Deotyma

Branki w jasyrze


Скачать книгу

diademie na główce kręciła się między jeńcami ponura i milcząca. Rysy miała wyblakłe, raczej nieładne. Dusza jej była stargana widokiem okropności, na jakie nieustannie musiała patrzeć. Branki nie pojmowały, jak ojciec mógł ją narażać na podobne doświadczenia, jak mógł ją wlec za sobą między zgrają szatanów. Aż kiedyś, podczas rozmowy, Wasynga sam wyjaśnił im tę przerażającą tajemnicę.

      – Moja Dżjafirka – rzekł – przeznaczona jest do chańskiego dworu. Jeżeli, oczywiście, wyrośnie tak pięknie, jak to sobie nasi panowie obiecują. Dałby wielki Bóg! Jeśli nie, to mam nadzieję, że dostanie się jakiemuś znakomitemu wodzowi. A mnie przyrzeczono, że do śmierci będę przy niej służył.

      – Więc wy także jesteście niewolnikami! – stwierdziły zdumione kobiety.

      – Niewolnikami… Właściwie trudno powiedzieć; w każdym razie nie takimi jak wy – odpowiedział Wasynga z rodzajem dumy, która mogłaby się wydać śmieszna, gdyby nie była bolesna. – Przed trzema laty – ciągnął żołdak – mieszkałem jeszcze w moim własnym domu w Samarkandzie39. Żona mi zmarła; została mi tylko Dżjafirka, toteż miłowałem ją więcej niż słońce i złoto. W Samarkandzie byli bogatsi ode mnie, choć i moje kupczenie szło nieźle. Nawet niańka Dżjafirki nosiła srebrne zausznice. Jak przyszli Tatarzy40, zostawili nam naszych sędziów i włodarzy. Ale kiedy przyjeżdżał baskak, mały chan, zmieniał sędziów, zbierał podatki według własnej mądrości, i to nie tylko w skórach, sztabach, ale i w ludziach. Przez kilka lat przyjeżdżał do nas bardzo łaskawy baskak. Wziął naprzód podatek dla chańskiego skarbu, potem dla siebie samego i odjechał wesół. Ale trzy lata temu przyjechał, na moje utrapienie, inny. Trzeba nieszczęścia, że mu Dżjafirka wpadła w oko. Uśmiechnął się i powiedział: „Będzie z niej piękna dziewka. Biorę ją dla wielkiego chana”. Mnie w oczach pociemniało. Tłumaczę, że ona jeszcze mała, że jedno tylko mam dziecko… Nie mogłem go przekonać. Leżałem u jego nóg, obiecując, że jeśli zostawi mi Dżjafirkę, oddam wszystko, co posiadam. Zniecierpliwiony baskak zabrał mi wszystko, nawet szubę, w jaką się przystroiłem na jego przybycie. Potem kazał spalić dom, włożył na wozy moje mienie, a na ostatni wózek wsadził córkę. Wtedy padłem do jego nóg, wołając, aby i mnie zabrał. Zaśmiał się. „Dobrze, ale musisz być posłuszny, za każde twoje przewinienie odpowie dziecko”. I oto już trzy lata jeżdżę z tatarskimi panami. Nieraz bywało, że kiedy kazali mi bić ludzi lub na śmierć męczyć, wzdragałem się i płakałem, a panowie szydzili: „Kto inny rozkaz wykona, ale ty już Dżjafirki nigdy nie zobaczysz”. Robię wszystko, co każą…

      – Nieszczęsny! – westchnęła Elżbieta z głębokim współczuciem.

      Wasynga spojrzał na nią okrągłymi, przepełnionymi bólem oczami, padł jak długi na ziemię i trzy razy czołem uderzył:

      – Jesteście jedynymi istotami, które mogą mnie rozumieć – mówił szlochając. – Jeńcy patrzą na mnie jak na dzikie zwierzę. O, czcigodne niewiasty, wielkie jak święta Zofia…

      Odtąd Wasynga coraz częściej się zwierzał. Kiedy zbliżyli się do Prutu, niewiasty znały już dokładnie historię żołdaka i jego córki.

      – Żal mi biednej Dżjafirki! Wielki strach mnie bierze o jej przyszłość – rzekła Elżbieta.

      – Czemu? – zapytał zaniepokojony ojciec.

      – Bo życie okupione mękami tylu ludzi nie może mieć boskiego błogosławieństwa.

      Wasynga wzruszył ramionami i wyszedł nieco urażony. Jednak po godzinie wrócił. Kręcił się koło branek, patrzył spod oka, to na nie, to na córkę, aż wreszcie zapytał:

      – Więc mówicie, że Dżjafirka nigdy nie będzie szczęśliwa?

      – Ja tego nie mówię – zaprzeczyła Elżbieta – tylko boję się…

      – Ale przecież ona niewinna. Ja dla niej grzeszę, to prawda. Dobrze wiem, że to grzech okropny, kiedy chrześcijanin pomaga poganom i swoich męczy. Ale oddać ją Tatarom…

      – Mój kochany Wasyngo, posłuchaj. Wszystko, co dotąd robiłeś, Bóg ci przebaczy, bo rzeczywiście nie miałeś innego sposobu na ratunek. Ale gdybyś miał szansę uciec od pokus, a nie uciekłbyś i grzeszył dalej, wtedy Bóg ci nie przebaczy.

      – Uciec? Łatwo gadać, ale jak to zrobić?

      – A jak zrobili ci, którzy w tych dniach uciekli? Przecież są tacy, których nie złapano, sam mówiłeś. Tobie łatwiej zbiec niż komu innemu, bo jesteś wolny, ciebie nikt nie pilnuje. A gdybyś uciekł z Dżjafirką? Gdybyśmy razem uciekli? – Kiedy Elżbieta wymawiała te słowa, usta jej drżały, a serce biło młotem. Ludmiła była biała jak chusta.

      Wasynga też pobladł. Patrzył to na jedną, to na drugą jak człowiek, który się budzi ze snu.

      – Nie wolno takich słów wymawiać; ludzie mogą usłyszeć, trawa słyszy, powietrze słyszy – szeptał. Potem położył palec na ustach i wyszedł, zostawiając branki w niepewności.

      Wieczorem pojawił się z jakimś niezrozumiałym, dziwnym wyrazem twarzy. Przyniósł wieczerzę, wprowadził branki do namiotu, zapuścił starannie wszystkie wojłoki i kilka razy obejrzawszy się z trwogą, zapytał:

      – Po co wy mi o takich rzeczach gadacie? Człowiek nabije sobie głowę bajkami i traci spokój. Przypuśćmy… przypuśćmy, że wracam z Dżjafirką do Samarkandy. I co dalej? Nie ma tam ani mego domu, ani majątku. Może przyjechać baskak, rozpozna mnie i co robić? Lepiej się zaraz powiesić.

      – Wasyngo – odparła Elżbieta – byłbyś chyba człowiekiem pozbawionym rozumu, gdybyś powracał do Samarkandy. Czyż to nie ma innych krajów?

      – Jakich? – pytał z niedowierzaniem żołdak.

      – Powiedz nam, gdzie teraz jesteśmy i jaka ziemia leży za tą rzeką?

      – Jesteśmy w Kumanii, gdzie mieszkali Połowcy41, dopóki ich Tatarzy nie wypędzili. Teraz ta cała kraina świeci pustką. Po drugiej stronie Prutu, jeszcze na kilka dni drogi, ciągnie się Kumania, a potem, pomiędzy górami, zaczyna się Baszkiria42, gdzie mieszkają Ugry.

      – Węgry! Węgry! Ojczyzna królowej Kingi! – zawołały branki z radością. Nazwa Baszkirii nie była im obca, bo sami Węgrzy uważali się za Baszkirów i to miano przyjmowali bez urazy.

      Ale radość niewiast nie trwała długo.

      – Tam także nie warto się chronić – stwierdził Wasynga. – Nasi panowie są mądrzy. Oni jadą na Węgry od takiej strony, skąd się ich nikt nie spodziewa – od waszych ziem. Za pół roku albo i za miesiąc zwalą się tam.

      – Prawda, ale zanim tam przyjdą, można przez Węgry uciec dalej – zaproponowała Ludmiła.

      – Jak to dalej? Czy jest jakieś „dalej”?

      – A jakże! Przecież za Polską i Węgrami ciągnie się ogromne cesarstwo niemieckie, dalej Francja, Włochy, a z boku Hiszpania. Jest w czym wybierać! Przecież Tatarzy od razu wszystkiego nie podbiją.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно