John Grisham

DZIEŃ ROZRACHUNKU


Скачать книгу

tłum nie ruszał się z miejsca i dopiero reporter z „The Ford County Times” dał krok do przodu i zrobił zdjęcie. Błysk flesza zaskoczył nawet Pete’a.

      – Będziesz się smażył w piekle, Banning! – usłyszał, wchodząc do środka.

      – Święta prawda, święta prawda – zawołał ktoś inny.

      Podejrzany nawet nie mrugnął, jakby w ogóle nie zwracał uwagi na zgromadzonych ludzi. Po chwili wszedł do środka i zniknął im z oczu.

      W ciasnym pomieszczeniu, w którym spisywano wszystkich podejrzanych i przestępców, był już mecenas John Wilbanks, znany w mieście adwokat i stary przyjaciel Banningów.

      – Czemu zawdzięczamy tę przyjemność? – mruknął Nix, najwyraźniej niezbyt zachwycony jego obecnością.

      – Pan Banning to mój klient i jestem tu w charakterze jego pełnomocnika – oznajmił Wilbanks, po czym bez słowa wymienił uścisk dłoni z Pete’em.

      – Najpierw załatwimy nasze sprawy, a potem będzie pan mógł załatwić swoje – odparł Nix.

      – Dzwoniłem już do sędziego Oswalta i dyskutowaliśmy na temat kaucji.

      – Znakomicie. Kiedy ta dyskusja przyniesie jakiś rezultat, sędzia z pewnością nie omieszka mnie zawiadomić. Na razie jednak, panie Wilbanks, ten człowiek jest podejrzany o zabójstwo, a ja będę stosownie do tego postępował. Czy mógłby pan teraz wyjść?

      – Chciałbym porozmawiać z moim klientem.

      – Nigdzie się stąd nie wybiera. Proszę wrócić za godzinę.

      – Rozumiem, że nie będzie żadnego przesłuchania?

      – Nie mam nic do powiedzenia – oświadczył Banning.

      * * *

      Florry przeczytała list na werandzie swojego domu, na oczach Ninevy i Amosa, przerażonych tym, co się stało, i dyszących ciężko po długim biegu.

      – Zabrali go? – zapytała, kiedy skończyła czytać.

      – Przyjechali po niego szeryf i jego ludzie, panno Florry – odrzekła Nineva. – Spodziewał się tego.

      – Powiedział coś?

      – Że zabił kaznodzieję – odparła Nineva, ocierając łzy z policzków.

      W liście Pete prosił Florry, żeby zadzwoniła do Joela na Uniwersytecie Vanderbilta i do Stelli w Hollins i zawiadomiła ich, że aresztowano go za zabicie wielebnego Dextera Bella. Mieli o tym z nikim nie rozmawiać, zwłaszcza z prasą, i aż do otrzymania następnych instrukcji pozostać na swoich uczelniach. Było mu przykro z powodu tak tragicznego obrotu wydarzeń, ale miał nadzieję, że pewnego dnia wszystko zrozumieją. Prosił także siostrę, by odwiedziła go nazajutrz w więzieniu, bo chce omówić z nią różne sprawy.

      Od tego wszystkiego Florry zrobiło się niedobrze, ale nie mogła okazać słabości przy służbie. Złożyła list, wetknęła go do kieszeni i odprawiła ich oboje. Nineva i Amos oddalili się, jeszcze bardziej przerażeni i skołowani niż wcześniej. Patrzyła za nimi, aż zniknęli jej z oczu, po czym usiadła z jednym ze swoich kotów na wiklinowym fotelu bujanym i próbowała opanować emocje.

      Pete rzeczywiście wydawał się nieobecny duchem podczas śniadania, zaledwie kilka godzin wcześniej, ale prawdę mówiąc, coś było z nim nie tak od powrotu z wojny. Dlaczego jej nie uprzedził? Jak mógł zrobić coś tak niewiarygodnie złego? Co z nim teraz będzie? Co będzie z jego żoną i dziećmi? Z nią, jego jedyną siostrą? I z ziemią?

      Florry nie była praktykującą metodystką, lecz wychowano ją w religijnym duchu i czasami brała udział w nabożeństwach. Nauczyła się nie nawiązywać bliższych relacji z pastorami, bo przenoszono ich, nim zdążyli się zadomowić. Ale Bell należał do najlepszych.

      Pomyślała o jego ładnej żonie i dzieciach i w tym momencie coś w niej pękło. Marietta wyszła na werandę i stanęła przy swojej pani, gdy ta zaniosła się szlochem.

      Rozdział 3

      Mieszkańcy miasta oblegli kościół metodystów. Kiedy tłum zgęstniał, diakon kazał Hopowi otworzyć drzwi. Wstrząśnięci żałobnicy usiedli w ławkach i szeptem powtarzali sobie najnowsze wieści. Modlili się, płakali, ocierali łzy i z niedowierzaniem kręcili głowami. Wierni członkowie wspólnoty, którzy dobrze znali Dextera i darzyli go szczerą miłością, zbijali się w małe grupki i opłakiwali go, pogrążeni w rozpaczy. Dla mniej bogobojnych, tych, którzy uczestniczyli w nabożeństwach nie co tydzień, lecz raz w miesiącu, kościół był niczym magnes, przyciągający ich do tragedii. Nawet niektórzy z zajadłych odszczepieńców pojawili się, by wziąć udział w żałobie. W tym okropnym momencie każdy był metodystą, chętnie widzianym w kościele wielebnego Dextera Bella.

      Zamordowanie kaznodziei zdruzgotało ich fizycznie i emocjonalnie. A fakt, że sprawcą był jeden z ich współobywateli, początkowo nie mieścił się nikomu w głowie. Joshua Banning, dziadek Pete’a, pomógł zbudować ten kościół. Ojciec Pete’a był tu przez całe dorosłe życie diakonem. Podczas wojny większość obecnych siedziała w tych samych ławkach, modląc się bez końca za Pete’a. Byli zrozpaczeni, gdy z Departamentu Wojny nadeszła wiadomość, że prawdopodobnie zginął. Czuwali przy świecach na wieść, że jednak ocalał. Płakali ze szczęścia, gdy on i Liza pojawili się w kościele tydzień po kapitulacji Japonii. W każdą niedzielę rano, przez całą wojnę, wielebny Bell odczytywał listę walczących na różnych frontach żołnierzy z hrabstwa Ford i odmawiał za nich specjalną modlitwę. Pete Banning, miejscowy bohater, figurował na tej liście jako pierwszy i wszyscy byli z niego tacy dumni. Wiadomość, że zabił ich kaznodzieję, była po prostu zbyt nieprawdopodobna, by ktoś mógł w nią uwierzyć.

      Jednak w miarę jak docierała do ich świadomości, ludzie zaczęli szeptać między sobą i po tysiąc razy zadawano sobie kluczowe pytanie: „Dlaczego?”. Tylko nieliczni ośmielali się sugerować, że miało to coś wspólnego z żoną Pete’a.

      Tak naprawdę żałobnicy chcieli przytulić do siebie Jackie i dzieci i zapłakać gorzko razem z nimi, jakby mogło to złagodzić jej ból. Jednak żona pastora podobno zamknęła się z trójką dzieci w sypialni na plebanii i nie chciała nikogo widzieć. W domu pełno było jej przyjaciółek; niektóre, nie mieściły się w środku, więc czekały na werandzie i podwórku, gdzie mężczyźni o posępnych twarzach palili papierosy i biadolili. Kiedy część kobiet wychodziła, by zaczerpnąć świeżego powietrza, inne zajmowały ich miejsce. Jeszcze inne szły do świątyni.

      Wciąż pojawiali się nowi ciekawscy i kolejni, przybici tragedią, wierni; samochody osobowe i pick-upy stały jeden za drugim w uliczkach wokół kościoła. Ludzie podążali małymi grupkami do świątyni, stąpając powoli, jakby nie wiedzieli do końca, co będą tam robić, lecz mimo to czuli się potrzebni.

      Kiedy na dole zajęto wszystkie ławki, Hop otworzył drzwi na balkon. Sam skrył się w cieniu za dzwonnicą, aby nie rzucać się nikomu w oczy. Szeryf Gridley nieźle go nastraszył i biedny Hop w ogóle się nie odzywał. Podziwiał jednak, jak biali, w każdym razie większość z nich, panują nad swoimi emocjami. Zabicie popularnego czarnego kaznodziei wywołałoby o wiele bardziej żywiołową reakcję.

      Diakon zasugerował pannie Emmie Faye Riddle, że przydałaby się jakaś oprawa muzyczna. Od kilkudziesięciu lat grała na kościelnych organach, ale nie była pewna, czy to odpowiedni moment. Szybko się jednak zgodziła i kiedy zagrała pierwsze nuty The Old Rugged Cross, ludzie zaczęli głośniej szlochać.

      Na zewnątrz jakiś mężczyzna podszedł do grupy tych, którzy w cieniu drzew palili papierosy.

      – Pete’a Banninga zamknęli w