Александр Дюма

Trzej muszkieterowie


Скачать книгу

temi jednak niewiele wskórać mu się udało, Bicarat bowiem należał do tych ludzi żelaznych, którym ręka opada, lecz tylko po śmierci.

      Należało wszakże temu kres położyć! Lada chwila patrol mógł nadciągnąć i zabrać walczących, rannych i całych, zarówno królewskich, jak i kardynalskich.

      Athos, Aramis i d’Artagnan otoczyli Bicarata, wzywając go, aby się poddał. Jakkolwiek jeden na czterech i z udem szpadą przebitem, Bicarat nie myślał ustąpić. Był on, jak d’Artagnan, gaskończykiem; udawał głuchego, a śmiejąc się i zasłaniając żwawo, znalazł nawet czas, aby końcem szpady wskazać miejsce na ziemi.

      – Tu, – rzekł, parodjując ustęp bibljiny – tu umrze Bicarat, sam jeden przeciw wszystkim.

      – Ależ czterech ich jest przeciw tobie jednemu – zawołał Cahusac – skończ raz, rozkazuję ci.

      – O! rozkazujesz, to rzecz inna, – odrzekł Bicarat – jako brygadjerowi swemu, winienem ci posłuszeństwo.

      I, uskoczywszy w tył, złamał na kolanie szpadę, kawałki przez mur klasztorny przerzucił i, skrzyżowawszy na piersiach ręce, zagwizdał piosnkę gwardzistów kardynalskich.

      Waleczność wzbudza szacunek nawet w nieprzyjacielu. Muszkieterowie pokłonili się Bicaratowi szpadami i włożyli je do pochwy. To samo uczynił d’Artagnan, następnie z pomocą Bicarata, który jeden tylko ze wszystkich kardynalskich gwardzistów trzymał się na nogach, zaniósł pod bramę klasztorną Jussaca, Cahusaca i tego z przeciwników Aramisa, który tylko był ranny; czwarty, jak wiadomo, już nie żył. Złożywszy ich tam, uderzyli w dzwon klasztorny, zabrawszy cztery szpady na pięć, i upojeni radością, podążyli do pałacu pana de Tréville.

      Szli tak, splótłszy się ramionami, zajmując całą szerokość ulicy i każdego muszkietera spotkanego pociągając za sobą, tak, że w końcu orszak ten zmienił się w pochód triumfalny. Serce d’Artagnana rozpływało się z rozkoszy; szedł pomiędzy Athosem i Porthosem, ściskając ich czule.

      – Choć nie jestem jeszcze muszkieterem – powiedział do nowych przyjaciół, przestąpiwszy próg pałacu pana de Tréville – ale zostałem przyjęty na praktykanta, nieprawdaż?

      Rozdział VI. Jego Królewska Mość Ludwik Trzynasty

      Cała ta sprawa narobiła wrzawy, pan de Tréville nagniewał się głośno na muszkieterów, a pochwalił ich po cichu. Ponieważ jednak nie było czasu do stracenia, popędził sam do Luwru, aby uprzedzić o tem króla. Spóźnił się wszakże, bo powiedziano mu, iż król zamknął się z kardynałem, pracuje i nikogo przyjąć nie może w tej chwili.

      Stawił się więc wieczorem w zwykłych godzinach gry; król wygrywał, a jako strasznie skąpy, w przepysznym był humorze. Skoro więc zobaczył nadchodzącego Trévilla, odezwał się do niego:

      – Proszę tutaj, panie kapitanie, proszę, muszę cię wyłajać; czy wiesz, że jego eminencja skarżył mi się na twoich muszkieterów, i z takiem rozdrażnieniem, że aż chory jest dzisiaj. O! ależ to djabły wcielone, ci twoi muszkieterowie!…

      – Nie, Najjaśniejszy Panie – odpowiedział Tréville, widząc od razu na co się zanosi – nie, przeciwnie, to stworzenia dobre, łagodne, jak baranki, i szyję moją daję, iż jedno tylko pragnienie mają, aby dobywać szpady jedynie w usługach Waszej Królewskiej Mości. Cóż jednak począć, jeśli gwardziści pana kardynała wiecznie szukają zwady. Biedni młodzieńcy bronić się muszą, dla samego honoru swego zgromadzenia.

      – Posłuchajcie no tego Trévilla! posłuchajcie! możnaby sądzić, że on tu mówi o zgromadzeniu religijnem. Doprawdy, kapitanie drogi, wielka ochota mnie bierze odebrać ci patent i dać go pannie de Chemerault, której przyobiecałem opactwo. Nie myśl jednak, abym ci na słowo uwierzył. Nie darmo nazywają mnie Ludwikiem Sprawiedliwym, zaraz cię o tem przekonam.

      – Ponieważ najzupełniej sprawiedliwości tej ufam, Najjaśniejszy Panie, z uległością i spokojem zdaję się na łaskę Waszej Królewskiej Mości.

      Szczęście się odwróciło, i król zaczął przegrywać to, co wygrał, było mu więc na rękę, że użyjemy tego wyrażenia, chorągiewkę zwinąć. Wstał też po chwili i rzekł, chowając do kieszeni pieniądze, przed nim leżące, których część znaczną stanowiła wygraną.

      – Vieuville, siadaj na mojem miejscu, a ja muszę z panem de Tréville pomówić w sprawie bardzo ważnej. A!… było tam osiemdziesiąt luidorów przedemną; połóż odpowiednią sumę, aby krzywdy nie mieli przegrani. Sprawiedliwość przede wszystkiem.

      Potem obrócił się do Trévilla, pociągając go do framugi okna.

      – A zatem, mój panie – ciągnął dalej – mówisz, że to gwardziści jego eminencji szukają zaczepki z twymi muszkieterami?

      – Tak, Najjaśniejszy Panie, jak zwykle.

      – Jakżeż się to stało, zobaczymy?… bo wiesz przecie, kapitanie, że sędzia winien obie strony wysłuchać.

      – A! mój Boże w najprostszy i najzwyczajniejszy sposób. Trzech najlepszych żołnierzy moich, których Wasza Królewska Mość zna z imienia i miał sposobność ocenić wierność ich dla siebie, trzech tych żołnierzy, mówię, panowie: Athos, Porthos i Aramis, udali się na wycieczkę z pewnym młodym gaskończykiem, poleconym im z rana przeze mnie. Celem wycieczki miało być podobno Saint-Germain, a miejscem spotkania Karmelici bosi. Otóż tę przyjemność spaceru zakłócili im panowie: de Jussac, Cahusac, Bicarat i dwóch innych gwardzistów, którzy nie przyszliby tam pewnie w takiej liczbie, gdyby nie mieli złych zamiarów.

      – Oh! o! dajesz mi do myślenia – odrzekł król – bez wątpienia, oni tam przyszli się bić.

      – Ja ich nie oskarżam, lecz sąd pozostawiam Waszej Królewskiej Mości, bo po cóż aż pięciu ludzi zbrojnych przybyło w miejsce tak ustronne, jak okolice klasztoru Karmelitów bosych?…

      – Tak, masz słuszność, Tréville, masz słuszność.

      – Zobaczywszy moich muszkieterów, zmienili zamiar i, zapominając uraz osobistych dla nienawiści do naszego zgromadzenia… bo wiadomo Waszej Królewskiej Mości, że muszkieterzy, którzy do króla należą, do króla wyłącznie, są nieprzyjaciółmi naturalnymi gwardzistów, do kardynała należących…

      – Tak, mój Tréville, tak – powiedział melancholijnie król – i wierzaj mi, iż to bardzo smutne widzieć dwie takie partje we Francji, taką dwugłową monarchję. Skończy się to jednak, skończy. Mówisz więc, że to gwardziści zaczepili muszkieterów?

      – Mówię, że prawdopodobnie tak się rzeczy miały, lecz nie przysięgam, Najjaśniejszy Panie. Wasza Królewska Mość wie, jak trudno poznać prawdę, a kto nie jest obdarzony tem uczuciem zadziwiającem, dzięki któremu, nazwano Ludwika XIII Sprawiedliwym…

      – Masz słuszność, Tréville, ale ci twoi muszkieterowie nie sami tam byli, mieli z sobą jakiegoś dzieciaka.

      – Tak, Najjaśniejszy Panie, dzieciaka i jednego rannego; tak… trzech muszkieterów królewskich, z których jeden ranny, a z nimi jeden dzieciak, nie tylko stawili czoło pięciu najstraszniejszym gwardzistom pana kardynała, lecz nadto czterech powalili na ziemię.

      – Ależ to zwycięstwo, zwycięstwo zupełne – zawołał król, promieniejąc radością.

      – Tak, Najjaśniejszy Panie, zwycięstwo zupełne.

      – Mówisz więc, że czterech ludzi, z nich jeden ranny, a jeden dziecko nieledwie…

      – Wyrostek, ale sprawiał się tak dzielnie w tej potrzebie, że pozwolę sobie polecić go Waszej Królewskiej Mości.

      – Jak on się nazywa?

      – D’Artagnan,