Janusz Korczak

Bobo


Скачать книгу

gotują rumianki, już niosą z apteki proszek troisty10, a ciocia pyta się przez telefon:

      – Chłopiec czy dziewczynka?…

*

      Bobo ma dwa sny: jeden czarny i martwy, gdy nie dzieje się nic, drugi brunatny i cichy, gdy dzieje się coś…

      Noc głęboka, daleko do świtu. Leżysz z otwartymi oczami i patrzysz. W sypialni twej są wszystkie przedmioty, ale do świtu, gdy wynurzać się poczną z topieli mroków, daleko…

      Stoisz nad świeżo obsianą skibą. Jeszcze łuska ziarna nie nabrzmiała, ale i w ziarnie, i w ziemi stało się wiele cudów, i wiele ich jeszcze będzie, zanim pierwszy zielony haczyk kiełka się pokaże…

      Bobo ma pod czaszką, w mózgu, dziwne motyle utkane z misternej przędzy, po której sunąć będą barwne obrazy, przenosząc się od stacji do stacji, splatając w rodziny i narody obrazów – myśli. Jeszcze przy przewodnikach i łącznikach nie ma kierowników – bobo koi rany walki o życie w godzinie urodzenia, i śpiąc, gotuje się do długiej, zaciętej walki o rozwiązanie otaczających je tajemnic, skąd płynie dobro i zło.

      Brunatny sen bobowego czuwania jest dwojaki: jeden, gdy dzieje się coś brutalnie i źle, drugi – gdy łagodnie i mile. I bobo leży cicho lub krzyczy. Nie płacze, bo nie ma jeszcze łez.

*

      Matka nachyliła się nad poduszką boba, już szuka w nim myśli rozumnej.

      – Spójrz bobuś na matkę.

      Bobo zwraca łysy łeb w stronę ust matki i poczyna ssać, szukając wargami piersi. – Bobo poczuło ciepło mowy matczynej, chce pić ustami miłość macierzyńską.

      Innym razem, później nieco, padł na poduszkę ciepły strumień promieni słońca. Bobo poczęło szukać go i poruszać wargami, chciało pochwycić pierś słońca, chciało pić słońce.

      Innym razem, znacznie później, gdy piastunka zanuciła kołysankę, bobo chciało ssać pieśń.

      A matka już dziś szuka w nim myśli rozumnej…

      Bobo nic jeszcze nie umie, nawet ssać nie umie: to śpieszy się, to ssie leniwie i sennie; zrobi pauzę długą, to poruszy głową niezgrabnie i pierś zgubi, i gniewa się, i boleje.

      Tak niewprawnemu rzemieślnikowi wypadają z ręki narzędzia pracy, tak młodzian na pierwszym balu niezręcznie wymija pary, tak wreszcie niedoświadczony poeta z mozołem rymy dobiera.

      Bobo ręką poruszyło, wyprężyło się, drgnęło – ma zdolność ruchów, nie ma w nich myśli.

      Ale umie bobo trawić spożyty pokarm, wzrastać jego ceną, umie więcej niż najmisterniejsza maszyna, cud ręką ludzką stworzony, i mniej znacznie niż pisklę, które, ledwo wykluwszy się z jajka, biegnie za matką i już dziobie ziarno; mniej niż drobny owad, sunący rozważnie po listku leśnej rośliny.

*

      Bobo leży w swym wózku syte, suche, zadowolone – ogarnia je cicha drzemota11. Bobo mruży powieki, unosi je z mozołem, marszcząc czoło i krzywiąc usta. Oczy boba zwracają się bezładnie w różne strony, nie umie patrzeć.

      Bobo zwalcza ogarniającą je senność, jak przewodniczący nudnego zebrania, które się nad miarę przeciąga. A dokoła szmery, tony, szepty, dźwięki; a dokoła blaski, cienie, błyski, plamy, mgła dźwięków i mgła barw.

      I stała się nagle rzecz nadzwyczajna. Gałki oczne boba tak się przypadkowo ustawiły, że bobo przejrzało.

      Widzi.

      Szary świt narysował pierwsze niejasne kreski pysznego obrazu. Bobo zdziwiło się, ucieszyło, spłoszyło i zapragnęło wiedzieć.

      Niegdyś, dawno bardzo, człowiek przez pierwszy niezgrabnie zbudowany teleskop posłał pytań pełne, a już dumne, już mniej korne spojrzenie ku gwiazdom. Przeżył chwilę ekstazy i wieki zawodów, walk, goryczy.

      Pierwsze świadome: pragnę wiedzieć, pierwsze rozumne spojrzenie, pierwszy ból z powodu utraty tego, co posiadało, co nie było pokarmem, a jednak potrzebne, by żyć.

      Bobo znów nie widzi, znów noc. I płakać zaczęło; a matka przywołała piastunkę, bo sądziła, że głodne.

      Omyliła się: był to pierwszy płacz boba, nie że głodne, nie że pielucha zwinęła się w fałdę, a że utraciło nieznany świat, krzyk niecierpliwości, upadku po momencie dumnego wzlotu. Było piękne, a znikło – i nie ma. Krzyk, protest przeciw niemocy ducha.

      Ale bobo poczęło ssać chciwie, głusząc ból duchowy, żal serdeczny po utraconym wątku cennej idei, popełniło tę samą omyłkę, co matka.

*

      Nachyliła się ciocia nad wózkiem, wzrok jej spotkał się z poważnym, badawczym spojrzeniem boba.

      – Śliczna dziecina – mówi ciocia do matki – krój ust ma twój, a oczy twojego męża.

      Nachyliła się bardziej jeszcze, pocałowała bobo.

      A ono drgnęło przestraszone.

      Ciocia zawstydziła się pocałunku i strachu bobowego.

      – Biedne maleństwo – mówi ciocia – twój umysł śpi jeszcze.

      Umysł boba śpi?

      Ależ żaden umysł ludzki w żadnym życia okresie nie czuwa tak czujnie, jak umysł bobowy. Gdyby umysł ludzki zawsze tak spał, miałby myśl niebosiężną, wszechświat zbladłby o swe tajemnice.

      Umysł boba pracuje w ciszy o strasznej sile; a dziś niepodobne w nim do dnia wczorajszego.

      Gdy staniesz w budynku maszyn na wszechświatowej wystawie, drżenie, huk i zawrotny bieg kół dech ci zapiera w piersi; a czymże to w porównaniu z pracą milionów motorów, kół i transmisji mózgu bobowego!

      Bobo patrzy i myśli, myśli najbardziej tajemniczą i najżywszą mową, bez wyrazów – mową obrazów i ułamków obrazów, wspólną dla wszystkich bobów całego świata i wszystkich tworów żywych. Ono gromadzi i szereguje obrazy, zaludnia stacje duchowego telegrafu, tworzy materiał do pysznej budowli symbolicznej mowy ludzkiej, w której każdy obraz ma swój własny dźwięk i swą własną duszę, dobrą lub złą, ukochaną lub nienawistną.

      Bobo smuci się, cieszy, dziwi, lęka, pyta i pragnie. Bobo wiąże już nikłe wspomnienia sprzed godziny ze snem dnia wczorajszego i splata ich tkaninę z nocą, gdy Bóg zwieszał gwiazdy na firmamencie. Bobo błyskawicą przebiega stulecia i tysiąclecia rozwoju myśli ludzkiej. Niezadługo prześcignie najzmyślniejsze zwierzę i chwiejne fizycznie, bezradne życiowo, umysłem bratać się pocznie z geniuszem rodu ludzkiego.

*

      Porozmawiamy, bobo.

      Słońce pada na twą głowinę drobną, wdzięczną.

      Wzrok twój mówi, że jesteś już człowiekiem.

      Biedne, jak mi cię żal.

      Bo nie ma większego nieszczęścia, niż urodzić się człowiekiem.

      Czemu, jeśli musiałoś12 zbudzić się do życia, nie zostałoś kwiatem?

      Czemu nie zrodziłoś się motylem?

      Czemu nie pisklęciem leśnej śpiewaczki?

      Im wyżej, tym smutniej…

      Ludzie pragną wiedzieć.

      Bobo, ile bólu w poszukiwaniu przyczyn, celów, drożyn, dróg.

      Ile bólu…

      Czy wierzysz bobo, że niegdyś?… Albo nie, czy sądzisz, że kiedyś?

      Nie, nie.

      Już nic – nic więcej nie powiem…

      Marszczysz czoło?

      Nie