się szczerzyć. – Kompletnie nieuzasadniony, totalne zgadywanie. Będziemy potrzebować badań prowadzonych przez całe pokolenia do zweryfikowania, czym jest to coś, a potem kolejnych pokoleń do złamania mechanizmu odczytu danych, jeśli takie dane w ogóle istnieją. Ale, Els – powiedział prawie bez tchu. – No wiesz… Co, jeśli?
* * *
Admirał Sagale unosił się przy swoim biurku, patrząc na wykresy nawigacyjne na dużym ekranie ściennym. Elvi dostrzegła kurs wytyczony z ich bieżącej pozycji przez wrota Kalmy do huba, a potem przez wrota Tecomy do następnego martwego systemu na ich galaktycznej trasie.
– Proszę mi powiedzieć, że ten układ to najważniejsze odkrycie naukowe wszechczasów – rzucił Sagale, nawet na nią nie spoglądając, gdy wpłynęła do jego biura.
– To równie dobrze może być… – zaczęła Elvi.
– Ale przecież najważniejszym odkryciem był wielki kryształowy kwiat w układzie Naraka.
– To był zdumiewający artefakt – zgodziła się Elvi. – Ale w porównaniu z…
– Wcześniej był to system potrójny w Charonie i planeta, na której padał deszcz ze szkła.
– To było bardziej coś naprawdę fajnego. Musi pan przyznać, że wyglądało spektakularnie.
Obrócił się, by zwrócić na nią pełną uwagę.
– Słyszę, że ponownie mówi pani, że w tym układzie znajdują się artefakty kluczowe dla przyszłych badań – powiedział. Wydawał się zmęczony i jakby rozczarowany. – Tak jak ten duży kryształowy kwiat.
Elvi zrelacjonowała mu odkrycia i w miarę, jak o niej mówiła, teoria Fayeza z każdą chwilą wydawała się coraz bardziej prawdopodobna. Słuchając, Sagale przyglądał się jej spod półprzymkniętych powiek. Kiedy strzeliła w niego teorią, że diament na zewnątrz może zawierać wszystkie informacje zebrane kiedykolwiek przez budowniczych sieci wrót, na jego policzku zadrżał mięsień, ale była to jego jedyna oznaka zaskoczenia.
– To ciekawe. Proszę spisać tę teorię i dołączyć ją do danych, gdy będziemy wysyłać wszystko na Lakonię podczas przelotu. Przepraszam za wsadzenie tego do jednej kategorii z kwiatem i szklanym deszczem. To faktycznie wydaje się imponujące.
Jego niechętne uznanie trochę zapiekło, ale odpuściła.
– Sir – powiedziała Elvi. – Met, to może być wszystko, po znalezienie czego wysłał nas wysoki konsul. To może być to.
– Nie jest – odpowiedział Sagale, ale napierała dalej.
– Stanowczo sugeruję, żebyś przesłał wiadomość do admiralicji, prosząc o przydzielenie dodatkowego czasu. Są tysiące badań, które możemy przeprowadzić, czekając na przysłanie tu dodatkowego personelu i statków. Odlecenie teraz nic nam nie da.
– I uważa pani, że jeśli dam jej ten czas, będzie w stanie uzyskać dostęp do tych danych? – zapytał Sagale.
Elvi prawie skłamała, głodna szansy zostania tu nieco dłużej i dowiedzenia się trochę więcej, ale…
– Nie. Nie mogę tego powiedzieć. Właściwie prawie na pewno rozwiązanie tego problemu będzie zadaniem na dziesięciolecia, może nawet całe wieki. Jeśli w ogóle nam się to uda. Ale to nasza największa szansa. Nic, co znajdziemy w Tecomie, nie będzie równie ważne. Mogę prawie z całą pewnością to zagwarantować.
– W takim razie będziemy się trzymać harmonogramu i sprawdzimy, czy ma pani rację – odpowiedział Sagale i zaczął się odwracać. – Proszę się udać w bezpieczne miejsce, za osiemdziesiąt minut ruszamy do Tecomy.
Siedemdziesiąt osiem minut później Elvi leżała w pryczy przeciążeniowej, czekając na utonięcie.
Podstawowym problemem podróży kosmicznych zawsze – od samego początku – była kruchość ludzkich ciał. Pomimo tych ograniczeń ludzkość osiągnęła całkiem wiele nawet przed Lakonią, a teraz wprowadzali olbrzymie usprawnienia. Jastrząb mógł uczynić przelot między układami niemal trywialnym w porównaniu ze standardowymi statkami naukowymi i frachtowcami floty cywilnej. Podróż wymagającą wielu tygodni można było skrócić do dni. Nawet większość jednostek wojskowych Duartego miałaby problem z dogonieniem Jastrzębia, ale ceną za to przyśpieszenie były prycze przeciążeniowe wymagającego pełnego zanurzenia. Było to diaboliczne urządzenie całkowicie otaczające ludzkie ciało żelem pochłaniającym wstrząsy i wypełniające płuca silnie natlenionym płynem, dzięki czemu stawały się one maksymalnie nieściśliwe. Na całe dnie.
– Nie rozumiem, czego on chce – powiedziała.
– To skomplikowany człowiek – odpowiedział z sąsiedniej pryczy Fayez.
– Wygląda to tak, jakby wcale nie chciał, żebyśmy znaleźli coś ciekawego. Za każdym razem, gdy coś odkryjemy, robi się marudny.
– Wzięłaś leki przed lotem?
– Tak – zapewniła, choć wcale nie była pewna, czy rzeczywiście o nich pamiętała. Nie były niezbędne. – Mam wrażenie, że ma jakieś inne rozkazy, o których nam nie mówi.
– To prawie pewnik, że ma inne rozkazy, o których nam nie mówi – potwierdził Fayez. – To nie może cię dziwić, Els.
– To nie może być nic ważniejszego od tego, co robimy – odparła. – Co mogłoby być ważniejsze?
– Dla niego? Nie wiem. Może po prostu nie znosi się uczyć. Doznał traumy podczas wystawy naukowej w młodości. Dziesięć sekund. Kocham cię, Els.
– Ja ciebie też – odpowiedziała. – Pamiętam czasy, gdy koktajl był czymś, co wstrzykiwano do żył, a nie wciągało się go do płuc. I pamiętam, że wtedy też go nie lubiłem.
– Cena postępu.
Próbowała wymyślić coś błyskotliwego w odpowiedzi, ale wtedy płyn zaczął się lać w sposób, który zawsze ją uciszał.
Rozdział szósty
Aleks
Zwiastun burzy był absolutnym szczytem lakońskiej technologii wojennej. Jako pierwszy wprowadzony do służby okręt swojej klasy w zamierzeniu miał być prototypem dla całej floty niszczycieli, które mogłyby patrolować liczne systemy sieci wrót i demonstrować potęgę Lakonii w każdym zakątku imperium. Jednostkę wyposażono w stępkowe działo szynowe zdolne do wystrzeliwania co pięć sekund trzyipółkilowego pocisku z prędkością umożliwiającą wybicie dziury na wylot przez pomniejsze księżyce. Dwie odrębne baterie wyrzutni torped z czterema szynami w każdej i systemem szybkiego przeładowywania, dzięki któremu kolejne osiem pocisków mogło się znaleźć w rurach w niecałe siedemdziesiąt sekund po wysłaniu pierwszej salwy. Ze wszystkich stron burty były bronione przez system dwunastu szybkostrzelnych działek obrony punktowej, a każdy kąt podejścia do statku był kryty przez przynajmniej cztery z nich. Jak lubił to określać drugi pilot Aleksa, Caspar, okręt był paroma tysiącami ton wpierdolu w bardzo eleganckim opakowaniu.
Osadzony wewnątrz olbrzymiej ładowni Wahadła był też całkowicie bezbronny.
Siedzenie w fotelu pilota i czekanie na sygnał wylotu ze świadomością, że jeśli ktoś zauważy ich obecność i zacznie strzelać, to nawet nie zobaczy tego na radarze, sprawiało, że Aleksa swędziała skóra na głowie. Wahadło przesyłało im dane ze swoich teleskopów, więc nie byli całkiem ślepi, ale był to jednak powolny ciężki frachtowiec, którego systemy wykrywania zagrożeń przewidziano z myślą o unikaniu zbłąkanych kawałków skał. Niskiej rozdzielczości obraz radarowy i ziarniste obrazy teleskopowe niezbyt pomagały w ukojeniu jego nerwów.
– To ty i szefowa macie wspólną historię, prawda?