target="_blank" rel="nofollow" href="#ulink_e403b3e5-da7f-5e11-88ce-3f415af76901">16 Macierzyńska miłość życia, op. cit., s. 46.
17 Zginął w powstaniu warszawskim, gasząc jako „strażak” swoją ukochaną stolicę.
1943
3
Do Auschwitz[18] przyjechały wraz z ludźmi odartymi z nadziei. Podróż ciągnęła się w nieskończoność w koszmarnych warunkach. Bez picia, jedzenia, dostępu do toalet, za to w tłumie przerażonych istot, które lamentowały, modliły się lub umierały w ciszy – obce, na zawsze anonimowe ofiary tego terroru. Mnóstwo pełnych udręki przystanków, dalekie bombardowania i odległe strzały pogłębiały wrażenie bezradności i klaustrofobii. Ściśnięte na nieznośnie małej powierzchni, żeby nie myśleć o tu i teraz, Stanisława i Sylwia odmawiały różaniec. Początkowo nie wypowiadając słów, potem szeptem, aż wreszcie zainicjowały głośną modlitwę, do której, w miarę kolejnych zdrowasiek, przyłączało się coraz więcej desperatów.
Było duszno, śmierdziało potem, uryną i… jeszcze gorszymi rzeczami. W końcu heroicznym wysiłkiem było zaczerpnięcie powietrza do płuc, a jęki cierpiących odbierały resztki otuchy.
Stanisława z córką zostały przywiezione do obozu 17 kwietnia 1943 roku transportem zbiorowym. Pociąg, tak zwana „więźniarka”, zbierał więźniów z różnych miejsc, to znaczy, że nie trafiły tu bezpośrednio z Łodzi.
Gdy pociąg wreszcie się zatrzymał w Auschwitz-Birkenau i wszyscy nabrali nadziei, że zostaną uwolnieni z tej okropnej pułapki na kółkach, nic się nie wydarzyło. Stali długo, czekając na cud, który nie miał nadejść. Ludzie zaczęli się niecierpliwić, walić pięściami w ściany, silniejsi chcieli wyważyć drzwi. Wszystko na nic. Wagon był zabezpieczony, tak że nie było mowy o sforsowaniu wyjścia, ich lament zaś nie robił najmniejszego wrażenia na pilnujących ich Niemcach.
Kobiety stały, opierając się o siebie. Matka głaskała kciukiem dłoń Sylwii, jakby tym drobnym gestem chciała dodać jej otuchy. Nie miały przy sobie nic. Zabierane z domu, zdołały w pośpiechu jedynie chwycić sweter i torbę Stanisławy, w której poza kilkoma monetami, dokumentami i nielicznymi medycznymi instrumentami nie było nic cennego. No, może poza przepustką dla położnej pozwalającą wieczorami i nocą, mimo godziny policyjnej, przemieszczać się po Łodzi. Jednak tu zdawała się ona bezużyteczna.
– Boję się.
– Kochanie, ja też, ale zobaczysz, jakoś to będzie.
– Nie jestem tego taka pewna.
– Pomyśl, że to tylko nowe miejsce, nowe okoliczności, a my po prostu musimy się w nie wpasować.
– Tak myślisz?
– Jestem pewna. Musimy płynąć z nurtem, żeby ocaleć, ale nie wolno nam porzucić naszego podejścia, zasad. Wiesz, o czym mówię? Nie możemy przestać być sobą.
– Łatwo powiedzieć. Nie widzisz, co tu się dzieje?
– Ależ widzę. Nie proszę, żebyś mi zaufała, zaufaj Jemu, to On kieruje naszym życiem.
– Sądzisz, że chciał, żebyśmy trafiły tutaj? – Sylwia z wyrzutem spojrzała na matkę.
– A nie pomyślałaś, że może On to wszystko zaplanował? Może mamy tu jakąś misję do wykonania? Może będziemy potrzebne, żeby dać świadectwo? Pomagać?
– Jakoś mi się nie wydaje. Ale podziwiam twój optymizm. – Zabrzmiało to nieco sarkastycznie, ale Stanisława tylko wzruszyła ramionami, ponownie zatapiając się w swoich myślach.
Sylwia nie mogła pojąć, skąd w matce tyle siły. Przekonania, że potrafi góry przenosić w najgorszych okolicznościach, wiary w to, że ktoś nad nią czuwa. Sama miała chwile takiego zwątpienia, że byłaby skłonna się poddać. Ale ze względu na matkę nie mogła tego zrobić. Musiały trzymać się razem, tylko to mogło je ocalić. W tym piekle były dla siebie jedynymi istotami, na które mogły liczyć.
To, co się działo, gdy wreszcie otwarto wagony, przechodziło ludzkie pojęcie. Rozpacz, krzyki, bicie, szczucie psami, bicie, lament, rozdzielanie rodzin i znowu bicie. I kolejny dramat, gdy kazano im zostawić bagaże, choć w zasadzie niewielu je posiadało. Po przejściu przez wcześniejsze więzienia i areszty większość ludzi była pozbawiona wszystkiego. Niektórzy walczyli o dobytek tak, jakby dzięki niemu mogli otrzymać bilet powrotny do domu. Nie rozumieli, że pieniądze i kosztowności w tym co prawda jeszcze nieznanym, ale budzącym grozę miejscu w niczym im nie pomogą, nie staną się przepustką do lepszego życia, że będą tylko zwyczajnym wojennym łupem.
Początkowo Stanisława kurczowo ściskała swoją skórzaną torbę, z którą przemierzała łódzkie chodniki o każdej porze dnia i nocy w drodze do rodzących kobiet. Potem zaczęła racjonalnie się zastanawiać, na ile może jej się tutaj przydać, i uznała, że w zasadzie jest bezużyteczna. Esesmanka wyszarpnęła torbę z jej dłoni i bezceremonialnie wysypała jej zawartość. Potoczyło się kilka monet, wysypały jakieś papiery, wypadły słoiczek z lekami i biała płócienna chusteczka obrobiona gęstą szydełkową koronką. Kierowana jakimś instynktem, przeczuciem, a może zwykłym sentymentem, Stanisława dyskretnie się schyliła i sięgnęła po zaświadczenie, że jest położną i może swobodnie poruszać się po mieście. Zwinęła kawałek papieru w rulonik i ukryła we wnętrzu dłoni.
Po raz pierwszy pozbawiona swojego atrybutu, który był nieoceniony przy niesieniu pomocy kobietom, stała się bezradna i zagubiona. Czy pomyślała, że to koniec?
Zastanawiała się, czy jest nadzieja i co dla niej przygotował Pan. W niepojętym optymizmie pomyślała, że będzie miała więcej czasu na modlitwę, nadrobi nieodmówione dziesiątki różańca, że jej zadaniem jest niesienie pocieszenia, i jakimś cudem zaczęła oddychać swobodniej. Uspokoiła się.
Najważniejsze to dostosować się do okoliczności.
Był wieczór i pewnie dlatego nikt od razu się nimi nie zajął. Zagoniono je do przypominającego szopę budynku i pozostawiono same sobie. Czekanie było gorsze od najgorszej wiedzy, jakie Niemcy mają w stosunku do nich plany. Bały się, a złośliwy mózg podsuwał straszne wizje. Potem się przekonały, że miały bardzo ograniczoną wyobraźnię. Umęczona Sylwia, podobnie jak wiele innych osób, zasnęła oparta o matkę.
To, co miało je spotkać, nie dało się zakwalifikować do żadnego z dotychczasowych pojęć, doświadczeń i wyobrażeń. Ranek powitał je kolejną porcją wyzwisk i wrzasków.
Najpierw popchnięto je w kierunku ludzi siedzących przy stolikach, gdzie musiały podać swoje dane, a później, gdy myślały, że to już koniec formalności, wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał i co dla wszystkich było kompletnym szokiem. Stanisława stanęła przed córką, jakby chciała i mogła ochronić ją własnym ciałem i zapobiec jej krzywdzie.
Bijąc i grożąc rozstrzelaniem, kazano im stanąć w szeregu i podwinąć lewy rękaw. Zdawało się to zupełnie bezsensowne, a jednak tego od nich oczekiwano. Stanisława posłusznie poddała się rozkazowi i po chwili z przerażeniem spoglądała na scenę, której stała się niespodziewanie główną aktorką.
Kobieta w pasiastym stroju mocno chwyciła ją za rękę i przycisnęła do brudnego drewnianego blatu stolika, po czym w skupieniu zaczęła nakłuwać, wydrapywać igłą skórę na przedramieniu. Stanisława była tak oszołomiona, że w pierwszej chwili nie mogła pojąć, co tu się wyprawia. Jednak gdy krwawe ranki zaczęły się układać w zarys cyfr, zrozumiała, że właśnie jest znakowana jak hodowlane zwierzę. Cyfry wreszcie utworzyły numer 41335, który, przetarty czarnym