Józef Ignacy Kraszewski

Hrabina Cosel, tom drugi


Скачать книгу

płaszczem poszedł daléj… Nie sądził aby niebezpieczném było podsunąć się z tłumem ku Zwingrowi, chciał zobaczyć jak to tam teraz wyglądało: zdawało mu się że się niewidzianym przesunie.

      Już był w zamkowéj ulicy pełnéj przesuwających się masek i nobles venisiens i dominów, gdy go ktoś po ramieniu uderzył…

      Zwrócił się zdziwiony: za nim stał uśmiechnięty Fröhlich, stara jego znajomość. Tego dnia nie zmienił on stroju, który dlań był urzędowym, ani uśmiechu z ust, bo ten także do urzędu należał.

      – Jakżeście mnie poznali? – zapytał Zaklika.

      – Tu takich szerokich ramion oprócz króla i was niéma nikt – szepnął Fröhlich – ale cóż wy tu robicie? Słyszałem żeście byli u dworu téj… téj, która upadła…? a teraz?

      Zaklika dla utajenia się, odparł żywo:

      – Nie było tam co robić! opuściłem go!

      – To rozumnie – rzekł Fröhlich – wszystko dobre, ale swój kark zawsze trzeba najwięcéj szanować… cha! cha! niech każdy ratuje się jak może! Powróciliście więc do służby króla? czy może już Denhoffowéj służycie?

      – Jeszcze nie – odparł Zaklika – a jakże się ona wam wydaje?

      – Mnie? – zapytał Fröhlich – ona mi się wydaje, jak te małe stworzonka czarne, co to skaczą i kąsają, które się zdaje łatwo zgnieść a trudno złapać.

      Począł się sam śmiać, i zatknął sobie usta.

      – Piérwszy niedoperz którego zobaczycie na balu, to będzie ona. Ładne cacko, ale drogo kosztuje.

      Jeszcze mówili z sobą, gdy przechodzący Hiszpan w masce, stanął o parę kroków od nich i widocznie przypatrywać się im i przysłuchiwać zaczął. Zaklika chciał się oddalić, gdy maska się wcisnęła, zajrzała mu pod kapelusz i pochwyciła za rękę.

      Fröhlich natychmiast się wysunął.

      Z pod czarnéj maseczki poznać nie było można człowieka, który zmienionym głosem począł natarczywie pytać, „co tu robisz? co robisz?”

      Nie miał już Zaklika lepszéj odpowiedzi do dania, nad tę którą zbył Fröhlicha.

      – Szukam służby – rzekł.

      – Ho! to ci się twoja pani sprzykrzyła…

      – Nie jest ona panią dziś i sług nie potrzebuje.

      Stali właśnie w jednéj z bram zamku wychodzących w ulicę, Hiszpan pociągnął Zaklikę z sobą pod jéj sklepienie, którą kilka mdłych oświecało latarni.

      – Szukasz służby, a jakiejżebyś żądał?

      – Jestem szlachcic, szlacheckiéj służby wymagać mam prawo, takiéj, która się przy szabli lub szablą odbywa.

      Hiszpan coś zamruczał.

      – A Cosel? gdzie Cosel?

      – Zapewne w Pillnitz? nie wiém?

      – Chodź ze mną.

      – Dokąd?

      – Nie pytaj, przecież się nie lękasz?..

      Zaklika poszedł.

      Po drodze postrzegł iż nieznajomy prowadzi go do Flemminga.

      Pomimo maskarady na Zwingrze, Flemming był w domu, zapijano u niego. Maski przychodziły i wysuwały się, kilku co woleli siedziéć u kielichów, nie ruszali się; Flemming spodziewał się nawet króla na chwilę.

      Wrzawa buchała z pokoju w którym goście się zabawiali. Hiszpan wszedł przez drzwi otwarte, szepnął coś Flemmingowi na ucho i generał żwawo poszedł do progu. Cichym głosem zawołał na Zaklikę aby szedł za nim i uprowadził go z sobą do odosobnionego gabinetu… Tu cicho było i spokojnie, na stole papiérów pełno. Młody człowiek pochylony nad niemi, pisał coś szybko… Flemming wciągnął Zaklikę w ciemny kąt gabinetu, Hiszpan poszedł za niemi.

      – Kiedy rzuciłeś służbę u Cosel? – zapytał.

      – Kilka dni temu.

      – Cóż myślała?

      – Urządzała się w Pillnitz…

      – I siedziéć myśli? – zapytał Flemming.

      – Ja sądzę…

      Patrzyli na siebie z Hiszpanem i potrzęśli głowami.

      – Jakżeś się z nią rozstał…?

      Zaklika zmiarkował że obudzając zaufanie, o czémś potrzebném będzie się mógł dowiedziéć.

      – Zostałem wypędzony – rzekł – bo tam teraz mało sług potrzeba.

      – A znasz dobrze Pillnitz, ludzi i drogi?

      – Doskonale.

      – I przyjąłbyś służbę inną?

      – Czemuż nie?

      – Choćby, choćby – dodał Flemming – wymagała, żebyś przeciw dawnej swéj pani wystąpił.

      – Ja nie mam pani ani pana, oprócz króla JMości – odparł Zaklika – bom przecie szlachcic polski.

      Flemming poklepał go po ramieniu śmiejąc się do rozpuku.

      – Za dwa dni przyjdź do mnie! rozumiész? – rzekł cicho…

      – Rozumiém – szepnął Zaklika…

      Flemming chciał mu coś dać, ale Rajmund się cofnął z ukłonem.

      I tak się rozstali.

      Zaklika zyskał na tém pewność, iż dwa dni bezpiecznych miał przed sobą; przez dwa dni można było uczynić wiele, można się było uratować.

      Z tąd wyszedłszy lepiéj się otulił płaszczem, zajrzał do miejsc kilku, pomówił z kilką poufałymi, na przedmieściu zapukał do jakiejś chaty i tak zmarudziwszy do późnéj nocy, siadł na czółno, opatrzywszy się dwoma wiosłami, i pod wodę z całych sił robiąc niemi, puścił się nazad do Pillnitz.

      IV

      Między innemi wiadomościami, które Zaklika mógł zaciągnąć była i ta, że nazajutrz znowu maskarada wenecka na starym rynku miała się odbywać. Nie było dnia bez koncertu, bez opery, baletu, tańców i wieczerzy i jakiegoś widowiska… Ponieważ pani Denhoffowa i hetmanowa Pociejowa i matka ich marszałkowa Bielińska, wszystkie bardzo lubiły muzykę i śpiewały arye włoskie… opera najczęściéj je do pół wieczora zajmowała. Sprowadzani z Włoch muzycy, śpiewacy, kompozytorowie dobrani byli tak, że kosztowny ten teatr był może jednym z najdoskonalszych w Europie. Muzykę pisał Lotti, koncerta grywał Tartini, Santa Stella występowała jako prima donna, Durastanti zwała się hrabiną sopranistek, Senesino, Berselli ściągnięci byli pańską zapłatą do Drezna. Aldrovandini malował dekoracye, Bach dyrygował muzyką.

      Z równém staraniem urządzony był balet, a potém komedya francuzka.

      Nie zbywało więc na rozrywkach. Sam król wśród tych maskarad i redut, często zamaskowany i przebrany występował, lubiąc niespodziane przygody i znosząc nawet chętnie ich nieprzyjemności dla zabawy, jaką mu nastręczały. Na dzień następny naznaczoną była wenecka maskarada z jarmarkiem… Denhoffowa miała być jedną z gospodyń, marszałkowa i pani Pociejowa także… Król rozesłał rozkazy, aby mu się kto żyw stawił, i żeby na placu było tłumno. W nocy już zaczęto przygotowania, gdyż nic wówczas nie kosztowało spędzić tysiące ludzi ze wsi pobliskich i przerwać im najpilniejsze prace dla kaprysu pańskiego, któremu wszystko służyć musiało.

      Przybywszy o mroku do Pillnitz i uwiązawszy czółno na swém miejscu, Zaklika znalazł jeszcze