James S.a. Corey

Gniew Tiamat


Скачать книгу

miejscową florę i faunę przed wchodzeniem do środka. Jeśli tylko wrócą do Rosa, będzie tam, czekając w gotowości. Jeśli nie wrócą, będzie tam stał przez stulecia, wciąż czekając.

      Czasami, na skraju snu, pozwalała sobie na spacer po nim. Wciąż pamiętała każdy centymetr statku, od szczytu kokpitu do krzywizny dyszy silnika. Wiedziała, jak przez niego przejść w ciągu albo w nieważkości. Słyszała o starożytnych uczonych na Ziemi, budujących w ten sposób pałace pamięci. Wyobraź sobie Aleksa w kokpicie, trzymającego klepsydrę do pomiaru czasu. Potem w dół, na mostek, gdzie Amos i Clarissa rzucali sobie w tę i z powrotem kulę do golgo z namalowanym na boku numerem 2, dla prędkości początkowej i końcowej podzielonej przez dwa. Potem w dół, do kabiny jej i Jima. Sam Jim. Jim oznaczający przemieszczenie. Proste równanie kinematyczne, w którym trzy wartości pozostawały bez zmian, łatwe do zapamiętania, bo głęboko odcisnęły się jej na sercu.

      To właśnie było jednym z powodów, dla których zgodziła się na plan gry w trzy kubki, gdy skontaktował się z nią Saba w imieniu podziemia. Wspomnienia były jak duchy i jak długo Jima i Amosa nie było, Ros zawsze pozostanie trochę nawiedzony.

      I nie chodziło tylko o Jima, choć on był pierwszy. Naomi straciła też Clarissę, która umarłaby od powolnego zatrucia toksynami z jej implantów, gdyby nie zdecydowała się na gwałtowną śmierć. Amos przyjął od podziemia misję obarczoną wysokim ryzykiem, prowadzoną w głębi terenu wroga, i zamilkł, nie zgłaszając się na kolejne okna odbioru, aż wszyscy przestali się spodziewać, że jeszcze kiedyś się odezwie. Nawet Bobbie, choć zdrowa i w dobrym stanie, ale teraz już na fotelu kapitańskim własnego statku. Straciła ich wszystkich, choć Jim był najgorszy.

      Z drugiej strony wcale nie tęskniła za Freehold. Doświadczenie życia pod bezkresnym i pustym niebem miało przez chwilę pewien urok, ale niepokój utrzymywał się znacznie dłużej niż fascynacja. Jeśli miała prowadzić życie wyjętej spod prawa uciekinierki, mogła to przynajmniej robić gdzieś, gdzie powietrze trzymało na miejscu coś widocznego. Jej nowa przestrzeń życiowa – choć prosta i kiepska – oferowała przynajmniej tyle.

      Z zewnątrz jej chatka wyglądała jak standardowy kontener transportowy do przewożenia planetarnego reaktora fuzyjnego niskiej mocy. Typu stosowanego przez kolonistów na nowych planetach – dokładnie było ich tysiąc trzysta – do zasilania małego miasta lub średniej wielkości instalacji górniczej. Po usunięciu faktycznego ładunku w kontenerze było dość miejsca na pryczę przeciążeniową na zawieszeniu kardanowym, awaryjny recykler, zapas wody i kilka zmodyfikowanych torped niewielkiego zasięgu. Prycza przeciążeniowa była jej łóżkiem i miejscem pracy. Recykler awaryjny zapewniał zasilanie, pożywienie i usuwanie odpadów. Było to urządzenie mogące całymi tygodniami utrzymać przy życiu załogę uszkodzonego statku, choć takie życie trudno byłoby nazwać komfortowym. Woda służyła do picia, ale też zapewniała maskowanie: połączona z małymi panelami parowania na zewnątrz kontenera pozwalała pozbyć się nadmiaru ciepła.

      Natomiast torped używała do rozmowy ze światem zewnętrznym.

      Ale nie dzisiaj. Dziś spotka się z żywymi ludźmi. Będzie oddychać tym samym powietrzem, dotykać ich skóry. Słyszeć ich głos bez pośrednictwa elektroniki. Nie była pewna, czy odczuwała z tego powodu podniecenie, czy dziwne uczucie w żołądku wynikało z niepokoju. Czasami trudno było je od siebie odróżnić.

      – Pozwolenie na otwarcie? – powiedziała, a monitor pryczy przeciążeniowej zawahał się, wysłał wiadomość i po kilku oddechach wyświetlił odpowiedź: POTWIERDZAM. WYLOT O 18:45 STANDARDOWEGO. NIE SPÓŹNIJ SIĘ.

      Naomi odpięła się od pryczy i odepchnęła do wewnętrznych drzwi kontenera, po drodze zakładając hełm skafandra. Gdy skafander wyświetlił zielone kontrolki wszystkich uszczelek, sprawdziła je i tak jeszcze raz, a potem odpompowała powietrze z kontenera do awaryjnego recyklera, sprowadzając wnętrze swojego mieszkania prawie do próżni. Gdy ciśnienie osiągnęło granicę wydajności urządzenia i przestało spadać, otworzyła drzwi kontenera i wyciągnęła się na zewnątrz, w olbrzymią przestrzeń ładowni.

      Verity Close był przerobionym lodowcowcem latającym jako transportowiec dalekiego zasięgu wożący zaopatrzenie dla kolonii. Jego ładownia była równie bezkresna jak niebo Freehold, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Mógłby się tu zmieścić Rosynant w towarzystwie jedenastu identycznych jednostek, bez potrzeby dotykania się burtami. Zamiast tego w ładowni zamocowano tysiące kontenerów takich jak ten Naomi, gotowych do transportu z Sol do dowolnych nowych stacji i miast budowanych przez ludzkość, by oswoić nowe dzicze planet nieznających kodu genetycznego ani drzewa życia ludzkości. Większość kontenerów zawierała to, co zapisano w manifeście – glebę, przemysłowe inkubatory drożdży, biblioteki bakteryjne.

      Ale były i takie jak jej, kryjące coś innego.

      Gra w trzy kubki.

      Nie wiedziała, czy autorem pomysłu był Saba, czy też jego żona, figurantka na stanowisku prezes Związku Transportowego, znalazła jakiś potajemny sposób na skontaktowanie się z nim. Ponieważ stacja Medyna i powolna strefa znajdowały się pod ścisłą kontrolą Lakonii, największą przeszkodą stojącą przed ruchem oporu było przewożenie statków i personelu między układami gwiezdnymi. Nawet coś tak małego jak Ros nie mogło liczyć na przelecenie obok Medyny i pozostanie niezauważonym. Kontrola ruchu w sieci wrót była zbyt ważna, by kiedykolwiek dopuścić do czegoś takiego.

      Jednakże dopóki Związek Transportowy wciąż sam dysponował swoimi jednostkami, można było fałszować zapisy. Kontenery towarowe takie jak jej można było przenosić między statkami, utrudniając lub wręcz uniemożliwiając powiązanie jej łączności – albo łączności Saby lub Wilhelma Walkera czy dowolnego z innych przywódców podziemia – z jakimkolwiek pojedynczym statkiem.

      Lub, jeśli nagroda uzasadniała podejmowane ryzyko, można było przemycić coś większego. Coś groźnego, jak przechwycony okręt Zwiastun burzy, i przewieźć go potajemnie do układu Sol. A wraz z nim Bobbie Draper i Aleksa Kamala, których nie widziała już od ponad roku. I którzy w tej chwili czekali na spotkanie z nią.

      Odbiła się i poleciała wzdłuż rzędu kontenerów, sunąc tuż przy nich z precyzją zyskaną dzięki doświadczeniu całego życia. Na rogach kontenerów mrugały światła prowadzące, wyznaczając wiecznie zmieniający się labirynt dostępu i kontroli, prowadząc ją do włazu załogowego. Faktyczna przestrzeń załogowa była pewnie mniejsza niż na Rosynancie, a jej tajny kontener towarowy był równie przestronny jak kabiny załogi.

      Nie znała załogi statku, który woził ją przez ostatnie kilka miesięcy. Większość z nich nawet nie wiedziała o jej obecności. Saba tak to urządził. Im mniej ludzi wiedziało, tym mniej mogli powiedzieć. Stary termin Pasiarzy na to brzmiał guerraregle. Zasady wojenne. Tak żyła jako dziewczyna, w dawnych złych czasach, tak żyła i teraz.

      Znalazła śluzę prowadzącą do wnętrza statku i przez nią przeszła. Jej kontakt na nią czekał. Była młodą kobietą, nie więcej niż dwudziestoletnią, z jasną skórą i szeroko rozstawionymi ciemnymi oczami. Ogolona głowa zapewne miała jej nadać twardy wygląd, ale Naomi skojarzyła się tylko z meszkiem niemowlęcia. Wcale nie musiała mieć na imię Blanca, ale takie właśnie znała Naomi.

      – Jest pani kryta przez dwadzieścia minut – powiedziała Blanca. Miała dobry głos, melodyjny i czysty. I marsjański akcent, który Naomi przypominał Aleksa. – Potem schodzę ze zmiany. Mogę się tu jeszcze pokręcić, ale nie zdołam zatrzymać przyjścia następnego gościa.

      – To w zupełności wystarczy – odpowiedziała Naomi. – Muszę się tylko dostać do pierścienia mieszkalnego.

      – Żaden problem. Będziemy przenosić pani kontener na Mosley, stanowisko szesnaście-dziesięć. Zajmie to kilka godzin, ale zlecenie wykonania transferu zostało już zatwierdzone.

      Przerzucenie fasolki pod inny kubek. Do czasu, gdy Naomi będzie gotowa