– spytała Madzi.
Teraz Madzia wciągnęła ją do pokoju i zamknąwszy drzwi zawołała:
– A pani jest zła kobieta!…
– Co pani mówisz?… – zapytała raczej z trwogą aniżeli z gniewem panna Howard.
– A pani co zrobiła?… Zgubiła niewinnego człowieka, chorego na serce… Niech pani zejdzie na dół… niech spojrzy, a do śmierci nie zapomni pani swego czynu… Bo komu on szkodził… komu zawadzał ten biedak?…
– Chory na serce?… – powtórzyła panna Howard. – On naprawdę chory?… Ależ ja o tym nie wiedziałam…
– Ale co on pani winien?… Komu on co winien?… Litości nie macie… nie boicie się Boga!… – mówiła Madzia zdławionym głosem.
– Więc jeżeli on naprawdę taki nieszczęśliwy, to ja mogę do niego napisać… niech wróci na pensję… Ja przecież nie wiedziałam, że on chory na serce… Ja myślałam, że to zwyczajny niedołęga… – tłomaczyła się zawstydzona panna Howard.
„Ona jest naprawdę wariatką!” – pomyślała Madzia. Otarła oczy, opuściła zgnębioną pannę Klarę i wróciła do klasy.
W kwadrans po awanturze, kiedy Dębicki ze swoją siostrzeniczką byli na ulicy, do pani Latter weszła tylnymi drzwiami jedna z dam klasowych i opowiedziała o zajściu w czwartej klasie.
Pani Latter słuchała podniecona, zarumieniona, a na pytanie damy, czy pójdzie na górę, odparła z nienaturalnym uśmiechem:
– Wszystko jedno!… Jest to wprawdzie nieporządek… ale…
Machnęła ręką i ciężko usiadła na kanapie.
Dama nie mogąc się niczego dowiedzieć wyszła zdziwiona, a w tej chwili Stanisław przyniósł pani Latter korespondencję z poczty.
Pani Latter wciąż uśmiechając się zaczęła przeglądać listy. Jeden upadł na ziemię, więc podniosła go z wysiłkiem.
– Od Mielnickiego – rzekła. – A ten z Neapolu. Od kogóż by to?
Otworzyła i przeczytała króciutki anonim napisany po francusku:
„Jesteś pani kobietą rozumną, jak głosi opinia, więc powinna byś ostrzec swoją córkę, ażeby gdy już znalazła konkurenta dla siebie, nie odciągała konkurentów innym pannom, które jej nie przeszkadzały w polowaniu na bogatego męża.
Pani Latter zmięła list i oparłszy głowę na poręcz kanapy rzekła do siebie półgłosem, wciąż uśmiechając się:
– Ach, ta Hela… Nawet z zagranicy przychodzą na nią skargi…
19. Pierwszy smutek
W połowie marca około siódmej wieczór panna Howard powróciwszy z miasta wywołała Madzię z klasy i zaprowadziła do swego pokoju.
Panna Howard była rozgorączkowana. Drżącymi rękoma zapaliła lampę i nie zdejmując okrycia ani kapelusza rzuciła się na krzesło. Zwykle różowa jej twarz miała w tej chwili płową barwę włosów i tylko skutkiem marcowych podmuchów nos był trochę zaczerwieniony.
– Co się pani stało?… – zapytała wylękniona Madzia. – Czy może panią zaczepił kto na ulicy?
Panna Howard wzruszyła ramionami i spojrzała na Madzię z pogardą. Przede wszystkim jej nikt i nigdy nie zaczepiał, a choćby zaczepił, więc cóż?… Taka drobnostka nie zdenerwowałaby panny Howard.
Więc milczała przez pewien czas jak biegły deklamator, który chce wywołać efekt. A potem – zaczęła z wolna, niekiedy przerywając dla nabrania tchu.
– Wie pani, u kogo w tej chwili byłam i dlaczego? Jestem pewna, że nigdy pani nie zgadnie. Byłam… u Joasi…
– Pani u Joasi?… – zawołała Madzia. – I cóż ona?…
– Przyjęła mnie bardzo dobrze, zgadując, że przyszłam do niej jako przyjaciółka.
– Pani jako przyjaciółka Joasi?… Przecież…
– Chcesz pani powiedzieć, że przeze mnie straciła miejsce?… Ależ ta biedaczka prędzej czy później musiałaby stracić każde miejsce… Stan jej zdrowia…
– Ona jest chora?… Co jej?…
Panna Howard podniosła oczy do góry i mówiła dalej, nie zważając na pytania Madzi:
– Spotkałam dziś panią Fantoche, która ciągle utrzymuje stosunki z tą nieszczęśliwą ofiarą…
– Pani mówi o Joasi?… – wtrąciła Madzia.
– Właśnie i ja, gdy zapytałam panią Fantoche, skąd wraca, i usłyszałam, że od tej nieszczęśliwej, byłam zdumiona. Wtedy zacna Fantoche powiedziała parę słów, które mnie rozbroiły.
W tym miejscu panna Howard podniosła się z krzesła, zbliżyła usta do ucha Madzi i szepnęła:
– Joasia jest…
A potem zaczęła zdejmować kapelusz i okrywkę, jak osoba już nie mająca nic do powiedzenia, ponieważ wypowiedziała taką prawdę, która jest syntezą wszystkich prawd, jakie istniały, istnieją i kiedykolwiek mogą objawić się ludzkości.
– Joasia?… Co pani mówi?… – zawołała Magdalena zbudziwszy się z chwilowego osłupienia. – Przecież ona nie jest mężatką…
Z panny Howard spadła okrywka i zatrzymała się na lewym rękawie, który jeszcze nie był zdjęty. Płowowłosa dama spojrzała na Madzię bledszymi niż zwykle oczyma i odparła z lodowatym spokojem:
– Wie pani, panno Magdaleno, że powinna byś wrócić do pierwszej klasy!… Jak to, więc kobieta w wieku pani, kobieta samodzielna, może zadawać podobne pytania?… Ależ pani jesteś po prostu śmieszna.
Madzia zaczerwieniła się jak najczerwieńsza wiśnia.
– Ja przecie rozumiem…
– Pani nic nie rozumiesz! – zawołała panna Howard tupiąc nogą.
– Właśnie że rozumiem! – upierała się Madzia na pół z płaczem. – Ale przecież wiem…
– Co pani wie?…
– Wiem, że tak szkaradnego czynu nie dopuściła się sama – odpowiedziała Madzia mrugając oczyma pełnymi łez.
– Ach, o to pani chodzi?… Naturalnie, że musi być wspólnik, i właśnie o nim pogadam dziś z panią Latter.
– O kim?…
– Rzecz prosta, że o panu Kazimierzu Norskim.
Madzia spojrzała na nią z wyrazem takiej trwogi, że panna Howard zdziwiła się.
– Co to znaczy?… – rzekła.
– Na miłość boską – zawołała Madzia łamiąc ręce – niech pani tego nie robi… Pan Kazimierz?… ależ to plotki…
– Wiem to od Joasi.
– Joasia kłamie!… – odparła Madzia.
– Joasia mogłaby kłamać, ależ chyba nie kłamią nasze oczy. Pan Kazimierz bałamucił biedną dziewczynę od wakacyj…
– Bałamucił?… – szepnęła Madzia zataczając się. Blada usiadła na krześle i nie spuszczała oczu z panny Howard zdumionej i rozgniewanej.
– Rozumie się, że bałamucił, aż nareszcie skłonił ją do schadzek. Przecie chyba pamiętasz pani, kiedy Joasia wróciła na pensję o drugiej