Оноре де Бальзак

Wielki człowiek z prowincji w Paryżu


Скачать книгу

ze swej drogi: jest twarda, ale będzie chlubna. Wolałbym przecierpieć tysiąc nieszczęść, niż żyć z myślą, że wpadłeś w jakieś bagno Paryża: widziałem ich tyle!… Unikaj, jak dotąd, podejrzanych miejsc, złych ludzi, wartogłowów149 i pewnego typu literatów, których w czasie pobytu w Paryżu nauczyłem się cenić wedle prawdziwej wartości. Słowem, bądź godnym współzawodnikiem niebiańskich duchów, które dałeś mi pokochać. Postępowanie Twoje znajdzie niebawem nagrodę. Bądź zdrów, ukochany bracie; napełniłeś radością me serce; nie spodziewałem się po Tobie tyle męstwa.

Dawid

      Ewa Séchard do Lucjana

      Mój drogi, Twój list wycisnął nam łzy. Niech te szlachetne serca, ku którym dobry anioł Cię zawiódł, wiedzą o tym: matka oraz biedna kobieta modlą się za nich rano i wieczór do Boga; a jeśli najżarliwsze modły dochodzą Jego tronu, uzyskają nieco łaski dla was wszystkich. Tak, bracie, imiona ich wyryte są w moim sercu. Och, ujrzę ich kiedyś. Pójdę, choćbym miała wędrować pieszo, podziękować im za przyjaźń dla Ciebie, rozlała bowiem niby balsam na moje żywe rany. Tu, drogi bracie, pracujemy jak wyrobnicy. Mój mąż, ten nieznany wielki człowiek, którego z każdym dniem więcej kocham, odkrywając coraz nowe bogactwa w jego sercu, zaniedbuje drukarnię i zgaduję, czemu: nędza Twoja, nasza, matki – zabijają go. Nasz ubóstwiany Dawid jest niby Prometeusz pożerany przez sępa zgryzoty, żółtej zgryzoty o ostrym dziobie. O sobie ten szlachetny człowiek nie myśli, wierzy w zdobycie fortuny. Spędza całe dnie na doświadczeniach z dziedziny wyrobu papieru; prosił mnie, abym się zajęła sprawami, w których pomaga mi o tyle, o ile pozwalają mu jego prace. Niestety! Jestem w odmiennym stanie. To wydarzenie, które byłoby mnie przepełniło radością, zasmuca mnie w położeniu, w jakim jesteśmy. Biedna matka odmłodniała jakby i znalazła siłę, aby wrócić do męczącego zawodu pielęgniarki. Gdyby nie troski pieniężne, bylibyśmy szczęśliwi. Stary Séchard nie chce dać ani szeląga; Dawid próbował pożyczyć od niego parę talarów, aby Ci dopomóc, list Twój doprowadził go do rozpaczy. „Znam Lucjana – mówił – straci głowę i narobi głupstw”. Połajałam go. „Mój brat miałby zboczyć w czymkolwiek z zacnej drogi!… – odparłam. – Lucjan wie, że umarłabym z bólu”. Obie z matką, bez wiedzy Dawida, zastawiłyśmy parę drobiazgów; matka wykupi je, skoro uskłada trochę. Zdołałyśmy tą drogą uciułać jakieś sto franków, które przesyłam. Nie miej mi za złe, drogi, że nie odpowiedziałam na pierwszy list. Byliśmy w położeniu pochłaniającym dnie i noce, pracowałam jak mężczyzna. Doprawdy nie przypuszczałam w sobie tyle siły. Pani de Bargeton jest kobietą bez duszy i bez serca; nawet nie kochając Cię już, samej sobie była winna, aby się Tobą opiekować i pomagać Ci. Wyrwała Cię z naszych objęć, aby Cię rzucić w straszne morze paryskie, gdzie trzeba istnego cudu, aby spotkać szczerą przyjaźń w tym odmęcie ludzi i spraw! Nie ma jej co żałować. Pragnęłabym przy Tobie kobiety oddanej, drugiej mnie, ale teraz, kiedy wiem, że masz przyjaciół, którzy zastępują Ci nasze uczucia, jestem spokojna. Rozwiń skrzydła, mój piękny, ukochany geniuszu! Będziesz naszą chlubą, jak już jesteś naszą miłością.

Ewa

      Moje drogie dziecko, po tym, co Ci pisze siostra, mogę Cię tylko pobłogosławić i zapewnić, że moje modlitwy i myśli są, niestety! wszystkie pełne Ciebie, z uszczerbkiem tych, których mam przy boku; są bowiem serca, w których nieobecni nie tracą, lecz zyskują, i takim jest serce Twojej

Matki

      W ten sposób w dwa dni później Lucjan mógł zwrócić przyjaciołom pożyczkę ofiarowaną z takim wdziękiem. Nigdy może życie nie zdało mu się piękniejsze, ale odruch jego ambicji nie uszedł głębokiego spojrzenia przyjaciół oraz ich wrażliwości.

      – Można by myśleć, że lękasz się zawdzięczać nam cośkolwiek – wykrzyknął Fulgencjusz.

      – Och, radość jego jest według mnie bardzo znacząca – rzekł Michał Chrestien – i potwierdza moje spostrzeżenie: Lucjan jest próżny.

      – Jest poetą – rzekł d'Arthez.

      – Czy bierzecie mi za złe uczucie tak naturalne w tej chwili?

      – Trzeba mu liczyć za dobre, że go nam nie ukrywał – rzekł Leon Giraud – jeszcze jest szczery; ale obawiam się, aby w przyszłości nie zaczął się nas lękać.

      – Czemu? – spytał Lucjan.

      – Czytamy w twoim sercu – odparł Józef Bridau.

      – Jest w tobie – rzekł Michał Chrestien – pierwiastek diaboliczny, którym usprawiedliwiasz we własnych oczach rzeczy najsprzeczniejsze z naszymi zasadami: miast być sofistą150 myśli, będziesz sofistą uczynków.

      – Och, boję się o to – rzekł d'Arthez. – Lucjanie, będziesz staczał w duchu wzniosłe dyskusje, w których będziesz wielki, a których owocem będą uczynki naganne… Nie będziesz nigdy w zgodzie z sobą.

      – Na czym opieracie swój akt oskarżenia? – spytał Lucjan.

      – Próżność twoja, drogi poeto, jest tak wielka, że barwisz nią nawet przyjaźń! – wykrzyknął Fulgencjusz. – Wszelka tego rodzaju próżność świadczy o straszliwym egoizmie, egoizm zaś jest trucizną przyjaźni.

      – Och Boże! – wykrzyknął Lucjan. – Więc wy nie wiecie, jak bardzo was kocham?

      – Gdybyś nas kochał, jak my się kochamy, czy byłbyś z takim pośpiechem i emfazą oddawał nam to, cośmy ofiarowali ci z taką przyjemnością?

      – Tu nikt nic drugiemu nie pożycza, ale daje – rzekł szorstko Józef Bridau.

      – Nie miej nas za twardych, drogie dziecko – rzekł Michał Chrestien – my jesteśmy tylko przewidujący. Lękamy się, iż któregoś dnia przełożysz może słodycze drobnej zemsty nad uciechy czystej przyjaźni. Czytaj Tassa151 Goethego, największe dzieło tego szczytnego geniusza, a ujrzysz tam, że poeta lubi błyszczące materie, uczty, triumfy, blask: otóż bądź Tassem bez jego szaleństwa. Świat i jego uciechy będą cię wołać? Zostań tu… Przenieś w krainę myśli wszystko, czego żądasz od swojej próżności. A skoro już musisz spłacić dług szaleństwu, niech cnota będzie w twoich uczynkach, a występek w myśli, zamiast byś, jak mówi d'Arthez, dobrze myślał, a źle czynił.

      Lucjan spuścił głowę: przyjaciele mieli słuszność.

      – Wyznaję, że nie jestem tak silny jak wy – rzekł, rzucając im urocze spojrzenie. – Nie mam ramion i barków dość krzepkich, aby udźwignąć Paryż, walczyć jak bohater. Natura dała nam odmienne temperamenty i zdolności, a wy znacie lepiej niż ktokolwiek kulisy występków i cnót. Jestem już znużony, wyznaję.

      – Będziemy cię podtrzymywać – rzekł d'Arthez – to właśnie rola wiernej przyjaźni.

      – Pomoc, jaką otrzymałem, jest znikoma, jesteśmy wszyscy w biedzie; niebawem potrzeba znowu mnie przyciśnie. Chrestien, wynajmujący przygodnie swe pióro, nie ma wpływów w księgarstwie. Bianchon jest poza kręgiem tego rodzaju spraw. D'Arthez zna jedynie firmy naukowe i specjalne, które nie mają nic wspólnego z wydawcami nowości; Horacy, Fulgencjusz Ridal i Bridau pracują w sferze idei będących o sto mil od wszelkiego handlu. Muszę się zdobyć na decyzję.

      – Trzymaj się naszej: cierpieć! – rzekł Bianchon. – Cierpieć mężnie i ufać pracy!

      – Ale to, co dla was jest tylko cierpieniem, dla mnie jest śmiercią – rzekł żywo Lucjan.

      – Nim kur po trzykroć zapieje – rzekł z uśmiechem Leon Giraud – ten człowiek zdradzi pracę dla lenistwa i grzechów Paryża.

      – Dokąd praca was zaprowadziła? – rzekł Lucjan, śmiejąc się.

      – Kiedy