g_c4935a83-b1b1-5c06-b3b9-fc780c513220.jpg" alt="Okładka"/>
MOJEJ CÓRCE
To dzięki Tobie
wszystko się zaczęło
Booktrack
Syn Cole, Dakota • Lights Go Down
Artur Gadowski • Ona jest ze snu
Imagine Dragons • Bad Liar
Pezet feat. Wdowa • Niegrzeczna
Pezet • Sexmisja
Pezet • Lubię
Duke Dumont • Ocean Drive
Steve Aoki & Alan Walker feat. ISÁK • Are You Lonely
Mike Perry feat. Shy Martin • The Ocean
Burak Yeter feat. Danelle Sandoval • Tuesday
Alanis Morissette • Ironic
Selena Gomez, Marshmello • Wolves
Tash Sultana • Notion
Pascal Junior • Holdin On
Lucky Luke • Cooler Than Me
Taco Hemingway • Deszcz na betonie
Calvin Harris • Summer
Galantis • Runaway
Tylor Swift • Shake It Off
Klingande & Jamie N Commons • By The River
Calvin Harris feat. Ellie Goulding • I Need Your Love
ATB • Ecstasy
Robin Schulz feat. Jasmine Thompson • Sun Goes Down
Dynoro, Gigi D’Agostino • In My Mind
The Police • Every Breath You Take (Deep Chills Remix)
Mogę zdradzić Ci sekret Zmiękną Ci nogi, zapamiętasz tę noc Jeżeli tylko przyrzekniesz Że to zostanie między Tobą a mną Mogę wyznać Ci prawdę Jeśli tylko myślisz o tym samym co ja Ale czy to jest warte tego, byś Ty nie mógł spać
– Pezet, Wdowa , Niegrzeczna
Rozdział 1
Chcę pożegnać Warszawę tak, jak powinno się żegnać ukochanego, który zdradził – wystawiam głowę przez okno wagonu i mam ochotę pozdrowić ją palcem w bardzo obraźliwym geście. Nie udaje mi się jednak nic zrobić, bo konduktor daje znak do odjazdu. Potulnie wracam na swoje miejsce, mamrocząc coś do siebie po cichu.
W przedziale jest duszno, a ja siedzę ściśnięta pomiędzy mężczyzną jedzącym kanapki z kiełbasą a jakąś migdalącą się parą nastolatków. Mimo to jestem najszczęśliwsza na świecie. Nie przeszkadzają mi spartańskie warunki i problematyczni pasażerowie. Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że siedzę w pierwszej klasie boeinga i wybieram się na Malediwy.
Wyjazd z głośnej i brudnej stolicy, śmierdzącej rozgrzanym asfaltem i resztkami z fast foodów, i to na całe dwa miesiące, jest jak spełnienie marzeń. Moi znajomi z uczelni pukali się w czoło, gdy rozentuzjazmowana opowiadałam im o zaplanowanych wakacjach. W sumie nie powinnam się im dziwić – czy ktokolwiek w moim wieku, mieszkający na co dzień w Warszawie, jara się wyjazdem do jakiejś zapyziałej wioski? Ale ja się jaram i mam swoje powody.
Burzewo nie jest Lazurowym Wybrzeżem ani nawet Władysławowem. Nie słynie z pięknego molo i uroczych nadmorskich kawiarenek, w których ceny przyprawiają o zawrót głowy. Za to może poszczycić się czystą nieprzeludnioną plażą i spokojem, nawet w środku sezonu.
Tego właśnie teraz potrzebuję – jakiejś przeciwwagi dla głośnej zatłoczonej Warszawy i tego ciągłego wyścigu szczurów. Skoro już na studiach ludzie podkładają sobie świnie, to co musi dziać się później, gdy dostają pracę? Potrzebuję odpoczynku i towarzystwa kogoś, kto nie ocenia mnie przez pryzmat tego, czy moi rodzice są nadziani czy nie.
Czarę goryczy przelała sesja egzaminacyjna, a raczej „zadanie domowe”, które dostaliśmy od najbardziej surowego profesora na naszym wydziale. Musimy zrealizować je podczas wakacji, a od efektów naszej pracy zależy ocena końcowa. Właśnie ten „drobiazg” sprawia, że nie mogę się cieszyć z wolnych dni w stu procentach. Wiem, że oprócz beztroskiego odpoczynku czeka mnie realizacja projektu. Między innymi dlatego chcę być jak najdalej od miasta, uczelni i szarej codzienności – by choć trochę podładować akumulatory.
W Burzewie, niewielkiej nadmorskiej miejscowości położonej siedem kilometrów od Kołobrzegu, mieszkają ciocia Lucyna i wujek Marian. Odkąd skończyłam dziesięć lat, jeżdżę do nich w każde lato i zawsze jestem przyjmowana z otwartymi ramionami.
W moim domu rodzinnym nigdy się nie przelewało, więc wakacje u wujostwa były jedynym, na co mogłam sobie pozwolić. Teraz, gdy studiuję i utrzymuję się sama, tym bardziej nie stać mnie na nic innego. Ale jest jeszcze jeden plus wakacji u rodziny: poza tym, że ciocia i wujek zapewniają mi jedzenie i dach nad głową, mogę też u nich dorobić. Skończyłam trzeci rok dziennikarstwa i pieniądze są mi bardzo potrzebne.
Budka z lodami, którą wujek własnoręcznie zbudował, to jego sposób na zarobek w sezonie. Ten mały biznes całkiem dobrze prosperuje, bo w Burzewie nie ma zbyt wielkiej konkurencji. Pamiętam, że jako dziecko pękałam z dumy, gdy inne dzieciaki zazdrościły mi smakołyków na koszt firmy. Nie mogłam się doczekać, aż będę na tyle duża, by móc pomagać wujkowi. No i wreszcie stało się – odkąd skończyłam szesnaście lat, co roku dorabiam w lodziarni.
Robota nie była ciężka, ale za to monotonna, w skwarze, bez klimatyzacji. Nie narzekałam: w dzień pracowałam, a wieczorami mogłam podziwiać nadmorskie zachody słońca. Gdy miałam popołudniową zmianę, poranki spędzałam na plaży, a resztę dnia przesiadywałam w budce i do późnego wieczora obserwowałam, jak dzieciakom świecą się oczy na widok serwowanych przeze mnie przysmaków.
Moje znajome z uczelni pewnie umarłyby tutaj z nudów. Żadnych modnych klubów, żadnych przystojniaków, żadnej Zary i McDonalda. Choć dziewczyny oczywiście zawsze się zarzekają, że nie jadają w fast foodach.
Nie jestem taka jak one. Może dlatego, że musiałam trochę szybciej wydorośleć? Rodzice dali mi jasno do zrozumienia, że nie są w stanie łożyć na moje studenckie życie, więc w ciągu roku akademickiego dorabiałam, gdzie tylko mogłam. Po kilku godzinach stania za kasą w multipleksie nie miałam siły na imprezy i nowe znajomości. W weekendy odsypiałam, uczyłam się albo łapałam kolejną dorywczą fuchę. Czasami miałam wrażenie, że spędzam wieczory jak emerytka. Brakowało mi tylko kota na kolanach i szydełka w ręku. Nic dziwnego, że po kolejnym tak intensywnym roku nie miałam ochoty na szalone wakacje.
Burzewo jest wprost idealnym miejscem, by odpocząć od zgiełku, złapać trochę opalenizny i poleniuchować w chwilach wolnych od pracy. Poza szeroką piaszczystą plażą może poszczycić się jednym sklepem spożywczym i barem o wdzięcznej nazwie Pijany Kaktus, który jest mekką miejscowych amatorów taniego wina. Nic dziwnego, że turyści, którzy przyjeżdżają do tej dziury zabitej dechami, to przeważnie osoby starsze albo rodziny z dziećmi. Ci młodzi, hałaśliwi i żądni przygód, uderzają do Mielna, Kołobrzegu albo Władysławowa.
Gdy pociąg dociera na miejsce, jestem podekscytowana jak dziecko. Wysiadam z wagonu, rozprostowuję kości i rozglądam się po niewielkim odrapanym peronie, który tak bardzo różni się od nowoczesnego warszawskiego dworca. A jednak to tutaj czuję się lepiej. Bez tego całego hałasu, pośpiechu, wiecznie przepychających się podróżnych.
Jestem brudna i zmęczona, ale to wszystko przestaje mieć znaczenie, gdy widzę na peronie wujka. Wygląda trochę mizerniej niż w zeszłym roku, ale nic dziwnego – nigdy nie robi nic na pół gwizdka. Gdy ja zajmuję się lodowym biznesem, on ciężko pracuje jako mechanik samochodowy.
Przyglądam