chwil z dzieciństwa. Odgłos kroków rebeliantów na ulicach, on i babka leżący na ziemi, żeby uchronić się przed pociskami, dookoła ciała w śmiertelnych drgawkach... matka na zakrwawionym łóżku... Popłoch podczas zamieszek wywołanych brakiem żywności, zmasakrowane twarze, jęki ludzi...
Natychmiast ukrył przerażenie. Przycisnął pięści do boków i starał się oddychać spokojnie, powoli. Lucy Gray zaczęła wymiotować, więc się odwrócił, żeby nie iść w jej ślady.
Pojawili się ratownicy medyczni i przenieśli Arachne na nosze. Inni ruszyli do ranionych zbłąkaną kulą albo zdeptanych przez tłum. Jakaś kobieta zaglądała mu w twarz, pytając, czy jest ranny, czy to jego krew. Kiedy się przekonali, że nie, dostał ręcznik, żeby się wytrzeć, a ratownicy odeszli.
Ścierając krew, dostrzegł Sejanusa klęczącego przy martwej trybutce i wyciągającego ręce przez ogrodzenie. Posypywał ciało czymś białym i mamrotał pod nosem. Natychmiast podszedł do niego Strażnik Pokoju i go odciągnął. Teraz roiło się tu od żołnierzy, wyganiali ostatnich widzów i ustawiali trybutów pod ścianą z tyłu, z rękami na głowach. Nieco uspokojony Coriolanus usiłował ściągnąć na siebie uwagę Lucy Gray, jednak ona wpatrywała się w ziemię.
Strażnik Pokoju położył mu ręce na ramionach i popchnął go w stronę wyjścia, z szacunkiem, ale stanowczo. Coriolanus ruszył za Festusem do głównej ścieżki. Zatrzymali się przy fontannie, żeby zmyć z siebie resztki krwi. Żaden nie wiedział, co powiedzieć. Coriolanus nie przepadał za Arachne, ale zawsze była obecna w jego życiu. Bawili się razem jako dzieci, bywali na tych samych urodzinowych przyjęciach, stali w kolejkach po żywność, chodzili do jednej klasy. Arachne przyszła na pogrzeb jego matki ubrana od stóp do głów na czarno, on gratulował jej bratu na uroczystości zakończenia szkoły zaledwie rok temu. Jako członkini bogatej starej gwardii Kapitolu była członkiem rodziny, a rodziny nie trzeba lubić. Najważniejsze są więzi.
– Nie mogłem jej uratować – powiedział. – Nie mogłem zatrzymać upływu krwi.
– Chyba nikt by nie mógł – odparł Festus. – Przynajmniej próbowałeś i to się liczy.
Podeszła do nich Clemensia, cała rozdygotana ze zdenerwowania, i razem opuścili zoo.
– Chodźmy do mnie – zaproponował Festus.
Kiedy jednak dotarli do budynku, w którym mieszkał, nagle wybuchnął płaczem, więc tylko wsadzili go do windy i życzyli mu dobrej nocy.
Dopiero kiedy Coriolanus odprowadził Clemensię do domu, oboje przypomnieli sobie o zadaniu domowym dla doktor Gaul. Musieli sformułować propozycje przysyłania trybutom żywności na arenę i opracować zasady stawiania zakładów.
– Chyba w tych okolicznościach nie będzie się domagała projektu – oznajmiła Clemensia. – Dziś nie mogłabym tego zrobić. No wiesz, bez Arachne.
Coriolanus przytaknął, ale w drodze do domu rozmyślał o doktor Gaul. Nie wątpił, że osoba tego pokroju ukarze ich za niedostarczenie pracy na czas, niezależnie od okoliczności. Może jednak powinien coś napisać, tak na wszelki wypadek.
Kiedy wspiął się po schodach na dwunaste piętro, w apartamencie zastał wzburzoną Panibabkę, która wściekała się na dystrykty i wietrzyła najlepszą czarną suknię na pogrzeb Arachne. Rzuciła się na niego i zaczęła oglądać go ze wszystkich stron, chcąc się upewnić, że nie jest ranny. Tigris tylko szlochała.
– Nie wierzę, że Arachne nie żyje. Widziałam ją dzisiaj po południu w sklepie, jak kupowała te winogrona.
Pocieszał je, jak mógł, i zapewniał o swoim bezpieczeństwie.
– To się nie powtórzy. To był tylko okropny wypadek. Od teraz jeszcze wzmocnią ochronę.
Kiedy się uspokoiły, Coriolanus poszedł do siebie, zdjął uwalany krwią mundur i ruszył do łazienki. Tam wyszorował się w niemalże wrzącej wodzie z prysznica, żeby pozbyć się ostatnich śladów krwi Arachne. Przez jakąś minutę bolesny szloch rozrywał jego pierś, ale szybko minął. Coriolanus nie był pewien, czy płakał z powodu śmierci Arachne, czy też przez własne problemy. Pewnie jedno i drugie. Włożył zniszczony jedwabny szlafrok, który kiedyś należał do ojca, i zaczął spisywać swoje propozycje. I tak nie zdołałby zasnąć, nadal słyszał w głowie rzężenie dogorywającej Arachne. Żadna ilość pudru o zapachu róż nie mogłaby na to pomóc. Pochłonęła go praca nad zadaniem i nieco się uspokoił, zresztą wolał pracować samotnie, dzięki temu nie musiał dyplomatycznie utrącać pomysłów kolegów. Bez zakłóceń udało mu się stworzyć prosty, ale solidny projekt zmian.
Przypominając sobie klasową dyskusję z doktor Gaul i ożywienie wśród widzów, kiedy karmili głodujących trybutów w zoo, skupił się na jedzeniu. Po raz pierwszy sponsorzy mieliby możliwość kupna artykułów żywnościowych – bochenka chleba, kawałka sera – i dostarczenia ich wybranemu trybutowi za pomocą dronów. Specjalnie powołana komisja oceniałaby charakter i wartość poszczególnych rzeczy. Sponsor musiałby być mieszkańcem Kapitolu, o wysokiej pozycji społecznej, niezwiązanym bezpośrednio z igrzyskami. To eliminowało organizatorów, mentorów, Strażników Pokoju wyznaczonych do pilnowania trybutów oraz osoby blisko spokrewnione z członkami wspomnianych grup. Rozwijając swój pomysł związany z zakładami, zasugerował powołanie drugiej komisji, która wskazałaby miejsce na kolekturę, gdzie obywatele Kapitolu mogliby legalnie obstawiać uczestników. Ta sama komisja ustaliłaby stawki i nadzorowała wypłaty wygranych. Zyski z obu programów zostałyby przeznaczone na pokrycie kosztów igrzysk, dzięki czemu rząd Panem w zasadzie w ogóle nie musiałby za nie płacić.
Coriolanus pracował nieprzerwanie aż do piątkowego świtu. Gdy pierwsze promienie słońca wpadły przez okno pokoju, włożył czysty mundur, wsunął projekt pod ramię i jak najciszej wyszedł z apartamentu.
Doktor Gaul sprawowała kilka funkcji – zajmowała się badaniami, wojskowością i nauczaniem – więc musiał zgadywać, gdzie mieści się jej gabinet. Ponieważ chodziło o Głodowe Igrzyska, ruszył do imponującej budowli znanej jako Cytadela, w której znajdowało się Ministerstwo Wojny. Strzegący go Strażnicy Pokoju nie mieli najmniejszego zamiaru wpuszczać Coriolanusa do strefy podwyższonego bezpieczeństwa, jednak zapewnili go, że praca trafi na biurko doktor Gaul. Nic więcej nie mógł zrobić.
Gdy wracał na Corso, na ekranie, który o świcie wyświetlał jedynie godło Panem, zaczęły się pojawiać wydarzenia ubiegłego wieczoru. Wciąż od nowa pokazywali trybutkę podrzynającą gardło Arachne, Coriolanusa ruszającego na pomoc i zastrzelenie morderczyni. Coriolanus czuł dziwny dystans do tego, co się działo na ekranie, jakby zużył cały zapas emocji podczas krótkiego wybuchu pod prysznicem. Ponieważ jego pierwsza reakcja na śmierć Arachne była raczej niezadowalająca, ulżyło mu, gdy ujrzał, że kamery nagrały tylko moment udzielania pomocy, scenę w której był dzielny i odpowiedzialny. Trzeba by się uważnie przyjrzeć, żeby dostrzec, że drży.
Szczególnie ucieszyło go ujęcie Livii Cardew, rzucającej się do ucieczki przy dźwięku wystrzałów. Na lekcji retoryki oznajmiła kiedyś, że Coriolanus nie potrafi zrozumieć głębszego znaczenia pewnego poematu, gdyż jest zbyt skupiony na sobie. Zakrawało na ironię, że te słowa wyszły akurat z ust Livii! No cóż, czyny przemawiają głośniej niż słowa. Coriolanus ruszył na ratunek, Livia do najbliższego wyjścia.
Kiedy dotarł do domu, Tigris i Panibabka już nieco doszły do siebie po szoku spowodowanym śmiercią Arachne i obwołały Coriolanusa bohaterem narodowym. Oczywiście dał im do zrozumienia, że nie ma o czym mówić, ale w głębi duszy bardzo się z tego cieszył. Powinien być wyczerpany, a tymczasem przepełniała go nerwowa energia. Komunikat, że Akademia nie odwoła lekcji, jeszcze bardziej go ożywił. Bycie bohaterem w domu miało swoje ograniczenia; potrzebował większej publiczności.
Po śniadaniu złożonym ze smażonych