ty do czorta! – rzekł Kozak.
– No, no! wiem ja, że ty nie dla mnie.
Bohun zapatrzył się w spienioną wodę na kole, jakby sam chciał sobie wróżyć.
– Horpyna? – rzekł po chwili.
– A co?
– Jak ja pojadę, czy ona będzie za mną tużyła81?
– Kiedy ty nie chcesz jej po kozacku zniewolić, to może i lepiej, że sobie pojedziesz.
– Ne choczu, ne mohu, ne smiju82! Ja wiem, że ona by umarła.
– To może i lepiej, że pojedziesz. Póki ona cię widzi, nie chce cię i znać, ale jak posiedzi ze mną i z Czeremisem miesiąc, dwa – będziesz jej zaraz milszy.
– Żeby ona była zdrowa, tak wiem, co by ja zrobił. Sprowadziłby popa z Raszkowa i kazał sobie ślub dać, ale teraz się boję, bo jak się przelęknie – duszę odda. Samaś widziała.
– Dajże ty pokój! A po co tobie pop i ślub? Nieszczery ty Kozak – nie! Ja tu nie chcę ni popa, ni księdza. W Raszkowie stoją Tatarzy dobrudzcy, jeszcze by ty ich na kark nam sprowadził, a jakby sprowadził, tak tyle by widział kniazićwnę. Co tobie do głowy przyszło? Jedźże sobie i wracaj.
– A ty patrz w wodę i mów, co ujrzysz. Mów prawdę, a nie łżyj, choćby ty mnie nieżywego ujrzała.
Dońcówna zbliżyła się do koryta młyńskiego i podniosła drugą zastawę wstrzymującą wodę krynicznego wodospadu; wnet wartka fala napłynęła zdwojonym pędem przez koryto; koło zaczęło się obracać szybciej, aż wreszcie zakrył je pył wodny; zbita na miazgę piana kłębiła się pod kołem jak ukrop.
Wiedźma wbiła swoje czarne oczy w owe wary i chwyciwszy się za warkocze koło uszu, poczęła wołać:
– Huku! huku! pokaż się! W kole dębowym, w pianie białej, w tumanie jasnym, zły ty czy dobry, pokaż się!
Bohun zbliżył się i siadł przy niej. Twarz jego wyrażała obawę i gorączkową ciekawość.
– Widzę! – krzyknęła wiedźma.
– Co widzisz?
– Śmierć mojego brata. Dwa woły Dońca na pal naciągają.
– Do czorta z twoim bratem! – mruknął Bohun, który czego innego chciał się dowiedzieć.
Przez chwilę słychać było tylko hurgot koła obracającego się jakby z wściekłością.
– Sina u mego brata głowa, sineńka, kruki go dziobią! – rzekła wiedźma.
– Co więcej widzisz?
– Nic… O, jaki siny! Huku! Huku! w kole dębowym, w pianie białej, w tumanie jasnym, pokaż się!… Widzę.
– A co?
– Bitwa! Lachy uciekają przed mołojcami.
– A ja gonię?
– Widzę i ciebie. Ty się z małym rycerzem potykasz. Hur! hur! hur! Ty się małego rycerza strzeż.
– A kniaziówna?
– Nie ma jej. Widzę cię znowu, a przy tobie ktoś, kto cię zdradzi. Twój druh nieszczery.
Bohun pożerał oczyma to piany, to Horpynę – i jednocześnie pracował głową, by pomóc wróżbom.
– Jaki druh?
– Nie widzę. Nie wiem, stary czy młody.
– Stary! Pewno stary!
– Może i stary.
– To wiem, kto to. On mnie już raz zdradził. Stary szlachcic z siwą brodą i z białym okiem. Na pohybel-że jemu! Ale on mnie nie druh.
– On dybie na ciebie. Widzę znowu. Czekaj! Jest i kniaziówna! Jest, w wianku rucianym, w białej sukni, nad nią jastrząb.
– To ja.
– Może i ty. Jastrząb… Czy sokół? Jastrząb!
– To ja.
– Czekaj. Już nie widać… W kole dębowym, w pianie białej… O! o! mnogo wojska, mnogo mołojców, oj, mnogo jak drzew w lesie, jak bodiaków83 w stepie, a ty nad wszystkimi, przed tobą trzy buńczuki84 noszą.
– A kniaziówna przy mnie?
– Nie ma jej, ty w obozie.
Znowu nastała chwila milczenia. Koło huczało, aż się cały młyn trząsł.
– Hej, co tu krwi, co tu krwi! Co trupów, wilcy nad nimi, krucy nad nimi! – Zaraza nad nimi. Same trupy! Same trupy! Hen! hen! tylko trupy, nie widać nic, tylko krew!
Nagle powiew wiatru zwiał tuman z koła – a jednocześnie wyżej nad młynem ukazał się potworny Czeremis z wiązką drzewa na plecach.
– Czeremis, załóż stawidło! – zawołała dziewka.
To rzekłszy, poszła umywać ręce i twarz w strudze, a karzeł zahamował tymczasem wodę.
Bohun siedział zamyślony. Zbudziło go dopiero nadejście Horpyny.
– Ty nic więcej nie widziała? – spytał ją.
– Co się pokazało, to się pokazało, nic więcej nie obaczę.
– A nie łżesz?
– Na głowę brata, prawdę mówiłam. Jego na pal wsadzą. Wołami za nogi naciągną. Mnie jego żal. Hej, nie jemu jednemu śmierć pisana! Co się trupów pokazało! Nigdy tyle nie widziałam; będzie wielka wojna na świecie.
– A ją ty widziała z jastrzębiem nad głową?
– Tak jest.
– I ona była w wianku?
– W wianeczku i w białej sukni.
– A skąd ty wiesz, że ten jastrząb to ja? Ja tobie o tym młodym Lachu szlachcicu powiadał – może to on.
Dziewka zmarszczyła brwi i zadumała się.
– Nie – rzekła po chwili wstrząsając głową – kołyby buw Lach, to by buw oreł85.
– Sława Bohu! Sława Bohu! Pójdę ja teraz do mołojców, żeby konie do drogi gotowali. W nocy ruszymy.
– Tak i koniecznie pojedziesz.
– Chmiel przykazywał i Krzywonos przykazywał. Ty dobrze widziała, że będzie wielka wojna, bo to samo ja w Barze w piśmie od Chmiela czytał.
Bohun wprawdzie nie umiał czytać, ale wstydził się tego, bo nie chciał za prostaka uchodzić.
– To i jedź – rzekła wiedźma. – Ty szczęśliwy – hetmanem zostaniesz: ja ot, tak nad tobą trzy buńczuki widziała, jako te palce widzę!
– I hetmanem zostanę, i kniaziównę za żinku86 wezmę – mnie nie chłopkę brać.
– Z chłopką ty by inaczej gadał – ale tej ci wstyd. Ty powinien być Lachem.
– Jaże ne hirszy87.
To rzekłszy Bohun poszedł do stajni, do mołojców – a Horpyna jedzenie warzyć.
Wieczorem konie były gotowe do drogi, ale watażce niesporo było odjeżdżać. Siedział na pęku kobierców w świetlicy, z teorbanem88 w ręku i patrzył na swoją kniaziównę, która