abo druga świnia ze chliwa… Hę?… – szturgnął Jaśka kijem.
– Prawda, prawda – odpowiedział chłopak bezmyślnie.
– Coś macie na wątpiach24, tak miarkuję… – szepnął dziad po chwili.
– A bogać tam25, nie mam…
– Pan Jezus zawżdy26 mawiał: Jakeś głodny – jedz, jakeś spragniony – napij się, a jakeś cierzpiący27 – nie gadaj!
Jasiek podniósł znękane, pełne łez oczy na dziada.
– Zjedzcie ździebko, dziadowska to potrawa, ale wam pundzie28 na zdrowie, zjedzcie… – prosiła baba, nalewając mu sporą porcję na jakąś skorupę.
Wyciągnęła z torby kawał razowego chleba i podsunęła nieznacznie, a potem, gdy się do jadła przysunął bliżej, kiedy ujrzała jego twarz strasznie wynędzniałą, szarą i jakby odartą z ciała, tknęła ją taka litość, że wydobyła kawał kiełbasy i położyła mu na chlebie.
Jasiek oprzeć się głodowi nie mógł ani zaproszeniom, więc jadł łapczywie, rzucając od czasu do czasu jakąś kość psu, który się przyczołgał do niego i patrzył prosząco.
Dziad słuchał długo, a potem, gdy i jemu baba wetknęła w garść garnek, podniósł łyżkę do góry i rzekł uroczyście:
– Jedzcie, człowieku. Pan Jezus powiedział: Dasz biednemu grosz, to ci drugi odda dziesiątką… Jedzcie z Bogiem, człowieku…
Jedli w milczeniu.
A w przestanku29 dziad otarł rękawem usta i powiedział:
– Trzech rzeczy potrza30, żeby jadło poszło na zdrowie: gorzałka, sól i chleb; daj, babo, gorzałki!
Napili się wszyscy troje i jedli dalej.
Jasiek prawie zapomniał o niebezpieczeństwie, nie rzucał już trwożnych spojrzeń na karczmę ani na okna i drzwi.
Jadł tylko, nasycał się ciepłem, nasycał z wolna ten czterodniowy głód, jaki mu żarł wnętrzności, uspokajał się tą ciszą, jaka zapanowała w izbie.
Chłopi sprzed szynkwasu poszli, a gromada w kącie, porozkładana na ławach i mokrej podłodze, z głowami na tobołkach, drzemała cicho. Z alkierza tylko dochodził coraz senniejszy szmer śpiewów.
A deszcz padał wciąż i przeciekał przez dach, bo w kilku miejscach kapało z pułapu i na gliniastym toku31 tworzyły się okrągłe, grząskie i lśniące place błota. Czasem wiatr zatrząsł karczmą, huczał w kominie, rozrzucał ogień i wypychał dym na izbę.
– Naści32 i tobie, obieżyświacie – szepnęła, dając resztki jadła psu, który kręcił się koło nich i żebrał oczami.
– Jak se człek w brzucho co włoży, to mu i w piekle niezgorzej – powiedział dziad, odstawiając próżny garnek.
– Bóg wam zapłać za pożywienie. – Ścisnął dziada za rękę, ale ten nie puścił mu jej zaraz, tylko obmacywał delikatnie.
– Bez33 parę roków34 niceście35 ręcami nie robili – mruknął.
Jasiek zerwał się trwożnie.
– Siadaj, nie bój się. Pan Jezus powiedział: Wszystkie są sprawiedliwe, które się boją Boga i wspomagają biedne sieroty. Nie bój się, człowieku. Nie judasz ci ja ani Żyd, ino chrześcijan sprawiedliwy i biedna sierota…
Zamyślił się chwilę, a potem przyciszonym głosem mówił:
– Na trzy rzeczy bacz36: byś kochał Pana Jezusa, nie był głodny i dawał biedniejszemu – a reszta, to samo nic, paskudny wymysł ludzki… Mądremu potrza o tym wiedzieć, aby się nie frasował37 po próżnicy38… Wie się i to, i tamto, i niejedno… Hę! co mówicie?…
Nastawił uszów39 i czekał, ale Jasiek nie odrzekł nic, milczał uparcie, bał się zdradzić, więc dziad wydobył tabakierkę łubianą40, trzepnął w nią palcem, zażył, kichnął i podał chłopakowi, a nachyliwszy do ognia swoją ogromną, oślepłą twarz zaczął mówić cichym, monotonnym głosem:
– Nie jest sprawiedliwie na świecie, nie. Po faryzejsku41 ino wszędy, a na urwisa, kto kogo przody42 przeprze43, kto kogo prędzy ocygani, kto kogo prędzy zakłyźni44. Nie tego Pan Jezus chciał na świecie, nie tego. Hale! Przyjdziesz do jakiego dworu i czapkę zdejmiesz, i śpiwasz, jaże45 gardziel pęka, i o Jezusie, i o Marii, i o wszystkich świętych, czekasz – nic; dołożysz parę pacierzy do Przemienienia Pańskiego46, czekasz – a oto ino pieski ochotnie piszczą do twoich torbów47 i dziewki gżą się za płotami; dodajesz jeszcze litanię – wynoszą ci dwa grosze abo spleśniałą kromkę chleba! Abyśta48, juchy49, poślepły i same jeszcze dziadów prosiły o wspomożenie. A to po takim modleniu to me50 samego gorzałka kosztuje więcej, coby se gardziel przepłukać!…
Splunął ze złości.
– A bo to drugim lepiej, co? – ciągnął znów po zażyciu tabaki. – Jantek Kulik, ano ten z Dębów… wzion dworskiego prosiaka… myślisz, że użył? A juści51… chudo jucha była kiej52 pies dworski… całą tłustość można było wytopić do kwarty53 gorzałki… To za to go wzieny i zasądziły na pół roku siedzieć… I za co? Za marnego prosiaka! Jakby to swyniak nie był też boskim stworzeniem… i jakby to jedni mieli mrzeć z głodu, kiej drugie mają wszyćkiego po grdykę… A przecież Pan Jezus powiedział: Co weźmie biedny, to jakbyś dał dla mnie samego. Amen! – Napijesz się, co?
– Bóg zapłać, kiej me już rozebrało zdziebko.
– Głupiś! I Pan Jezus pił na godach54. Pić, to nie grzech; grzech ino schlać się kiej swynia, nie wypić bożego daru do dna i siedzieć nie mówiący55, kiej dobrzy ludzie gadają…
– Przypijcie do mnie! – szepnął z determinacją.
Dziad przepił butelką, aż mu długo bulgotało w gardle, a podając Jaśkowi rzekł wesoło:
– Pij, sieroto! Na trzy rzeczy ino bacz: byś robił cały tydzień, pacierz mówił w niedzielę i dawał biednemu – a zbawienie duszne56 miał będziesz. Człowieku, mówię ci, nie możesz pić kusztyczkiem57, to napij się