się oburącz za włosy i chciała bić głową w ścianę. Czy mogło być coś haniebniejszego jak jej syn skazany – na żenienie się!… Jej chluba, nadzieja, ziemskie bóstwo, które cały świat miał podziwiać, kończy wcale nie rozpoczynaną karierę w ten sposób, że – żeni się z wydaloną guwernantką i cieszy się przedwczesnym potomstwem!…
Co by na to powiedział Solski, Mielnicki i wszyscy jej znajomi, którzy tak ciekawie wypytywali się: „Co robi pan Kazimierz?…”, „Dokąd wyjeżdża?”, „Ile ma lat?…”. Dziś wszystkie kwestie rozwiązane jednym cięciem: pan Kazimierz ma tyle lat, że już może być ojcem, a co robi?…
Jest wciąż małoletnim, na chlebie u matki, jak powiedziała panna Howard.
Straszną noc przepędziła pani Latter: w jej duszy coś się załamało.
22. Dlaczego synowie niekiedy wyjeżdżają za granicę
Gdy nazajutrz około czwartej po południu przyszedł pan Kazimierz, elegancki, uśmiechnięty, z bukiecikiem fiołków w klapie żakieta, zmieszał się na widok matki. Miała prawie trupią twarz, ciemne doły w oczach i na skroniach posrebrzone włosy. Syn zrozumiał, że nie osiwiała nagle, lecz że uczesała się niedbale – i to go zaniepokoiło.
– Matuchna chora? – zapytał całując ją w rękę i siadając obok niej ze zgiętym kolanem, jakby przyklęknął.
– Nie – odpowiedziała pani Latter.
– Mateczka wezwała mnie do siebie?…
– Trafia się to coraz częściej, bo sam nie przychodzisz.
Pan Kazimierz patrzył matce w oczy i znowu obudziło się w nim podejrzenie, że matka chyba używa jakich podniecających środków…
– Czy nie masz mi nic do powiedzenia, Kaziu? – zapytała pani Latter.
– Ja, matuchno?… Z jakiej racji?…
– Pytam się: czy nie masz w tych czasach… jakiego kłopotu, który należałoby powierzyć matce, w braku ojca?…
Pan Kazimierz zarumienił się.
– Mama pewnie myśli, żem chory… Słowo honoru…
– Nie myślę, ja tylko pytam.
– Takim tonem, matuchno?… Założyłbym się, że ktoś narobił plotek, a mateczka zaraz uwierzyła… O, bo ja czuję, że matuchna od pewnego czasu jest inna dla mnie…
– Od ciebie zależy, ażebym była taką jak dawniej…
– Jak dawniej?… A więc to prawda?… – zawołał pan Kazimierz chwytając matkę za rękę.
Ale pani Latter delikatnie cofnęła rękę i rzekła:
– Czy mógłbyś wyjechać za granicę?… Zaraz…
Twarz pana Kazimierza ożywiła się.
– Za granicę?… Ależ ja na to czekam przeszło miesiąc.
– I nic nie zatrzymałoby cię w Warszawie?…
– Cóż by mnie mogło zatrzymywać? – odparł zdziwiony pan Kazimierz. – Czy towarzystwo?… Tam znajdę lepsze.
Zdziwienie jego było tak szczere, że pani Latter połowa ciężaru spadła z serca.
„Howardówna kłamie!” – pomyślała. Potem dodała głośno:
– A ile potrzebowałbyś pieniędzy na wyjazd?
Pan Kazimierz zdziwił się jeszcze bardziej.
– Wszakże matuchna – odpowiedział – przeznaczyła mi na wyjazd tysiąc trzysta rubli…
Pani Latter opadły ręce. Spojrzała na syna prawie z rozpaczą (co on przypisał działaniu narkotyków) i – milczała.
– Co matuchnie jest?… – zapytał słodkim głosem nie mogąc opędzić się przed podejrzeniami o owych narkotykach.
Tym razem matka nie cofnęła ręki; owszem, uścisnęła go.
– Co mnie jest, moje dziecko?… Ach, gdybyś ty wiedział… Tysiąc trzysta rubli… Na co tak dużo?…
– Matuchna sama oznaczyła tę sumę.
– Prawda, oznaczyłam… Ale gdyby tak wielka suma robiła mi różnicę?… Pomyśl tylko: jaki ja ogromny dom prowadzę…
Teraz pan Kazimierz cofnął rękę, zerwał się z kanapki i zaczął chodzić po gabinecie.
– Ach, Boże!… tyle wstępów… – mówił rozdrażnionym głosem – dlaczego mama nie powie wprost: nie możesz się dalej kształcić… A matuchna certuje się ze mną, jak gdybym robił jej łaskę wyjeżdżając za granicę… Nie, to nie!… Szkoda, że zerwałem stosunki z koleją… Bo gdyby nie to, zaraz dziś zrobiłbym podanie i zostałbym jakim urzędniczyną. Potem ożeniłbym się bogato i… byłaby mama zadowolona.
– Bodajbyś nie ożenił się ubogo – cicho wtrąciła pani Latter.
– Jakim sposobem?
– A gdybyś… gdybyś zaciągnął zobowiązania – mówiła zmieszana.
– Zobowiązania?… Coraz lepiej!… – śmiał się pan Kazimierz. – Także mateczka zna mężczyzn! Gdyby chcieli żenić się z każdą, która ma do nich pretensję, trzeba by zaprowadzić mahometanizm w Europie…
Pani Latter doznawała dziwnych uczuć przysłuchując się zdaniom, które syn wypowiadał tonem prawie niegrzecznym. Uspokoiła się wprawdzie co do Joasi, ale raził ją cynizm.
„Tak, to już zupełny mężczyzna” – myślała, a głośno rzekła:
– Kaziu… Kaziu… nie poznaję cię… Jeszcze przed pół rokiem nie mówiłbyś do matki w ten sposób. Aż boję się usłyszeć, jakie ty życie musisz prowadzić…
– Przypuśćmy, że nie najgorsze – odparł syn łagodniej – ale gdyby nawet… to cóżem winien? Jestem człowiek zatrzymany w połowie kariery… Lękam się, czy już nie jest zwichnięta… Tracę z oczu wyższe cele…
Pani Latter podniosła głowę.
– Robisz mi wymówki?… – spytała. – Ja temu winnam?…
Syn znowu usiadł obok niej i pochwycił jej rękę.
– To nie wymówki, mateczko! – zawołał. – Jesteś kobietą świętą i pełną poświęcenia dla nas, o tym wiem. Ale musi matuchna przyznać, że okoliczności nie były dla mnie sprawiedliwe. Twoje wychowanie, matuchno, rozwinęło we mnie popęd do celów wyższych i szlachetniejszych… chciałem być czymś… Nawet los sprzyjał mi z początku i postawił na właściwej drodze… Ale dziś…
Zasłonił oczy i westchnął:
– Ach, kto wie, czy już nie jestem zmarnowany!…
Pani Latter spojrzała na syna przerażona. W jego tonie było tyle fałszu czy może naśmiewania się, że odczuło to ucho matki.
– Co ty mówisz i w jaki sposób do mnie? – rzekła surowo. – Mówisz o zmarnowanej karierze ty, który dotychczas nie troszczyłeś się o siebie?… A przypomnijże sobie kolegów, choćby… choćby tego Kotowskiego…
– Ach, ten od Lewińskiej?…
– Wstydź się… Ten chłopak prawie od dziecka sam się utrzymuje, a mimo to dziś jest pełen wiary w przyszłość…
– Ten osioł! – przerwał syn cierpko. – Stróże daleko wcześniej zaczynają pracować i nigdy nie wątpią, gdyż zawsze będą stróżami. Ale są kariery