Madzia opuściła pokój Ady, już zapadał mrok spotęgowany chmurami, z których lał się deszcz pomieszany z topniejącym śniegiem. Na korytarzu zapalono lampy. Przy ich świetle Madzia zobaczyła zbiegającą ze schodów koleżankę, pannę Joannę, ubraną jak na bal. Miała szeleszczącą kremową suknię z wybornie dopasowanym stanikiem, otwartym z przodu jak drzwi uchylone, spoza których ostrożnie wyglądał gors podobny do listków białej róży.
– A ty gdzie, Joasiu? – zapytała Magdalena.
– Teraz do panny Żanety, a później na koncert ze znajomymi.
– Ślicznie wyglądasz, cóż to za suknia!…
Joanna uśmiechnęła się.
– Ach, Madziu – rzekła tonem łagodniejszym – zastępuje mnie panna Żaneta, ale ty jej pomożesz, prawda?
– Naturalnie.
– I jeszcze, Madziu, pożycz mi, kochanko, bransoletki.
– Owszem, weź ze stolika.
– A wachlarza nie dasz mi?
– Ależ weź wszystko. Wachlarz jest także w stoliku.
– Więc wezmę i twoją koronkę na głowę.
– Dobrze, jest pod stolikiem, w pudełku od kapelusza.
– Dziękuję ci, moja droga.
– Baw się dobrze. A nie widziałaś Helenki?
– Na górze nie ma jej, zapewne jest u siebie. Do widzenia.
Zniknęła na zakręcie korytarza i tylko słychać było szelest jej sukni.
„Jaka ta Zosia niemądra! – pomyślała Magdalena. – Gdzieżby Joasia pozwoliła…”.
W gabinecie Helenki było pusto. Już Magdalena miała cofnąć się, gdy na progu trzeciego pokoju ukazało się jasne widziadło dające jej znaki ręką. Była to Helena.
Madzia cicho przeszła po dywanach aż do sypialni pani Latter na pół oświetlonej przez różnokolorową lampkę.
– Patrz, jaki on zabawny! – szepnęła Helena ciągnąc Madzię do niedomkniętych drzwi gabinetu pani Latter.
Na kanapce przeznaczonej dla gości siedział pan siwy i otyły, z sinymi rumieńcami na policzkach – i rozmawiał z panią Latter.
– Opiekun Mani Lewińskiej… – szepnęła Hela.
– Bardzo jestem zadowolony, mości dobrodziejko – mówił pan – bo dziewczyna co kwartał wydaje mi się lepszą. A rozsądne to, gospodarne, i kawy, mościa dobrodziejko, naleje, i herbatę umie zaparzyć… Kiedy po wakacjach odjechała do Warszawy, kąta znaleźć nie mogłem… Tfy! nawet kawałeczek kobiety ożywił dom; cóż by to zaś było, gdyby tak, mościa dobrodziejko, osiadła w nim gospodyni całą gębą, kobieta rozumna, dojrzała, pokaźna…
– Dom pański bardzo zyska, gdy Mania skończy pensję, a szczególniej gdy wyjdzie za mąż. Bo nawet w tym wypadku zapewne nie puści jej pan od siebie – odpowiedziała pani Latter.
– A, mościa dobrodziejko, czym ja już taki niedołęga, że sam nie mogę ożenić się?… O dzieciach, przyznam się, nie projektuję, za późno, mościa dobrodziejko; ale żony – nie myślę się wyrzekać.
Pani Latter odchrząknęła.
– Tak, proszę pani. Majątek mam nie najgorszy, bez długu, i gotówczyna się znajdzie; dom murowany, obszerny, nad rzeką… Ryby, grzyby, polowanie, kąpiele… co, mościa dobrodziejko, chcesz. Tylko, pod słowem honoru, bez kobiety wytrzymać nie mogę, a osobliwie jak przyjdzie zima…
– Może pan chce zobaczyć Manię? – przerwała pani Latter.
– Wszystko jedno, Mania mi nie ucieknie, a ja skorzystam z czasu, ażeby po trochu wyrobić sobie, mościa dobrodziejko, interes. Ani twoje grymasy, ani mędrkowania, ani zagadywania nie pomogą, bo prędzej czy później ja sprawę wyłuszczę bez ogródek, nóżki na stół, mościa dobrodziejko, a pani – musisz zaakceptować…
Helenka zasłaniając usta uciekła do swego pokoju, a za nią Magdalena z wyrazem nieukontentowania na twarzy.
– Jak można, Helu, podsłuchiwać i jeszcze mnie ciągnąć? Jestem pewna, że mamie zrobiłoby to przykrość.
– Ach, jakie to paradne! – śmiała się panna Helena. – Wyobrażam sobie minę Kazia, gdybym mu powiedziała, że będziemy mieli trzeciego tatkę…
– Helu…
– Naturalnie, że nie powiem, bo jeszcze więcej wydawałby pieniędzy… Murowany obszerny dom nad rzeką… Może to pałac? W każdym razie zapraszam cię, Madziu, na ryby, grzyby, kąpiele i polowania…
Magdalena rozchmurzyła się, przyszło jej bowiem na myśl, że położenie pani Latter nie jest złe, jeżeli może wyjść za majętnego człowieka.
– Nie byłaś dzisiaj u Ady – rzekła zmieniając przedmiot rozmowy.
Panna Helena usiadła na kanapie i bawiąc się koronką niebieskiego szlafroczka przestała śmiać się, a zaczęła ziewać.
– Nudzi mnie Ada swoimi obawami i zazdrością – rzekła. – Oddaliła Romanowicza, że się we mnie kochał, a umawia się z obrzydliwym Dębickim, który wygląda jak żaba.
– Lepiej na tym wyjdziesz, jeżeli zamiast kokietować profesora, będziesz słuchała lekcyj.
– A, także mnie znasz!… Wasza fizyka ani algebra nic mnie nie obchodzą, ale kokietować kogoś muszę, choćby Dębickiego. Zobaczysz, jak będzie na mnie słodko spoglądał, co chyba do rozpaczy doprowadzi Adę.
– Czy ty możesz tak mówić o Adzie? – odparła Magdalena. – Ona, biedactwo, tak ciebie kocha…
– Piękne biedactwo, milionowa panna!…
– Ale ona nie wyjeżdża za granicę dlatego, ażeby dłużej być z tobą.
– Niech mnie zabierze, to będzie ze mną jeszcze dłużej.
Madzia klasnęła w ręce z radości.
– Ona o tym tylko marzy! – zawołała. – Jeżeli zechcesz, pojedzie, choćby jutro, każdej chwili…
– A tymczasem czeka, ażebym ja ją prosiła. Tego nie zrobię. Moje towarzystwo jest przynajmniej tyle warte, ile dochody panny Solskiej.
– Helu – mówiła Madzia ściskając ją za ręce – widzisz, jak ty nie rozumiesz Ady. Ona sama poprosiłaby ciebie, ale nie śmie, boi się, ażebyś się nie obraziła…
– Cha! cha! cha!… a czymże się tu obrażać? Przecie pieniędzy na podróż mama nie odmówi, chodzi tylko o okazję i przyzwoitą opiekę. A że opiekę da mi panna Solska i jakaś tam jej ciotka, więc ja zależę od nich – i dlatego – one powinny wystąpić z propozycją. Ach, wyjadę za granicę!…
– Jeżeli tak, to sprawa skończona – rzekła Magdalena. – Ada poprosi cię… Tylko, Helu, wstąp do niej na chwilę, ona tak tęskni za tobą.
Panna Helena oparła głowę o poręcz kanapki i przymknęła oczy.
– Jaka szkoda – mówiła – że ona tęskni za mną, a nie jest chłopcem. Gdyby równie bogaty chłopiec tęsknił za mną, wiedziałabym, co mu powiedzieć… O Madziu! gdybym ja istotnie mogła wyjechać za granicę, choć na pół roku! Bo tu zmarnuję życie, tu nie ma dla mnie ani towarzystwa, ani partii. Boże, być piękną i… nazywać się córką przełożonej pensji, a co gorsza, całe dnie spędzać na pensji, ciągle brać jakieś niedorzeczne lekcje… Aaa!…
– Więc