Болеслав Прус

Anielka


Скачать книгу

Wszedł prędko do pokoju matki, przywitał się z nią krótko, ucałował ledwie żywą Anielkę i Józia i – zdawał się całkiem nie pamiętać o spotkaniu na gościńcu.

      – Jakże się miewasz? – spytał żony, nie siadając nawet.

      – Ja, comme à l'ordinaire – odparła. – Nie mam sił, nogi mi drżą, serce bije, wszystkiego lękam się, apetyt mam niewielki i żyję tylko ekstraktem słodowym.

      – A Józio? – przerwał ojciec.

      – Pauvre enfant… zawsze osłabiony, pomimo że wciąż bierze pigułki żelazne.

      – Nieszczęście z tym osłabieniem, które podobno zwiększają tylko twoje lekarstwa! – odparł ojciec i postąpił ku drzwiom.

      – Anielcia dobrze się uczy, zdrowa? – spytał. – Może i w niej wynajdziecie jaką chorobę?…

      – Więc już odchodzisz po dziesięciodniowej nieobecności? – zawołała matka. – Tyle mam z tobą do pomówienia… Chciałabym koniecznie w lipcu albo w sierpniu pojechać do Chałubińskiego, gdyż przeczuwam, że on jeden…

      – Chałubiński dopiero w końcu września wraca do Warszawy. Zresztą pogadamy o tym później. Teraz muszę załatwić parę interesów – odpowiedział niecierpliwie ojciec i wyszedł.

      – Toujours le même! – westchnęła matka. – Od sześciu lat po całych tygodniach załatwia interesa i nigdy ich skończyć nie może. A ja chora, Józio chory, gospodarstwo upada, jacyś nieznani ludzie oglądają majątek, nie wiem po co? O, ja nieszczęśliwa! łez mi wkrótce nie stanie… Joseph, mon enfant, veux-tu dormir?

      – Non – odpowiedział chłopiec na pół senny.

      Anielka tak osłuchała się z narzekaniami matki, że i obecne żale nie zmieniły w niczym jej uwielbienia dla ojca. Owszem, uczucie to spotęgowało się w niej, przypuszczała bowiem, że ojciec za dzisiejszy występek na gościńcu chce ją ukarać bez świadków. Dlatego przywitał się, jakby nigdy nic nie zaszło, i uciekł do swej kancelarii.

      „Kiedy Szmul wyjdzie, pewnie mnie wtedy ojciec zawoła – mówiła do siebie Anielka. – Pójdę już lepiej sama i poczekam, to się mama niczego nie domyśli…”

      Taki zrobiwszy plan, wysunęła się cichaczem do ogrodu, aby być bliżej pokoju ojca. Przeszła parę razy pod otwartym oknem, ale ani ojciec, ani Szmul nie zwrócili na nią uwagi. Postanowiła zatem czekać i usiadła pod ścianą na kamieniu, dręczona wielkim strachem.

      Tymczasem ojciec zapalił cygaro i wygodnie rozsiadł się na fotelu. Szmul zajął miejsce na drewnianym krzesełku, które umyślnie ustawiono dla niego pode drzwiami.

      – Więc powiadasz – mówił dziedzic – że nie ziemia naokoło słońca obraca się, ale słońce naokoło ziemi?…

      – Tak stoi w naszych książkach – odparł Szmul. – Ale, z przeproszeniem, jaśnie pan chyba mnie nie po to tu przywiózł?…

      – Cha! cha!… masz rację!… Otóż, przystępując od razu do rzeczy, wystarasz mi się o trzysta rubli, jutro – do południa.

      Szmul włożył obie ręce za pas, kiwał głową i uśmiechał się. Przez chwilę obaj milcząc przypatrywali się sobie. Pan jakby chciał zbadać, czy nie zmieniło się co w bladej twarzy, czarnych, żywych oczach i szczupłej, schylonej nieco postaci Żyda. Żyd jakby podziwiał piękną blond brodę, posągowe kształty, nieporównane ruchy i klasyczne rysy pana. Zresztą po raz tysiączny obaj mogli przekonać się, że każdy z nich był modelowym okazem swojej rasy, co jednak w niczym nie przyczyniło się do załatwienia interesu.

      – No, i cóż ty na to? – przerwał milczenie pan.

      – Ja myślę, bez urazy jaśnie pana, że prędzej w pańskiej sadzawce zdybalibyśmy jesiotra aniżeli jedną sturublówkę w okolicy. Myśmy tu tak wszystkie wyłapali, że ten, co by chciał dać, to ich nie ma – a kto je ma, to nie da.

      – Jak to, więc już nie mam kredytu między ludźmi?

      – Z przeproszeniem, ja tego nie powiedziałem. My kredyt mamy zawsze, tylko nie mamy ewikcji i dlatego nikt nam nie pożyczy.

      – Cóż, u licha! – mówił pan jakby do siebie – przecie wszyscy wiedzą, że lada dzień sprzedam las i wezmę pozostałe dziesięć tysięcy rubli…

      – Wszyscy wiedzą, że jaśnie pan już wziął trzy tysiące rubli, i jeszcze wiedzą, że z chłopami targ o zniesienie serwitutów idzie kiepsko.

      – Ale się lada dzień skończy.

      – Bóg wie!

      Dziedzic zaniepokoił się.

      – Czy słyszałeś co nowego?

      – Słyszałem, że chłopi chcą już po cztery morgi na osadę…

      Pan aż skoczył na fotelu.

      – Ich ktoś buntuje! – zawołał.

      – Może być.

      – Pewnie Gajda?

      – Może Gajda, a może i kto mądrzejszy od Gajdy.

      Dziedzic dyszał jak lew podrażniony.

      – Ha, mniejsza – mówił. – Ależ w takim razie sprzedam majątek i wezmę sto tysięcy rubli gotówką.

      – Długów jest więcej – wtrącił Żyd – i te muszą być zaraz spłacone.

      – Więc odwołam się do pomocy ciotki i u niej zaciągnę pożyczkę…

      – Jaśnie prezesowa już nic nie da… Ona kapitałów nie ruszy, a procenta sama woli tracić.

      – To po jej śmierci…

      – Aj!… jaka ona zdrowa, to strach! Jeszcze sobie niedawno nowe zęby w Paryżu zakupiła…

      – Ale kiedyś umrze…

      – A jak, z przeproszeniem, nic jaśnie panu nie zapisze?…

      Dziedzic zaczął z gorączkowym pośpiechem chodzić po pokoju. Żyd podniósł się z krzesła.

      – Poradźże mi! – zawołał stając nagle przed pachciarzem.

      – Ja wiem, że jaśnie pan nie zginie, choćby i ten Niemiec dobra kupił. Jaśnie pan będzie zawsze żył między jaśnie państwem, a jak (tu Szmul zniżył głos) z przeproszeniem – jaśnie pani kiedy… tego… to jaśnie pan ożeni się.

      – Głupiś, Szmulku – rzekł dziedzic.

      – To jest prawda, ale pani Weiss ma dwa miliony gotówką. A co sreber, kosztowności…

      Dziedzic schwycił go za ramię.

      – Milcz! – ofuknął. – Potrzebuję trzystu rubli i o nich myśl…

      – I to można zrobić… – odparł Szmul.

      – W jaki sposób?

      – Poprosimy pani Weiss…

      – Nigdy…

      – To musi jaśnie pan dać zastaw, a ja od Żydków wydobędę pieniędzy.

      Dziedzic uspokoił się, znowu usiadł i zapalił cygaro. Żyd po chwilowej przerwie mówił dalej:

      – Aj! jaśnie panu to i pod wozem, i na wozie dobrze, ale co ze mną będzie? Ja nawet kwitów nie mam… Żeby choć był jaśnie pan młyn wystawił, o co tyle lat proszę.

      – Nie było pieniędzy.

      – Były nieraz i niejedne. Teraz także jaśnie pan wziął trzy tysiące rubli, ale wolał powóz kupić i pokoje wylepić… A nade mną wciąż wisi strach…

      – Zarobiłeś na tym interesie z pięćset