kroku. Postanawiam przestać o nim myśleć. Natychmiast.
Rozdział 2
– Ciężki dzień, kochanie? – Ciocia staje w progu z obieraczką do warzyw w ręce.
Choć większość czasu spędza w domu, zawsze jest zadbana i świetnie się trzyma. Dorabia, piekąc ciasta, których sława wykracza poza Burzewo. Latem ma więcej pracy, bo turyści chętnie sięgają po domowe wypieki. Na moje szczęście ciocia nadal znajduje czas na gotowanie dla domowników. Wstyd przyznać, ale jedną z głównych motywacji do przyjazdu tutaj co roku jest właśnie jej przepyszne jedzenie.
– Dużo klientów, ale to chyba dobrze, prawda? – jęczę, ściągając buty z obolałych nóg.
W całym domu unosi się apetyczny zapach, a mi burczy w brzuchu. Obawiam się, że wyjadę stąd kilka kilogramów cięższa, bo ciocia zawsze przygotowuje moje ulubione dania. Próbuję sobie przypomnieć, czy mama robiła obiady według mojego gustu, ale na darmo. Moje zdanie nigdy zbyt wiele dla niej nie znaczyło.
– Oczywiście, że dobrze. Niech pogoda i turyści dopisują. Zresztą teraz, gdy Burzewo jest sławne, trudno się dziwić, że są takie tłumy. Oby tylko ta sława nie odstraszyła tych najporządniejszych. Nie potrzeba nam tutaj donżuanów od siedmiu boleści.
– Co masz na myśli? – pytam, siadając przy stole w kuchni.
– Eeee… w sumie to nic takiego… – odburkuje ciotka i pospiesznie stawia przede mną górę naleśników. Patrzę na nie wygłodniałym wzorkiem. W akademiku mogłam tylko pomarzyć o takich przysmakach.
– To dopiero początek sezonu, a mieliśmy dziś w lodziarni prawdziwe tłumy. I o dziwo nie przychodziły tylko rodziny z dziećmi. Było dużo młodych osób, szczególnie mężczyzn – stwierdzam, wpatrując się w naleśniki. – Dziwne, myślałam, że tacy ludzie wolą bardziej rozrywkowe miejsca, ale najważniejsze, że interes się kręci, prawda?
Ciotka znów mruczy coś pod nosem i zabiera się za wycieranie naczyń, a ja się zastanawiam, co ją tak nagle ugryzło.
– Jezu, jakie to pyszne! Jak tak dalej pójdzie, nie zmieszczę się w swoje zeszłoroczne bikini – mamroczę z pełnymi ustami.
W tym momencie w kuchni zjawia się wujek. Siada z ciężkim westchnieniem na krześle obok mnie i klepie się po swoim piwnym brzuchu. Podejrzewam, że zjadł wcześniej sporą porcję obiadu.
– Cieszę się, że tu jesteś, Maju. W tym roku wyjątkowo potrzeba nam rąk do pracy. Chociaż mam wyrzuty sumienia. Przyjeżdżasz do nas na wakacje, a pracujesz dzień w dzień – mówi, po czym podkrada z mojego talerza jednego naleśnika.
– Nie martw się, przecież płacisz mi za pracę. To uczciwy układ. Wierz mi, nie mogłam wymarzyć sobie lepszych wakacji. Cisza, spokój, morze… Tego właśnie mi teraz trzeba.
– Spokój i cisza? No nie wiem, czy w tym roku będzie tutaj tak spokojnie. – Wujek wpatruje się w okno i wpada w wisielczy humor, dokładnie tak samo jak ciotka. – Nie wiem, czy się cieszyć z powodu turystów. Kto wie, po co tak naprawdę tutaj przyjechali…
– Jasne, że trzeba się cieszyć! Pewnie zjawili się z powodu naszych lodów, najlepszych na całym wybrzeżu – żartuję.
– Co innego jest sławne i przyciąga tutaj tłumy. I to nie jest dobra sława, wierz mi. Syreny z Burzewa, też mi coś! – wtrąca się do rozmowy ciotka i szybko zgarnia sprzed mojego nosa talerz z naleśnikami, choć jeszcze nie skończyłam jeść.
– Lucyna, daj spokój! Stało się. To tylko dzieciaki i fiu-bździu im w głowie. – Wujek rzuca jej ostrzegawcze spojrzenie.
– Fiu-bździu czy nie fiu-bździu, ale wstydu na całe wybrzeże nam narobiły!
– Możecie mi powiedzieć, o co tutaj chodzi? Słyszałam od turystów o jakichś syrenach, ale nie miałam pojęcia, co mieli na myśli – oświadczam i czuję się jak idiotka.
– I pewnie ci turyści, którzy o nie pytali, to byli jacyś młodzi mężczyźni, co? Boże, dopomóż, nie potrzeba nam tutaj takich ludzi! – Ciotka gapi się w sufit i wygląda, jakby naprawdę się modliła.
– Te syreny to jakaś nowa lokalna atrakcja? Naprawdę chciałabym wiedzieć…
– A rozmawiałaś już ze swoimi koleżankami? Z Julią i Wiolettą?! – wchodzi mi ostro w słowo ciotka. – One wszystko ci wyjaśnią. W końcu same nawarzyły tego piwa. Biedni rodzice Julki! Jej matka nie wie, gdzie oczy podziać, gdy w sklepie pytają, ile jej córka bierze za godzinę. Wstyd i hańba dla całego Burzewa!
Nic z tego nie rozumiem. Moje przyjaciółki często wpadają w tarapaty i mają szalone pomysły, ale wygląda na to, że w tym roku przeszły same siebie. Obserwuję, jak ciotka wymachuje nad głową obieraczką niczym mieczem, jakby wymierzała sprawiedliwość grzesznikom.
– Daj spokój, Lucyna! Wyżywasz się na Majce, jakby była czemuś winna. – Wujek patrzy na nią i marszczy brwi. Wygląda na zmęczonego i zmartwionego.
– Wiem, przepraszam. – Ciotka ciężko wzdycha i zrezygnowana odkłada obieraczkę na stół. – Po prostu nie powinna zadawać się z tymi dziewczynami. Nie teraz, gdy zrobiły coś takiego. Sam rozumiesz, jeszcze ludzie zaczną gadać, że jest taka sama jak one.
Mogłam się domyślić, że jeśli jakaś afera dotknęła Burzewa, to stoją za nią moje dwie przyjaciółki. Razem tworzą mieszankę wybuchową i to dzięki nim moje wakacje nigdy nie są nudne. Dla nich również uwielbiam tutaj przyjeżdżać.
W ciągu roku kontaktujemy się jedynie przez internet i SMS-y, ale gdy w końcu znów się spotykamy, mamy wrażenie, jakbyśmy nigdy się nie rozstawały. Znamy się, odkąd przyjechałam tu po raz pierwszy w wieku dziesięciu lat, i od tamtej pory w każde wakacje jesteśmy nierozłączne.
Julia jest ode mnie młodsza o trzy lata i wygląda jak bohaterka Słonecznego patrolu. Ma wszystko, czego ja nie mam: figurę modelki, długie blond włosy, śnieżnobiały uśmiech i opaleniznę, która pojawia się praktycznie sama. I choć przyszła na świat z całym pakietem cech z kategorii „Kandydatka na Miss Świata”, jest nieśmiała i nieświadoma swojej urody, co tylko dodaje jej uroku.
To jedna z tych spokojnych dziewczyn, które wolą siedzieć z nosem w książce, niż szaleć na parkiecie w sobotnie wieczory. Wiem, że skrycie marzy o studiach pedagogicznych, bo uwielbia dzieci. Wiem też, że nie ma na to szans, bo musi pracować w sklepie rodziców, którzy są już w podeszłym wieku i nie mają siły na samodzielne prowadzenie biznesu. Boli mnie serce, ilekroć widzę, jak stoi znudzona za ladą i sprzedaje piwo zapatrzonym w jej wdzięki klientom. Zawsze gdy rozmawiamy o moim studenckim życiu, mam wyrzuty sumienia. Ja zazdroszczę jej urody, ona natomiast zazdrości mi całej reszty.
Jest jeszcze Wiolka – moja rówieśniczka. Jeśli Julia jest wodą, to Wiolka to prawdziwy ogień. Zdecydowanie. Często żartujemy, że tysiące lat temu rządziła jako Kleopatra, a teraz narodziła się ponownie. Ma wszystkie cechy diwy – uwielbia być w centrum uwagi, szczególnie mężczyzn. Nie pasuje do tutejszych standardów i jest tego w pełni świadoma. Jako jedyna na plażę chodzi w pełnej stylizacji, a jej znakiem rozpoznawczym jest kapelusz z szerokim rondem i ciemne okulary. Zawsze chroni swoją alabastrową skórę przed promieniami słońca i maluje paznokcie na czerwono. Jest jak Dita von Teese albo Blair Waldorf, tyle że z Burzewa. Przypomina trochę postać z komiksu – przerysowaną, nierealną, do bólu wierną swojemu wizerunkowi.
Prawda jest taka, że uwielbiam na nią patrzeć, choć urodą nie dorównuje Julii. Nadrabia za to stylem, pewnością siebie i wrodzonym wdziękiem. No i jest niesamowitą przyjaciółką. My z Julią mamy spokojniejsze usposobienie i to ona zawsze ciągnie nas do przodu. To dzięki niej przeżyłam swój pierwszy pocałunek z jakimś nieznajomym