zapytał chłopiec. „Wyszła z domu z tobołkiem na plecach i wsiadła do karocy biedoty. Gdzie indziej miałaby iść kobieta, która nie ma dokąd pójść?”, odparła siostra. „A jeżeli ma?” „Wtedy trudniej będzie nam ją znaleźć”, zawyrokowała Maravillas. Dzieci przecięły starówkę na piechotę. Dziewczynka uśmiechnęła się do Delfina, kiedy potwierdziły się jej podejrzenia. Widzieli też, jak zmienia lokum. Jak bezowocnie przemierza ulice Barcelony w poszukiwaniu pracy. A także jak wybiega w podartej bluzce z zakładu produkującego materace. „Właściciel zawsze był niezłym skurwielem”, skomentowała Maravillas.
– Co twoim zdaniem powinnam zrobić? – zapytała Emma przyjaciółki. – Mam się przebrać? Zakryć twarz?
– Jak zakonnica? Nie, to żadne rozwiązanie. Praktyczniejsze i zabawniejsze będzie znalezienie sobie narzeczonego.
W głowie Emmy rozbłysło wspomnienie Dalmaua. Nadal o nim myślała, choć z mieszanymi uczuciami. Czasami ogarniała ją tęsknota za szczęśliwymi dniami. Miłość, którą uważała za wygasłą, drażniła jej sumienie i odżywała w postaci łez. Przeważnie jednak Emma wspominała go z pogardą i złością: za to, że narysował ją nago, za to, co zrobił ze szkicami – nadal drżała na tę myśl – za Montserrat… Nie zabiegał o nią wystarczająco, zjawił się zaledwie kilka razy na początku, kiedy zaślepiona wściekłością, nie była w stanie nawet spojrzeć mu w oczy. Potem już nie wrócił. Nie prosił jej usilnie o wybaczenie, nie przepraszał za to, że ją uderzył, nie przyznał jej racji co do odpowiedzialności za śmierć Montserrat. Nie miała okazji zażądać od niego wyjaśnień w sprawie rysunków. Wycofał się i tym właśnie sprawił jej największy zawód. Skoro jej nie szukał, to najprawdopodobniej nie wiedział, gdzie teraz jest. Przepadła gdzieś w wielkiej Barcelonie.
Pogodziła się z myślą, że jej nie odnajdzie. Dalmau znalazł schronienie w swojej pracy. „Mój najstarszy syn i córka – wyznała jej któregoś dnia Josefa – odziedziczyli charakter po ojcu: są waleczni, odważni. Dalmau to artysta, dobry, bardzo dobry, i człowiek o wielkim sercu, ale jest marzycielem”.
Przestała odwiedzać Josefę, i to szczególnie ją bolało. Postanowiła, że któregoś dnia do niej zajrzy. Miała za to informacje o byłym narzeczonym. Dowiedziała się o jego wystawie w tawernie, w której czasem jadła z Dorą śniadanie przed pracą. W kawiarniach i tawernach często ktoś czytał na głos gazetę, by ci, którzy nie posiedli tej sztuki, mogli śledzić na bieżąco wydarzenia. Samozwańczy lektor poinformował o wystawie w Kole Artystycznym Sant Lluc, na której zaprezentowano rysunki młodego obiecującego malarza Dalmaua Sali. „Artysty, który maluje dusze swoich modeli”, przeczytał z naciskiem.
Maluje je z żalu, pomyślała z nostalgią Emma, unosząc do ust kubek z kawą.
Nie znalazła sobie narzeczonego; nie zamierzała go szukać, chociaż słowa Dory wzbudziły w niej niepokój. Wpadła za to na starego Matíasa, który od czasu do czasu przychodził do Ca Bertrán z koszem kur i kurczaków. Spotkała go na skrzyżowaniu ulicy Aragó z Passeig de Gràcia, gdzie wznosił się niedawno otwarty dworzec, z którego kursowały pociągi do Madrytu. Modernistyczny budynek niknął między dwiema wysokimi kamienicami, dlatego barcelończycy często porównywali go do miejskiego szaletu. Matías rozmawiał z jednym z woźniców, którzy czekali na pasażerów przy powozach, Emma zaś próbowała przejść tamtędy na drugą stronę Aragó – było to prostsze niż szukanie kładki nad torami.
Chciała wyminąć go niezauważona. Matías nigdy nie sprzedał Bertranowi żadnej kury. Kiedy tylko zjawiał się w jadłodajni ze swoim koszem, właściciel wzywał Emmę, a ona uważnie oglądała i obwąchiwała ptactwo. Za każdym razem odrzucała towar. Po jakimś czasie starzec zaczął robić jej na złość: kiedy zaglądał do lokalu, szedł prosto do niej. Ścigał ją po kuchni albo po podwórzu i próbował przekonać o jakości drobiu. „Te są naprawdę dobre, przysięgam”. Bertrán śmiał się z wytrwałości Matíasa i uporu Emmy. „Prosto z Galicii, chociaż na nie zerknij”. Czasami wpadała w pułapkę i godziła się powąchać mięso. Marszczyła nos, wykrzywiała twarz i przysięgała, że więcej nie da się nabrać. „Bardzo delikatna ta panienka Emma!”, narzekał starzec, kiedy już przestał ją napastować i siadał przy stole, żeby napić się wina z Bertranem.
Emma przyspieszyła kroku, mijając dworzec. Być może to właśnie szybkie ruchy atrakcyjnej kobiety zwróciły uwagę woźniców, jakby nagle poruszyło się ciepłe, stojące, ciężkie powietrze ostatnich dni lata.
– Panienko Emmo! – usłyszała wołanie starca.
Zawahała się: Matías znał Bertrana, na pewno był w jadłodajni i o wszystkim się dowiedział, a może nawet widział rysunek.
– Panienko Emmo! – krzyknął jeszcze głośniej.
Ludzie zaczęli się oglądać. „Chyba ktoś panią woła”, powiedziała jakaś kobieta, wskazując palcem za plecy Emmy. Dziewczyna w końcu się zatrzymała i odwróciła w stronę Matíasa.
– Czego chcesz? – zapytała zrezygnowana.
Starzec odpowiedział, dopiero kiedy ją dogonił.
– Skoro już nie pracujesz u tego chuchra Bertrana, chciałem ci pogratulować. – Mina Emmy sprawiła, że wyjaśnił, pokazując w uśmiechu nieliczne sczerniałe zęby: – Nigdy nie dałaś się przekonać. Zazwyczaj wystarczy parę monet i ci w kuchni przymykają oko. Ty nigdy mnie o nic nie poprosiłaś.
– Twoje kury nie są dobre – stwierdziła Emma.
– Ale nie są też złe – bronił się Matías, podnosząc dłoń na znak, by pozwoliła mu dokończyć. – Nikt nie umarł po zjedzeniu moich kur i kurczaków, nikt się nie rozchorował. Wystarczy je dobrze przyrządzić i nikt nie narzeka. Myślisz, że gdyby tak nie było, dalej bym je sprzedawał? Ludzie wiedzą, że nie są pierwszej świeżości, dlatego liczę im mniej. Kto by sprzedawał dobrą kurę za połowę ceny?
Emma mogła jedynie przytaknąć. Odkąd odeszła z jadłodajni i domu stryja Sebastiana, jadła posiłki, którymi wcześniej by wzgardziła. „Idź do Continentala, Maison Dorée czy innej wielkopańskiej restauracji, jeżeli tak ci zależy na jakości. Jak myślisz, dlaczego możesz u mnie zjeść za sześć centymów?”, wyrzucił jej oberżysta, kiedy poskarżyła się na zwiędłe warzywa. Miała ochotę odpowiedzieć, że są jadłodajnie, gdzie gotuje się z produktów najwyższej jakości, nie była jednak do końca pewna, czy tak jest w Ca Bertrán. Owszem, towarzyszyła szefowi podczas zakupów, ale tylko po to, by nie wciśnięto mu nieświeżej żywności za cenę świeżej. Nie zawsze znała pochodzenie produktów gotowanych i pieczonych w kuchni Ester.
– A kiedy nie patrzyłaś – wyrwał ją z rozmyślań Matías – Bertrán kupował ode mnie kury. – Emma otworzyła szeroko oczy. Starzec znów odsłonił w uśmiechu nieliczne czarne, krzywe zęby. – Przysięgam!
– Nie! – wykrzyknęła.
– Tak!
– Co za skurczybyk z tego Bertrana! Wobec tego… to była zwykła farsa? Kiedy biegałeś za mną po kuchni i podwórzu… Odmawiałam ci, a potem ten łajdak i tak kupował od ciebie kury.
– Nie – zaprotestował Matías. – Oddałbym mu te kury za darmo, żeby tylko pozwolił mi się za tobą uganiać.
Emma znów się zdziwiła.
– Dziecko, wiesz, ile ładnych dziewczyn pozwala, żeby zbliżył się do nich taki ohydny bezzębny staruch?
Pokręciła głową.
– Zalecałeś się do mnie?
– Nie, nie, nie – zaprotestował Matías. – Jak miałbym się zalecać do bogini? Wystarczyło