Franciszek Mirandola

Tropy


Скачать книгу

z wiadrem musiał znowu napracować się niemało, nim naciągnął wody.

      Gdy wiadro stanęło na cembrowinie, nagle plusnęło coś i wyskoczyła na trawę maleńka, złocista rybka.

      Poderwała się raz jeszcze w górę i przemieniła nagle w skrzydlatego gołębia, który usiadł na cembrowinie studni.

      Gołąb był zadyszany i drżał ze zmęczenia czy strachu.

      – Opowiadaj! – ozwał się nieznajomy. Człowiek z wiadrem pochylił się ku niemu i szepnął:

      – Panie… może lepiej będzie zaczekać, aż ten oto nasyci się i odejdzie.

      – On nie zrozumie… – odparł nieznajomy. – On nawet nie widzi mnie, ni tego gołębia, ani słów, jakie zamieniamy, nie pochwyci. Nie znasz, widzę, ludzi…

      – O panie! – zaczął gołąb. – Przybierałem różne postaci i dotarłem wszędy5, gdzie dotrzeć może myśl człowieka. Posuwałem się pod bieg6 wody, zaglądając wszędy, skąd się sączy choćby jedna kropla. Przy samej studni toruje sobie drogę źródło przez wielki, stary grobowiec, opłukując kości poległych w jakichś dawnych zapasach, powyż7 jest złoże zbroi zardzewiałych, kopii i mieczów starożytnych. Widziałem, jak krew ludzka mięsza8 się z wodą, jak w nią wsiąkają ostatnie westchnienia konających, ich klątwy i ból. Płynie poprzez zaciśnięte pięści i zakamieniałe serce, opłukuje czarne zgliszcza popalonych wsi i miast, napawa się słonymi łzami sierot i wdów. Przez całą drogę nie spotkałem najmniejszej przestrzeni, gdzie by źródło płynęło przez nietknięte niedolą ludzką pokłady. Czy starsze, czy młodsze mijałem warstwy, wszędy widziałem, jak woda zabiera i unosi z sobą ślady bólu i grzechu, jak się pełni9 trucizną okropną, trupim zakaża się jadem.

      Granitowych chyba starych skał dawnych epok sięgnąć by musiało źródło, by dotrzeć do czystych, nieskalanych miejsc, pozostałych z czasów, kiedy nie było człowieka na ziemi.

      Ale stamtąd nie biją źródła.

      Nieprawdą jest, że woda czyści się, ciekąc przez ziemię. Krystaliczność jej to pozór tylko. Żadna nauka nie wykryje składników, jakie zawiera. Czyż można to zbadać?

      O, zaprawdę teraz wiem dobrze, że ludzie stąpają po zmarłych, karmią się ich ciałem i piją ich ból i ich grzech.

      I dlatego są, czym są.

      Gołąb zamilkł, a Człowiek z wiadrem obrócił wzrok na nieznajomego.

      Siedział zamyślony.

      Nagle stuknęło coś.

      Obejrzeli się obaj.

      Spragniony objął ciężkie naczynie i przyłożył usta do jego brzegu.

      Człowiek z wiadrem rzucił się ku niemu, chcąc mu wzbronić napoju.

      – Niech pije… niech pije! – powiedział nieznajomy i dodał: – Czyń, co ci zostało przykazane.

      – Jakoż to będę mógł teraz czynić, o panie? – jęknął boleśnie Człowiek z wiadrem. – Jakoż to będę mógł teraz czynić?

      – Będziesz mógł czynić przez cały czas, jaki ci został przeznaczony, jeśli zaprzestaniesz gołębie wypuszczać swobodnie, gdzie im się latać spodoba.

      Wstał z kamienia, skinął mu przyjaźnie głową i odszedł z wolna.

      Za chwilę majaczył już tylko jak opar srebrzysty na bezkreślnej, szafirowej dali.

      Ulica Dziwna

      Po wąskich, krętych, licho oświetlonych schodach wydostał się na trzecie piętro starego, zamieszkałego przez biedaków domu i otwarł drzwi wielkim, niezdarnym kluczem.

      Był zmęczony długą służbą w biurze telegraficznym. Ile razy wracał do siebie, tętniło mu w głowie, stukało najniemożliwsze10 rzeczy. Dopiero po dwu szklankach herbaty z rumem wyjaśniała mu się duchowa sytuacja, ale i ona nie była najlepsza. Widział przed sobą nieskończenie długie lata pracy beznadziejnej, jednostajnej, męczącej i głupiej.

      Zaświecił małą, krzywą lampkę, przysłoniętą papierową umbrą, wdzianą na szczątki właściwej szklanej umbry, która przed latami już utraciła blisko połowę swej peryferii.

      Pokój, a raczej pokoik i kuchnia, wydzielone z większego mieszkania, zajmowanego przez jakieś dziwnego nabożeństwa damy, był brudny, zaniedbany i wyglądał bardzo nieprzyjemnie. Ale polubił je z biegiem czasu, jak człowiek ostatecznie polubić musi każdą rzecz, z którą obcuje ciągle. Więźniowie przywiązują się do swej celi równie dobrze jak bogacz do wspaniałego gabinetu… bardziej może, bo ciasnotę wypełniają myśli i sny… jedyne dobro człowieka biednego. Śni się i zdaje się, że tyle… jeszcze tyle przed nami.

      Zapalił maszynkę naftową i poszedł do kuchni po wodę. Wyciągnął rękę, chcąc odkręcić kurek, gdy nagle zatrzymał się.

      Z dzioba wodociągu spadały krople. Machinalnie wsłuchał się w ten szybki rytm nieregularnie kapiącej wody.

      Czytał pośpiesznie:

      – Ulica Dziwna liczba 36… ulica Dziwna…

      Zimny dreszcz go przeszedł. Potem szybko przebiegł myślą adresy dzisiejszych depesz.

      Nie, takiego nie było. Ulica Dziwna…

      Czyż była taka ulica w mieście?

      Słuchał dalej:

      – Ulica Dziwna liczba 36… ulica Dziwna liczba 36… – wypukiwały krople.

      Otrząsnął się i czyniąc wielki wysiłek, odkręcił z impetem kurek. Woda rzuciła się w muszlę, opryskując go tak, że się musiał cofnąć. Z pełnym saganem wrócił do pokoju i postawił go na maszynce. Potem zwrócił się ku patyczkowej półce, gdzie się mieściły różne graty i parę książek, wziął flaszkę, nalał kieliszek rumu i wychylił go duszkiem. Uczyniło mu się ciepło, po chwili zaś raźnie i wesoło.

      Siedział na łóżku i patrzył w niebieski płomień nafty, obejmujący naczynie zakopcone, podrapane, biedne jak wszystko naokół.

      Zawisł oczyma na półce, gdzie były książki, ale odwrócił po chwili głowę.

      – Ulica Dziwna – przemknęła mu przez myśl. – Gdzież to może być?

      Uczuł, jakby wstępował na jakiś zgoła odmienny poziom odczucia, spostrzegł się na chwilę na innej płaszczyźnie świadomości, otoczyły go dziwne zjawy, nieznane. Ale po chwili otrząsnął z siebie to przywidzenie.

      – Głupstwo! – rzekł do siebie głośno. – Oto skutki tego mego idiotycznego zawodu.

      I zatroskał się, co się z nim stanie za rok, za dwa, dziesięć…

      – Oszaleję… na pewno oszaleję! – powiedział znów głośno. Potem wstał i udał się do kuchni… Nie zdawał sobie sprawy, po co tam idzie. U drzwi przystanął i wytężył słuch.

      Z wodociągu padały w muszlę krople wody.

      – Psiamać – rzekł znowu.

      Zawrócił szybko, ale nim doszedł do łóżka, stanął, namyślił się i po chwili był już w kuchni.

      Stanął u drzwi.

      – Ulica Dziwna, liczba 36… ulica Dziwna liczba 36…

      Tak