Александр Дюма

Trzej muszkieterowie


Скачать книгу

gwardziści pana kardynała, widząc młodość jego, a co więcej, iż nie należy do zgromadzenia, zażądali, aby się usunął, zanim uderzą na naszych.

      – Widzisz więc, Tréville, że to oni pierwsi zaczęli.

      – Tak właśnie, Najjaśniejszy Panie, najmniejszej niema wątpliwości; wezwali go więc, aby się usunął, na co odpowiedział, że sercem jest muszkieterem, oddanym duszą całą Jego Królewskiej Mości, i pozostanie z panami muszkieterami.

      – Dzielny chłopiec! – mruknął król.

      – I został, a Wasza Królewska Mość ma w nim tak walecznego stronnika… on to właśnie wpakował Jussacowi pchnięcie, które pana kardynała o tak straszny gniew przyprawiło.

      – To on ranił Jussaca? – wykrzyknął król – on?… ten dzieciak?… Ależ to nie do uwierzenia, Tréville!…

      – A jednak tak, jak miałem zaszczyt Waszej Królewskiej Mości powiedzieć.

      – Jussaca, najdzielniejszego rębacza w królestwie?…

      – Trafiła kosa na kamień, Najjaśniejszy Panie.

      – O! chcę go poznać, Tréville, chcę go widzieć, i jeżeli da się coś zrobić dla niego, zajmiemy się nim zaraz.

      – Kiedy Wasza Królewska Mość przyjąć go raczy?

      – Jutro w południe.

      – Czy mam go samego przyprowadzić?

      – Nie, wszystkich czterech mi przyprowadź. Chcę im podziękować; serca wierne są rzadkością, Tréville, wierność należy nagradzać.

      – Najjaśniejszy Panie, w południe stawimy się w Luwrze.

      – O! tylko, Tréville, pamiętaj, bocznemi schodami, tak, bocznemi; nie trzeba, aby kardynał o tem wiedział.

      – Słucham, Najjaśniejszy Panie.

      – Pojmiesz, Tréville, zakaz zakazem, bo koniec końców, bić się jest zabronione.

      – Ale, Najjaśniejszy Panie, spotkanie to, przekracza wszelkie formy pojedynkowe, to bójka po prostu, napaść boć pięciu gwardzistów kardynalskich było przeciw trzem muszkieterom i panu d’Artagnan.

      – Słusznie – odparł król – ale w każdym razie przyjdźcie bocznemi schodami.

      Tréville uśmiechnął się. Ponieważ jednak wielką było rzeczą to, co otrzymał od tego dziecka, buntującego się przeciw swojemu panu, ukłonił się królowi z uszanowaniem i za zezwoleniem jego oddalił się.

      Tego wieczora jeszcze trzej muszkieterowie zawiadomieni zostali o zaszczycie, jakiego mieli dostąpić. Że jednak znali króla od dawna, niezbyt tem podnieceni się czuli, ale d’Artagnan ze swoją wyobraźnią gaskońską, widział w tem szczęście swoje w przyszłości i noc całą roił sny złote. Nazajutrz też o ósmej z rana był już u Athosa. Zastał go w mundurze galowym, gotowego do wyjścia. Ponieważ ułożyli się wspólnie z Porthosem i Aramisem, że pójdą na piłkę do pewnego domu gry, tuż przy stajniach pałacu luksemburskiego, Athos zaprosił go do towarzystwa, a d’Artagnan, jakkolwiek nie znał zabawy tego rodzaju, przyjął zaproszenie, nie wiedząc, co robić z czasem od dziewiątej rano, aż do południa. Dwaj muszkieterowie byli już na miejscu i rzucali piłką do siebie. Athos, biegły we wszystkich ćwiczeniach ciała, stanął z d’Artagnanem po stronie przeciwnej, wyzywając ich do gry. Lecz za pierwszym rzutem, jakkolwiek lewą ręką dokonanym, poczuł, że na ćwiczenia podobne rana jego jeszcze była za świeża.

      D’Artagnan pozostał sam, ponieważ jednak oznajmił, że za mało zna się na zasadach gry, poprzestano więc na rzucaniu piłką, nie rachując punktów. Piłka, wyrzucona herkulesową ręką Porthosa, tuż koło twarzy d’Artagnana przemknęła, tak, że gdyby zamiast pójść bokiem, trafiła w niego, audjencja, pomyślał sobie, byłaby dziś stracona prawdopodobnie, bo z guzem nie mógłby przecież pokazać się królowi. Skoro zaś w wyobraźni jego gaskońskiej cała przyszłość zależała od posłuchania, grzecznie się Porthosowi i Aramisowi ukłonił, oznajmiając, iż nie będzie grał, dopóki dorównać im nie potrafi, i odszedł, aby zająć miejsce wśród widzów.

      Na nieszczęście między widzami znajdował się pewien gwardzista jego eminencji, który, wzburzony jeszcze porażką wczorajszą swoich towarzyszy, przyrzekł sobie czepić się pierwszej sposobności dla pomszczenia kolegów. Sądząc, że nadeszła chwila stosowna, zwrócił się do sąsiada, mówiąc:

      – Nic dziwnego, że ten młodzik przeląkł się piłki, pewno to czeladnik muszkieterski.

      D’Artagnan drgnął, jak ukąszony przez żmiję i przeszył wzrokiem gwardzistę, który się wyrwał z tem grubijaństwem.

      – O! – ciągnął tenże dalej, zawadjacko pokręcając wąsa – patrz na mnie, ile ci się podoba, mój paniczyku, a ja co powiedziałem, to powiedziałem.

      – A ponieważ to, co powiedziałeś, jest jasne aż nadto i nie potrzebuje objaśnień, – odparł d’Artagnan, zniżonym głosem – będę pana prosił, abyś poszedł ze mną.

      – Kiedy? – zapytał gwardzista tym samym drwiącym tonem.

      – Natychmiast, jeśli łaska.

      – Wiesz pan pewno, kim jestem?

      – Wcale nie wiem i nie obchodzi mnie to bynajmniej.

      – Źle robisz, bo gdybyś znał moje imię, nie śpieszyłbyś tak może.

      – Więc jak się pan nazywasz?

      – Bernajoux, do usług.

      – A zatem, panie Bernajoux, – spokojnie rzekł d’Artagnan – czekam na ciebie przy bramie.

      – Idź pan, przyjdę za tobą.

      – O! nie śpiesz się pan zbytecznie, aby nas razem wychodzących nie dostrzeżono; pojmujesz, iż przeszkadzaliby nam widzowie.

      – Dobrze – odrzekł gwardzista, zdziwiony, iż nazwiskiem swojem większego na młodzieńcu nie sprawił wrażenia.

      Rzeczywiście, Bernajoux znany był wszystkim, z wyjątkiem d’Artagnana; był on jednym z tych, co brali udział w bójkach codziennych, które odbywać się nie przestawały, pomimo zakazów króla i kardynała.

      Porthos i Aramis tak byli zajęci grą, a Athos przypatrywał się im z taką uwagą, że nie spostrzegli wyjścia młodego towarzysza, który, jak zapowiedział gwardziście, czekał na niego w bramie, gdzie i ten wkrótce się zjawił. Nie mając czasu do stracenia, wobec audjencji u króla, oznaczonej na godzinę dwunastą, d’Artagnan rozejrzał się dokoła, a widząc, iż ulica jest pusta, rzekł:

      – Na honor, wielkie twoje szczęście, choć Bernajoux się nazywasz, że masz do czynienia tylko z czeladnikiem muszkieterskim; bądź spokojny jednak, postaram się jak umiem najlepiej. Baczność!

      Bernajoux nie dal sobie dwa razy powtórzyć podobnej grzeczności, w mgnieniu oka szpada błysnęła mu w dłoni i rzucił się na przeciwnika, tusząc sobie, że młokosa onieśmieli od razu.

      Lecz d’Artagnan odbył szkołę w przeddzień, świeżo więc ośmielony zwycięstwem, dumny ze swego przyszłego, zdecydowany był na krok me ustąpić. Spoiły się więc dwa ostrza aż po rękojeść, a że d’Artagnan trzymał się, jak wrosły w miejscu, przeciwnik jego zatem musiał w tył uskoczyć. D’Artagnan w lot sposobność uchwycił, bo, gdy skutkiem ruchu tego szpada Bernajoux zeszła z linji, trzepnął w nią z boku i złożywszy się, ugodził przeciwnika w ramię. Niezwłocznie potem d’Artagnan, krok w tył zrobiwszy, wzniósł szpadę do góry, lecz Bernajoux krzyknął, że to fraszka tylko i, na oślep rzucając się na d’Artagnana, sam się na szpadę jego natknął. Ponieważ jednak