środka weszła Noor. Pani Peregrine zmarszczyła brwi.
– Przykro mi, panno Pradesh, ale to prywatna rozmowa – oznajmiła. – Pan Portman ma mi coś do powiedzenia.
– Ja też chciałabym z nim o czymś porozmawiać. – Noor wbiła we mnie spojrzenie. – A konkretnie o proroctwie. Zdaje się, że to pilne.
– O jakim proroctwie? – zapytała ostro pani Peregrine.
– Podobno ma coś wspólnego ze mną – odparła Noor. – Dlatego bardzo mi przykro, jednak muszę usłyszeć o tym pierwsza.
Pani Peregrine była zaskoczona, ale i pod wrażeniem.
– Całkowicie to rozumiem – powiedziała. – W takim razie proszę wejść.
Wskazała poduszkę na podłodze.
Usadowiliśmy się na poduszkach. Pani Peregrine wyglądała władczo, nawet siedząc na podłodze, z wyprostowanymi plecami i dłońmi ukrytymi w fałdach czarnej sukni. Opowiedziałem dyrektorce i Noor o proroctwie, a właściwie o tym, co o nim usłyszałem. Wspomniałem także, co wydarzyło się wcześniej. Przybliżyłem pani Peregrine nieznane jej szczegóły, między innymi na temat tego, jak się wymknąłem z pantransportikum, żeby znaleźć H w Nowym Jorku, i co odkryłem po dotarciu do jego mieszkania. Na sofie H leżała Noor, uśpiona pyłem nasennym, a na podłodze śmiertelnie ranny H.
Następnie powtórzyłem, co mówił przed śmiercią.
Żałowałem teraz, że nie wpadłem na to, aby zapisać jego słowa, kiedy nadal miałem je świeżo w pamięci. Tyle się wydarzyło od tamtego czasu, że wszystko zaczęło mi się mieszać.
– H powiedział, że istnieje proroctwo przepowiadające twoje narodziny – oznajmiłem, patrząc na Noor. – Jesteś „jedną z siedmiu wyzwolicieli osobliwości”.
Patrzyła na mnie tak, jakbym mówił do niej po chińsku.
– I niby co to ma znaczyć? – spytała.
– Nie wiem. – Spojrzałem z nadzieją na panią Peregrine.
Miała neutralną minę.
– Coś jeszcze?
Skinąłem głową.
– Wspomniał, że nadchodzi „nowa, bardzo niebezpieczna epoka”. Pewnie właśnie od niej ma nas „wyzwolić” tych siedmioro. I dodał, że tamci ludzie tropili Noor właśnie z powodu proroctwa.
– Chodzi o moich stalkerów ze szkoły – domyśliła się Noor.
– Tak. Tych, którzy usiłowali nas dopaść helikopterem na budowie i postrzelili Bronwyn usypiającą strzałką.
– Hm... – Mina pani Peregrine wyrażała powątpiewanie.
– No i? – Popatrzyłem na Noor. – Co o tym myślisz?
– To tyle? – Uniosła brwi. – To już wszystko?
– Mało prawdopodobne – oświadczyła pani Peregrine. – H raczej parafrazował, próbował przedstawić panu coś w ogólnych zarysach, świadom, że wykrwawia się na śmierć.
– Ale co to w ogóle znaczy? – spytała Noor. – Bronwyn mówiła, że pani dużo wie.
– Zazwyczaj tak, ale nie znam się szczególnie dobrze na niezrozumiałych przepowiedniach.
Znał się na nich Horace, więc za zgodą Noor zawołaliśmy go do pokoju, żeby wszystko mu opowiedzieć.
Wysłuchał nas z głęboką fascynacją.
– Siedmiu wyzwolicieli osobliwości. – Potarł dłonią gładką brodę. – Coś mi świta, ale potrzebuję więcej informacji. Czy powiedział, kim był prorok? Albo skąd się wzięło proroctwo?
Z trudem usiłowałem sobie przypomnieć, co mówił H.
– Wspomniał o... – Nie pamiętałem, jakiego słowa dokładnie użył. – Apokryfacie? Apokrytonie.
– Interesujące. – Horace pokiwał głową. – To pewnie jakiś tekst. Nie słyszałem o nim, ale jest od czego zacząć.
– I to wszystko? – spytała pani Peregrine. – H sparafrazował kilka wersów proroctwa, a następnie umarł?
– Nie. – Pokręciłem głową. – Na samym końcu powiedział, że powinienem zabrać Noor do kobiety o imieniu V.
– Co?
Zobaczyliśmy, że Emma wychyla się zza drzwi i przykrywa dłonią usta, zawstydzona swym wybuchem. Po chwili postanowiła się tym nie przejmować i po prostu weszła.
– Przepraszam, ale wszyscy słuchaliśmy – oznajmiła.
Drzwi otworzyły się szerzej i za progiem ujrzeliśmy resztę moich przyjaciół.
Pani Peregrine westchnęła z irytacją.
– Wobec tego zapraszam – powiedziała. – Przykro mi, Noor. Między nami właściwie nie ma sekretów i czuję, że ta kwestia być może będzie dotyczyć nas wszystkich.
Noor wzruszyła ramionami.
– Jeśli ktokolwiek mi powie, o co do cholery chodzi, napiszę to na billboardzie.
– Wyzwoliciel osobliwości, hm? – powtórzył Enoch. – Brzmi niesamowicie.
Szturchnąłem go w żebra, kiedy siadał obok mnie.
– Nie zaczynaj z nią – wymamrotałem.
– Nie ja to wymyśliłam – zwróciła się do niego Noor. – Moim zdaniem to brzmi idiotycznie.
– Ale H musiał w to wierzyć – zauważył Millard. Jego fioletowa marynarka sunęła od ściany do ściany. – Inaczej nie ryzykowałby życia, żeby ocalić Noor, ani nie skłoniłby Jacoba i reszty z nas do udzielenia jej pomocy.
– Mówiłeś o... tamtej kobiecie. – Emma patrzyła na mnie z uwagą.
– O V, tak – potwierdziłem. – H mówił, że to ostatnia żyjąca pogromczyni głucholców. Mój dziadek osobiście ją szkolił w latach sześćdziesiątych. W swoich zapiskach często o niej wspominał.
– Różdżkarze widzieli się z nią więcej niż raz – odezwała się Bronwyn. – Chyba zrobiła na nich wrażenie.
Emma drgnęła, nie zdoławszy ukryć niepokoju.
Pani Peregrine wyciągnęła z kieszeni sukni niewielką fajkę i poprosiła Emmę, żeby ją dla niej zapaliła. Następnie zaciągnęła się głęboko i wydmuchała kłąb zielonego dymu.
– To niezwykle zdumiewające, że radził panu szukać pomocy innej tropicielki głucholców, a nie ymbrynki – zwróciła się do mnie.
„A nie mojej” – zapewne powiedziała w duchu.
– Bardzo zdumiewające – zgodziła się Claire.
– Chyba myślał, że V to jedyna osoba, która może nam pomóc – odparłem. – Ale nie mówił, dlaczego.
Pani Peregrine skinęła głową i wypuściła z ust kolejny kłąb zielonego dymu.
– Abe Portman i ja darzyliśmy się ogromnym szacunkiem, jednak w pewnych kwestiach nasze organizacje zupełnie się nie zgadzały. Możliwe, że po prostu czuł się lepiej, wysyłając pana pod opiekę jednego ze swoich towarzyszy, a nie moją.
– Albo wierzył, że nie wie pani pewnych rzeczy o tej sytuacji – wtrącił Millard.
– Albo o