Józef Ignacy Kraszewski

Brühl, tom drugi


Скачать книгу

my mamy królową, my mamy O. Guariniego, my mamy was i O. Voglera, i Faustynę! – zawołał szybko.

      Brühl się uśmiechnął.

      – Sułkowski ma słabość i serce królewskie.

      – Prawda, że ludzie słabi bywają uparci – odezwał się książe – lecz na słabych zawsze powolnie i zręcznie działając, wpłynąć można. Nigdy nagle, bo ich słabość, którą czują sami, rodzi upór: należy ich tak brać, aby nie wiedzieli, że są wzięci, aby sądzili, że działają przez się sami. Od czegóż poczciwy O. Guarini!

      – Sułkowski jest towarzyszem młodości króla, jest jego powiernikiem w tych sprawach, w których król nie zwierza się nikomu.

      – Nie przeczę, że robota trudna; nie uznaję jéj jednak niepodobną – odparł Lichtenstein… Ale ten plan? na Boga! widzieliście go? czytaliście go?!

      Niecierpliwą tę natarczywość księcia, powstrzymał Brühl zimną twarzą i postawą.

      – Pozwolisz książę, abyśmy mówili najprzód o warunkach.

      – Z największą chęcią.

      – Ubolewam nad tém, bo cenię Sułkowskiego z innych względów – mówił minister – jest przywiązany do króla, jest mu wierny; zdaje mu się, że Saxonią uczyni potężną – ale, jeżeli wpływ jego się zwiększy, ambicya może na niebezpieczne poprowadzić drogi. Sułkowski świętéj naszéj królowéj ocenić nie umié, Sułkowski nie dosyć szanuje duchowieństwo…

      – A! mój Brühlu kochany – przerwał Lichtenstein – ja go znam, jak wy, a może lepiéj, bo się przedemną nie maskuje, znam go, gdy był z królem w Wiedniu.

      – Sułkowskiego obalić potrzeba – rzekł Brühl stanowczo. – Więcéj nie żądam nic, ale tego dla dobra króla i państwa wymagać muszę. Naówczas ja się potrafię utrzymać sam, a we mnie miéć będziecie najwierniejszego sługę cesarskiego domu.

      – Ale ten plan? ten plan? – powtarzał Lichtenstein – daj mi go, na wszystko się zgadzam.

      Brühl jakby od niechcenia rękę prawą założył za suknię, szukając bocznéj kieszeni; na ten znak książę drgnął, przysunął się, ręce obie podniósł.

      W białych palcach powoli Brühl podniósł do góry papiér, trzymając go przed oczyma księcia.

      W chwili gdy z ręki jego miał on się przenieść już do ambasadora, zapukano do drzwi; kamerdyner oznajmił:

      – Hrabia Sułkowski!

      W mgnieniu oka papiér znikł w kieszeni, a Brühl rozparty zażywał tabakę z małéj emaliowanéj tabakiereczki, którą już dobył z kamizelki.

      Sułkowski stojąc w progu mierzył oczyma Lichtensteina i Brühla. Z większą ciekawością niż na posła, zwracał oczy na swojego towarzysza, który się pochylił i z uśmiechem doń dłoń wyciągał.

      – Otóż to ranny ptaszek! Od młodéj żony nazajutrz po ślubie już biega po ambasadorach. Sądziłem – mówił Sułkowski – żeście jeszcze u nóg swéj pani.

      – Obowiązki przedewszystkiém – odparł – powiedziano mi, że książe wyjeżdża do Wiednia, nie mogłem się powstrzymać, aby mu nie złożyć mojego uszanowania.

      – Książe wyjeżdża do Wiednia? – zapytał zdumiony Sułkowski, zabierając piérwsze miejsce na kanapie – nic o tém nie wiém.

      Lichtenstein zdawał się nieco zakłopotany.

      – Nie wiém jeszcze, może… może – wyjąknął po chwili – wczoraj coś podobnego powiedziałem na dworze, i widzę, że Brühl, który wié wszystko, wié już i o tém dzisiaj.

      Zaśmiał się, Sułkowski ramionami ruszył.

      – Więc to niepewna jeszcze…

      – Nie wiém, ale być może – rzucając znaczące wejrzenie na Brühla – rzekł Lichtenstein. – Czekam na pewne depesze, jeśli te otrzymam, choć mi żal Drezno opuszczać, pojadę.

      Rozmowa zwróciła się ku plotkom miejskim.

      III

      Najpoufalsze stosunki łączyły jeszcze dwóch przeciwników, chociaż z obu stron rozpoczynała się walka dla oczu niewtajemniczonych nie dostrzeżona. Tego samego poranku Sułkowski z Ludovicim, powiernikiem swym mówili o zamążpójściu Kolowrathównéj.

      Ludovici podejrzliwszym był daleko od swojego naczelnika.

      – Panie hrabio – rzekł mu – ożenienie to powinno nam dać do myślenia. Hrabia Brühl nie z jedną Kolowrathówną się ożenił, ale z dworem austryackim, z O. Guarinim, z Wielką ochmistrzynią, a potrosze z królową.

      Brühl jest jak miód słodki, ale podstawił nogę Fleuremu i Manteuflowi, wywrócił Wackerbartha i Hoyma; wpakował na Königstein Watzdorfa i Hoym się z jego łaski obwiesił: ja Brühlowi nie wierzę.

      Sułkowski śmiać się zaczął i ramionami ruszył.

      – Mój Ludovici – rzekł z dumą – pamiętaj kto oni byli, a kto ja? Mnie on razem z O. Guarinim i Austryakami nie obali… O. Guariniego i cały ten pułk Jezuitów ztąd wypędzę. Królowéj dam dwór inny. Księża ci mi już dokuczyli: nie lubię ich.

      Co się tyczy Watzdorfa i Hoyma, mylisz się; ja sam ich oddaliłem, ja, nie on.

      – To jest on, rękami w. ekscelencyi; is fecit cui prodest, jako adwokat pamiętam prawniczy ten aksyomat. Watzdorf mu pannę bałamucił.

      – Już tylko ty w rzeczach dworskich nie ucz mnie rozumu – odezwał się Sułkowski – wiem ja co czynię, a żaden z was nie wie, jak stoję mocno.

      – Ja o tém nie wątpię – rzekł sucho, kłaniając się Ludovici.

      Krótka ta rozmowa utkwiła jednak w pamięci Sułkowskiego. Chociaż nawet przed najpoufalszym ze swych powierników, jakim był Ludovici, nie wydawał się z tą myślą: hrabia oddawna nie dowierzał Brühlowi. Nadewszystko znaczącém wydawało mu się, iż na wzór jego, nieustannie był przy Fryderyku Auguście, towarzyszył mu wszędzie i godzinami odbywał milczącą służbę razem z trefnisiami i O. Guarinim. Król się do jego twarzy przyzwyczajał. Kilka już razy dawała mu się czuć niebytność dłuższa Brühla i zapytywał się o niego. Zwolna nabierał doń nałogu.

      Sułkowski nie mógł nawet przypuścić, ażeby to zagrażać mu miało, ale rywalów nie chciał, był zazdrosnym, pragnął być sam tylko w łaskach…

      – Brühla oddalić należy – rzekł w duchu. – Znajdziemy pozór łatwo…

      Króla należy przygotować.

      Po obiedzie tegoż dnia, gdy król swoim zwyczajem wrócił do swych pokojów i natychmiast rozebrał się do koszuli, aby wdziać szlafrok, siąść w krześle i fajkę zapalić, Sułkowski był już na zwykłém stanowisku.

      Tym razem nie sam. Do przedpokoju za nim wniesiono tajemniczą paczkę, którą odebrawszy od służącego, sam wniósł do królewskiego pokoju.

      Król w czasie swojéj włoskiéj podróży karmiony był widokiem arcydzieł malarstwa włoskiego. Pragnąc być podobnym do ojca i przejąwszy jego zamiłowanie w muzyce i w myśliwstwie, w wystawności, w teatrze, w jarmarkach nawet lipskich, przejął téż miłość obrazów i dzieł sztuki. Z wielką namiętnością powiedziéć można, uganiał się za obrazami, lubował w nich i chciał zbogacić niemi już znaczny za Augusta II zawiązek geleryi drezdeńskiéj.

      Chcąc się przypochlebić N. Panu, nie było lepszego sposobu jak nastręczyć mu lub ofiarować piękne dzieło sztuki. Zimny zwykle i flegmatyczny August III na widok pięknego obrazu przeistaczał się, stawał