

      1943

      2