pańskie zajaśniały… Nie lubiąc mówić, nie rzucał fajki, ręką tylko i ruchem całego ciała naglił Sułkowskiego o pokazanie.
– N. Panie – odezwał się hrabia cicho – jest to arcydzieło sztuki, to pewna, ale… ale…
– Ale cóż? – bąknął król trochę namarszczony.
– Ale – mówił minister – przedmiot jest trochę za mytologiczny, i gdyby uchowaj Boże, Jéj Królewiczowska Mość nadeszła…
Król sposępniał i przestał nalegać, twarz stała się poważną, poruszył głową znacząco.
Sułkowski w kątku pokoju postawił pudełko: oko Augusta poszło za nim.
– A kto malował? – zapytał.
– Mistrz włoski – rzekł Sułkowski – jestto arcydzieło Tycyana; choć drobnego rozmiaru, ale przedziwnego wykonania.
Usłyszawszy nazwisko, król się skłonił, jakby samego Vecellego witał, i szepnął:
– Gran Maëstro! Maëstro!
Sułkowski jakby już o obrazie nie było mowy stanął i zaczął co innego. Król popatrzał nań jakby nie rozumiał, słuchał, zamyślił się i sam do siebie rzekł:
– Troppo mithologico!! hm…
Po chwili gdy minister mówił już o polowaniu – przerwał:
– Co przedstawia?
Hrabia ręką w powietrzu zamachnął.
– Bardzo nieprzyzwoitą scenę.
– A! pfui! schowaj go! Gdyby królowa nadeszła, albo O. Guarini… a pfui!
Mimo to nie spuszczał król oka ze skrzyneczki.
– Najlepiéj będzie gdy ja to precz wyniosę – odezwał się Sułkowski, zabierając się do paczki.
Nie śmiał król nic powiedziéć, ale się zmarszczył.
– Przecie co? co reprezentuje…
– Marsa i Wenerę, w chwili gdy ich in flagranti Wulkan siecią obrzuca.
Król oczy przymknął, ręką potrząsł.
– Pfui, pfui – zawołał.
Sułkowski brał pod pachę obraz.
– No, widziéć dla malowania – odezwał się król – dla sztuki grzech powszedni, to się wyspowiadam O. Guarini… trzy pater i po wszystkiém…
Rękę wyciągnął. Sułkowski uśmiechając się nieco, otworzył skrzyneczkę, podniósł wieko, dobrał światło i zbliżył obrazek do kolan królewskich. Fajka wypadła patrzącemu z ręki.
Było to istotnie małe arcydzieło, wykończone jak miniatura, znany typ téj belli Tycyana, która mu do jego Venery i Danai służyła; cudnego wdzięku niewiasta, ale w istocie w nader mytologicznej sytuacyi.
Król chciwie patrzał, a znać było, że się ciekawości swéj i uwielbienia wstydził; zarumienił się, niby odpychał od siebie obrazek a jednak go nie puszczał. Powtarzał Un gran Maëstro! i łajał razem. Oczy jego iskrzyły się. Może zapomniał, że go kto słucha, może nie zważał na Sułkowskiego, i począł szeptać: Venus bardzo piękna… kształty klassyczne! co za wdzięk! co za śliczna tavola.
Nagle coś mu na myśl przyszło: obejrzał się, odsunął obraz, splunął, przeżegnał się i surowo rzekł:
– Precz z nim! precz z nim! Nie chcę gubić duszy… Co ty mi takie pokazujesz rzeczy…
– Ale malowanie, N. Panie.
– Mistrz jest, ale precz z nim, precz z nim.
Sułkowski prędko zamknął skrzyneczkę i myślał ją wynieść, gdy król go za rękę wstrzymał.
– Czekaj, lepiéj jest aby się drudzy nie gorszyli; postaw ją, tam w kącie; potém obaczymy… spalimy…
– Takie arcydzieło?
Król zamyślony umilkł i fajkę palił. Minister zsunął paczkę za kanapę i wrócił na swe miejsce. Pod wrażeniem obrazu ciągle August mruczał: Diavolo incarnato! i ruszał ramionami; ale obrazek bardzo piękny… Gdyby nie było tam Marsa i gdyby Wenus mogła się przerobić na pokutującą Magdalenę, powiesiłbym ją w pokoju.
– N. Panie, w rzeczach sztuki niéma nic nieprzyzwoitego: ceni się pędzel mistrza.
Król milczał.
– I muszę się spowiadać O. Guariniemu.
– Najj. panie – rzekł dosłyszawszy Sułkowski – sam Padre z przyjemnościąby popatrzał na to arcydzieło i wcaleby o spowiedzi nie myślał.
– Siete un birbante! – mruknął król – Tace, basta!
Skończyła się tedy rozmowa o Wenerze Tycyana, a że Brühla nie było, król kilka razy o niego się upomniał. Sułkowski westchnął. Oczy Augusta podniosły się na niego.
– Brühl, jak widzę, z łaski W. K. Mości mnie ruguje – odezwał się hrabia – boli to mocno starego sługę wiernego. Przyznam się, że za toż samo jużbym go mógł nie lubić.
Król odchrząknął znacząco.
– Nie przeczę, że pożyteczny człowiek, ale ma swe wady, – mówił Sułkowski – obawiam się go. Miesza się do wszystkiego, zagarnia wszystko… pieniędzmi rzuca, zbytek lubi…
– O! o! o! – przebąknął król głową trzęsąc.
– Tak jest N. Panie.
– Mój ojciec go cenił – rzekł krótko August III – to dosyć.
Sułkowski zamilkł, ale smutnie; królowi się go żal zrobiło.
– Nie lękaj się Sułkowski – rzekł – na was dwa miejsca dosyć, a tyś u mnie zawsze piérwszy.
Po tych wyrazach, które już stanowiły wysiłek ze strony milczącego zwykle Augusta, Sułkowski przyszedł do ręki pańskiéj i z przejęciem ją ucałował. Król przycisnął go do piersi.
– Ty mój stary przyjaciel, ale Brühl mi potrzebny.
Nie szło téż Sułkowskiemu na ten raz o pozbycie się współzawodnika, chciał tylko zagaić tę sprawę, obiecując sobie do niéj powrócić i powoli działać na króla. Nie mógł się wprawdzie uskarżać na Brühla, ale widział z pewnym niepokojem, że się do niego August przywiązywał coraz więcéj.
Król pykał już fajkę siedząc wyprostowany, zamyślony, mrugając tylko brwiami i oczyma jak miał zwyczaj, gdy czuł że mu na świecie wcale dobrze było; wtém puknięto skromnie. Oznaczało to jednę z osób uprzywilejowanych, które do pokoju pańskiego miały przystęp zawsze bez oznajmienia i nie mógł to być kto inny, chyba O. Guarini albo Brühl. Wszedł powoli Padre ze skromnym uśmieszkiem i złożonemi rękami, król go skinieniem głowy przyjacielskim powitał, chrząknął i fajkę palił, okiem mrugając. Sułkowski stał trochę opodal milczący.
Oko jezuity sznurkując po pokoju, padło na skrzyneczkę za kanapą. Wstał Padre i jakby zdziwiony przytomnością tu sprzętu nieznanego sobie, wybrał się w podróż dla sprawdzenia coby to było. Na widok tego pochodu, którego cel łatwo było odgadnąć, król się mocno zarumienił i z wymówką spojrzał na Sułkowskiego. Minister poskoczył, zabiegł księdzu drogę i szepnął mu coś na ucho, a August wcześnie się uniewinniając, mruknął Guariniemu:
– Ja nie widziałem, nie chciałem na to patrzéć: mytologia.
– E! – śmiejąc się odparł Ojciec – W. K. Mości mytologia może być niebezpieczną, ale mnie staremu…
Sułkowski