Lucinda Riley

Dom orchidei


Скачать книгу

możliwe. Ślub raz na zawsze zakończyłby ich kłótnie o to, czy Bill nie posuwa się za daleko, kiedy tuli ją i całuje. Elsie nie należała do „tych” dziewcząt i Bill wiedział, że z innymi rzeczami będą musieli zaczekać aż do ślubu.

      Elsie zdążyła obejrzeć dom, który za kilka lat Bill odziedziczy po swoich rodzicach. Był nieco odsunięty od czworaków, miał własny ogródek i był dwukrotnie większy od chaty, w której mieszkała jej ośmioosobowa rodzina i w której zawsze panował tłok.

      Wiedziała, że mama z chęcią wyda ją za mąż, pod warunkiem że Elsie wciąż będzie oddawała rodzinie część zarobionych pieniędzy. Nie martwiło jej to, bo Bill zarabiał dwukrotnie więcej od niej. Poza tym jaśnie pani miała do niego wyjątkową słabość; Bill potrafił sprawić, że wszystkie jej kwiaty rosły i kwitły. Za każdym razem, gdy odwiedzała szklarnię, by obejrzeć wyhodowaną przez niego nową odmianę, wsuwała mu do ręki szylinga albo dwa. Przez lata z szylingów tych uzbierała się niezła sumka, którą Bill ukrył pod podłogą swojej sypialni.

      Kiedy się pobiorą, będą mogli urządzić przyjęcie w domu ludowym. Elsie chciała, żeby to było najlepsze wesele, jakie widziano w czworakach.

      Kiedy dotarło do niej, że śniąc na jawie, marnuje cenny czas, wyjęła z szuflady kapelusz, spódnicę i bluzkę, i powiesiła je na krześle. Sama uszyła spódnicę z ciężkiego granatowego obrusa, który gospodyni, pani Combe, wyrzuciła na śmieci. Zgodnie z panującą modą spódnica ledwie zakrywała kolana, ciasno opinała talię i opadała fałdami na biodra. Zdaniem Elsie jej widok powinien zachęcić Billa do zrobienia tej „właściwej” rzeczy.

      Chwilę później włożyła fartuszek, zbiegła po schodach i przywitała się z matką, która stojąc przy piecu, gotowała owsiankę.

      – Chcesz trochę? – spytała.

      Elsie pokręciła głową.

      – Wrócę na lunch, ale pamiętaj, że później wychodzę. – Zanim matka zdążyła poprosić, by zajęła się młodszym rodzeństwem albo załatwiła coś w Cromer, Elsie była już przy drzwiach. – Pa, mamo! – Pomachała radośnie i zniknęła za drzwiami.

      Idąc przez sad, zerknęła w stronę szklarni, żeby sprawdzić, czy Bill przyszedł już do pracy – lubiła patrzeć na niego, gdy jej nie widział – i zobaczyła, jak w skupieniu pochyla się nad swymi kwiatami. Zerkając na niego, uśmiechnęła się. Wciąż nie mogła uwierzyć, że spotkała na swej drodze kogoś tak przystojnego i mądrego.

      Rodzice powtarzali jej, że ma zbyt wygórowane oczekiwania. Nie o to jednak chodziło. Zarówno ona, jak i Bill byli młodzi, zdrowi i ciężko pracowali. Nic dziwnego, że Elsie chciała wykorzystać wszystkie nadarzające się okazje. Cieszyła się, że sprzyja im szczęście. Mieli dach nad głową i dobrą pracę, podczas gdy inni przymierali głodem na ulicach miast. Widziała to wszystko w kronice filmowej. Pomyślała, że kiedy się pobiorą i na świat przyjdą dzieci, zawsze będzie wdzięczna Wharton Park za stabilizację i poczucie bezpieczeństwa, jakie jej dawał.

      Poza tym – jak wszyscy w majątku – uwielbiała jaśnie panią. Elsie wiedziała, że lady Crawford różni się od innych wielkich dam. Jej rządy nie opierały się na strachu, na co skarżyły się służące z innych domów… Nie. Lady Crawford była dobra i wyrozumiała. Toteż rzadko zdarzało się, by któryś z jej pracowników zawiódł ją lub nie sprostał jej oczekiwaniom. Wydawała polecenia łagodnym, cichym głosem, przez co wszyscy mieli wrażenie, że wyświadczają jej przysługę. Jeśli jednak coś poszło nie tak, lady Crawford wyrażała swe niezadowolenie, delikatnie unosząc brwi lub wydymając wargi. To wystarczyło, by winowajca czuł się podle przez kilka kolejnych dni. Jaśnie pani dbała o swoich pracowników. Elsie pamiętała pewną sytuację, gdy będąc małą dziewczynką, siedziała przy kuchennym stole, podczas gdy mama pomagała piec ciasta na przyjęcie, które co roku odbywało się w ogrodach Wharton Park. Elsie uczyła się pisać, kiedy jaśnie pani weszła do kuchni. Jej wzrok prześlizgnął się po rzędach słodkich babeczek i biszkoptów, a chwilę później spoczął na Elsie.

      – To mała Elsie, n’est-ce pas? – spytała, podchodząc do stołu.

      Elsie pokiwała główką, choć nie rozumiała zabawnych słów, których niekiedy używała lady Crawford.

      – Tak, jaśnie pani.

      – Co robisz? – Kobieta spojrzała na zapisane w zeszycie niezgrabne słowa.

      – Przepisuję, jaśnie pani, ale nie rozumiem niektórych słów – wyznała szczerze dziewczynka.

      – Ach, ten angielski! Jest taki skomplikowany. Pozwól, że zobaczę… – Mówiąc to, usiadła przy stole obok Elsie i przez dwadzieścia minut pomagała jej.

      Wśród służby krążyły plotki, że gdy jaśnie pani po urodzeniu panicza Harry’ego podupadła na zdrowiu, lekarze orzekli, że nie powinna mieć więcej dzieci, mimo że bardzo tego pragnęła. Elsie obawiała się, że umrze, jeśli okaże się, że ona i Bill nie będą mogli mieć gromadki zdrowych dzieci. Jej zdaniem duże rodziny nadawały sens istnieniu.

      Zatrzymała się, by spojrzeć na Wharton Park. W wysokich oknach odbijały się promienie słońca. Elsie kochała ten dom, jego trwałość i poczucie bezpieczeństwa, które zdawało się emanować z grubych ścian. Wiedziała, że inne rzeczy ulegną zmianie, jednak Wharton Park tkwi w tym miejscu od prawie trzystu lat i z całą pewnością będzie stał przez kolejne trzysta.

      Wchodząc przeznaczonym dla służby bocznym wejściem, Elsie zdjęła buty, zamieniła je na kapcie i weszła do kuchni.

      – Chociaż raz przyszłaś trochę wcześniej – skomentowała pani Combe, która siedząc przy stole, przeglądała menu. – Woda się gotuje. Usiądź, wypij filiżankę herbaty i idź do jadalni wyczyścić srebra. Jaśnie pani chce cię widzieć o dziesiątej. Myślę, że chodzi o bal, który odbędzie się w przyszłym miesiącu na cześć siostrzenicy jaśnie pani, panny Penelope.

      Elsie poczuła dreszcz podniecenia.

      – Bal? – spytała. – Nic nie słyszałam o żadnym balu.

      – Bo i niby po co miałabyś słyszeć? – parsknęła pani Combe. – Czyżby jaśnie pani potrzebowała twojego pozwolenia, zanim coś zaplanuje?

      Elsie wiedziała, że gospodyni się z nią drażni. Była pracowita i pani Combe nie miała powodów do narzekania. Poza tym były prawie rodziną; matka Elsie i pani Combe były dalekimi krewnymi.

      – Czy to będzie duży bal? – spytała. – Ilu będzie gości?

      – Chodzi o debiut towarzyski panienki Penelope, więc jestem pewna, że jaśnie pani dołoży wszelkich starań, żeby wszystko było tak, jak należy. Zwłaszcza że sama nie ma córki. Pod koniec tygodnia będę znała więcej szczegółów, ale zapamiętaj moje słowa, młoda damo, czerwiec zapowiada się w Wharton Park na pracowity miesiąc, co mnie bardzo cieszy – dodała z zadowoleniem. – Przyda się tu trochę radości i muzyki.

      – To znaczy, że zjadą się debiutantki z całego Londynu? – spytała Elsie.

      Pani Combe pokiwała głową.

      – Zatrzymają się w domach na terenie całego hrabstwa, ale wierz mi, że Wharton Park będzie pękał w szwach.

      Uradowana Elsie splotła dłonie, oczy jej lśniły.

      – Och, pani Combe, wyobraża to sobie pani? Wszystkie te piękne dziewczęta, tu, w tym domu! Kiedy w ubiegłym miesiącu ja i Bill pojechaliśmy do Cromer, widziałam w kronice filmowej ich prezentację w pałacu.

      – No już, nie ekscytuj się tak, młoda damo. Masz do zrobienia mnóstwo rzeczy, a ponieważ nie zaparzyłaś herbaty, rozumiem, że nie masz na nią ochoty. Idź więc na górę