Генрик Сенкевич

Krzyżacy


Скачать книгу

o drugi, alem się z nią w drodze rozminął – i czy ją zgonię559 – nie wiem – bo mi się też na tamten świat wybierać.

      To rzekłszy, splunął na dłoń i wyciągnąwszy ją ku Zbyszkowi, ukazał na niej czystą krew mówiąc:

      – Widzisz?

      A po chwili dodał:

      – Widać wola boska.

      Czas jakiś milczeli obaj pod brzemieniem posępnych myśli, po czym Zbyszko rzekł:

      – To tak ciągle krwią plwacie560?

      – Jakoże nie mam plwać, kiedy mi na pół piędzi561 grota między żebrami utkwiło! Plwałbyś i ty – nie bój się. Ale u Juranda ze Spychowa już mi się lepiej uczyniło, jeno żem się ninie562 okrutnie znów zmęczył, bo droga długa, a pilnom563 jechał.

      – Hej! po co wam się było spieszyć?

      – Bom chciał księżnę Aleksandrę564 zdybać565 i brać od niej drugie pisanie. A Jurand ze Spychowa prawił566 tak: „Jedźcie – powiada – i wracajcie z listem do Spychowa. Ja – prawi – mam kilku Niemców pod podłogą, to jednego na słowo rycerskie uwolnię i ten list do mistrza powiezie”. A on ich tam zawsze kilku przez pomstę za śmierć żony pod sobą trzyma i rad słucha, jako mu nocami jęczą a żelaziwem brzękają, gdyż jest człek zawzięty. Rozumiesz?

      – Rozumiem. Jeno to mi dziwno, żeście pierwszy list stracili, bo skoro Jurand ułapił tych, którzy was napadli, to list powinien był być przy nich.

      – Nie ułapił ci ich wszystkich. Uszło coś z pięciu. Taka już dola nasza.

      To rzekłszy, Maćko odchrząknął, splunął znów krwią i stęknął trochę z bólu w piersiach.

      – Ciężko was postrzelili – rzekł Zbyszko. – Jakże to? Z zasadzki?

      – Z kuszczów567 tak gęstych, że na krok nie było nic widać. A jechałem bez zbroi, bo mi kupcy mówili, że kraj bezpieczny – i upał był.

      – Któż zbójom przywodził? Krzyżak?

      – Nie zakonnik, ale Niemiec, Chełmińczyk z Lentzu, wsławion z rozbojów i grabieży.

      – Cóż się z nim stało?

      – U Juranda na łańcuchu. Ale on też ma w podziemiu dwóch szlachty Mazurów, których chce za siebie oddać.

      Znów zapadło milczenie.

      – Miły Jezu – rzekł wreszcie Zbyszko – to Lichtenstein będzie żyw i ów z Lentzu także, a nam trzeba ginąć bez pomsty. Mnie głowę utną, a i wy pewnikiem już się nie przezimujecie.

      – Ba! i do zimy nie dociągnę. Żeby choć ciebie jako zratować…

      – Widzieliście tu kogo?

      – Byłem u kasztelana568 krakowskiego, bo jakem się dowiedział, że Lichtenstein wyjechał, myślałem, że ci pofolgują569.

      – A to Lichtenstein wyjechał?

      – Zaraz po śmierci królowej, do Malborga. Byłem tedy u kasztelana, ale on powiedział tak: „Nie dlatego waszemu bratankowi głowę utnę, aby się Lichtensteinowi pochlebić, jeno że taki jest wyrok, a czy Lichtenstein tu jest, czy go nie ma, to wszystko jedno. Choćby też Krzyżak i umarł, nic to nie zmieni, bo – powiada – prawo jest wedle sprawiedliwości – nie tak jako kubrak, któren570 możesz do góry podszewką przewrócić. Król – prawi – może łaskę okazać, ale nikt inny”.

      – A gdzie król?

      – Pojechał po pogrzebie aż na Ruś.

      – No, to i nie ma rady.

      – Nijakiej. Kasztelan powiadał jeszcze: „Żal mi go, bo i księżna Anna571 za nim prosi, ale jak nie mogę, to nie mogę…”

      – A księżna Anna jeszcze też jest?…

      – Niech jej ta Bóg zapłaci! To dobra pani. Jeszcze tu jest, bo Jurandówna zachorzała, a księżna ją miłuje jak własne dziecko.

      – O, dla Boga! To i Danuśkę chorość napadła. Coże jej takiego?

      – Bo ja wiem!… księżna powiada, że ją ktoś urzekł572.

      – Pewnie Lichtenstein! nikt inny, jeno Lichtenstein – sobacza mać!

      – Może i on. Ale co mu zrobisz? – nic.

      – To dlatego wszyscy mnie tu zabaczyli573, że i ona była chora…

      To rzekłszy, Zbyszko jął chodzić wielkimi krokami po izbie, a wreszcie chwycił rękę Maćka, ucałował ją i rzekł:

      – Bóg wam zapłać za wszystko, boć z mojej przyczyny pomrzecie, ale skoroście jeździli aż do Prus, to póki do reszty nie zesłabniecie, uczyńcież jeszcze dla mnie jedną rzecz. Pójdźcie do kasztelana i proście, żeby mnie na słowo rycerskie puścił choć na dwanaście niedziel574. Potem wrócę i niech mi szyję utną, ale – to przecie tak nie może być, byśmy bez nijakiej pomsty poginęli. Wiecie… pojadę do Malborga i zara575 zapowiedź Lichtensteinowi poślę. Już też nie może być inaczej. Jego śmierć albo moja! Maćko począł trzeć czoło:

      – Pójść pójdę, ale czy kasztelan pozwoli?

      – Słowo rycerskie dam. Na dwanaście niedziel – więcej mi nie trza…

      – Co ta gadać: na dwanaście niedziel! A jak będziesz ranny i nie wrócisz, co pomyślą?…

      – To choćby na czworakach wrócę. Ale nie bójcie się! I widzicie, może przez ten czas zjedzie król z Rusi; to mu się będzie można o zmiłowanie pokłonić.

      – Prawda jest – rzekł Maćko.

      Lecz po chwili dodał:

      – Bo mnie kasztelan i to jeszcze powiadał: „Przepomnieliśmy576 o waszym bratanku z przyczyny śmierci królowej, ale teraz niechże się to już skończy”.

      – Ej, pozwoli – odpowiedział z otuchą Zbyszko. – Jużci przecie wie, że szlachcic mu słowo zdzierży577, a czy mi teraz głowę utną, czy po świętym Michale, to mu wszystko jedno.

      – Ha! pójdę dziś jeszcze.

      – Dziś idźcie do Amyleja i legnijcie trochę. Niech wam jakowej driakwi578 na ranę przyłożą, a jutro pójdźcie do kasztelana.

      – No, to z Bogiem!

      – Z Bogiem!

      Uściskali się i Maćko zwrócił się ku drzwiom, ale w progu zatrzymał się jeszcze i namarszczył czoło, jakby sobie coś nagle przypomniawszy.

      – Ba, toć przecie ty pasa rycerskiego