Janusz Korczak

Bobo


Скачать книгу

przestrzeni jak gwiazda. Bobo samo dla siebie nie istnieje przecież; zadrapie się własnym ostrym pazurkiem i krzyczy. Ręce, nogi, głowa boba to dalekie lądy jego świadomości, odkrycia odległej przyszłości.

      Istnieje tylko drobna iskierka bobowej myśli, iskra mocna jak zawiązek pożaru.

      Bobo ma oczy szeroko otwarte, wodzi nimi i bada otaczające cienie. Nie dostrzega plam nieruchomych, ale są, które zmieniają kształt jak chmury.

      Bobo jest gwiazdą, która bada zmienne kształty chmur.

      Leży na wznak, a dokoła cienie: matka, piastunka – ciemne plamy na jasnym tle, unoszą się w przestrzeni gdzieś powyżej, poniżej, i giną w górze.

      (Bobo będzie musiało, siedząc na ręce, przebudować pracowicie stworzony światopogląd).

      Istnieją myśli, uczucia boba – bez porównań, bo bez wspomnień. Istnieje badawcza myśl.

      Dokoła poruszają się chmury. Z powodzi chmur bobo wyodrębniło pamięcią jedną:

      Cień, który najczęściej się ukazuje.

      Cień, który nie zmienia kształtów, nie rozrasta się tak, że go nie ogarniesz wzrokiem.

      Cień, za którym można wodzić oczami, bo nie znika nagle, jak wszystkie inne.

      Cień bliski, bratni, który go nie opuszcza, z którym bobo czuje się mniej samotne – pierwszy nauczyciel boba: własne jego ręce.

      Jak myśliwy, zanim pocznie strzelać do odległej zwierzyny, uczy się celować do uwieszonej na sznurku butelki, tak bobo celuje wzrokiem, uczy się chwytać w ruchu – własne swoje ręce.

      Bobo w ciszy odbywa długie i mozolne studia: uczy się patrzeć, uczy się pamiętać, uczy się poznawać.

      Nie wolno bobowi rąk krępować, bo mu one potrzebne.

*

      Mijają wieki, wiele stuleci.

      Mówię: wiele stuleci, bo godziny bobowego czuwania przeplatane godzinami snu, chwile wesołych uśmiechów i uniesień gniewu, rozpamiętywań cichych i burzliwych rozpaczy – godziny i chwile, które na tarczy zegara znaczą się bliskimi znakami, są dla boba okresami bez porównań, bez ściśle ustalonych w czasie wspomnień, nieskończenie długimi, zatartymi na szarej tablicy jego świadomości.

      Wczorajsze wrażenie przeżywa bobo dziś we wspomnieniu mglistym obrazem, jak stuletni starzec – pierwsze lata dziecięctwa.

      Minęło wiele stuleci, zanim bobo poczęło poznawać cienie dobre i złe. Dwa dobre cienie, które bobo już zna, dwie jego ręce.

      Dobry cień to pierś piastunki: wielka chmura zakrywa cały horyzont, daje ciepło i koi głód.

      Kiedy się budzi, leży cicho, patrzy ciekawie, wsłuchuje się czujnie, zwraca głowę w stronę każdego szmeru i każdej błyskawicy blasku.

      Kiedy płacze, pokazują mu błyszczące przedmioty – grzechoczą, pukają, huśtają – i bobo znużone czuje się jak podróżny, który po wielu nieprzespanych nocach wpadł do kabaretu z obfitym, ciekawym programem i hałaśliwym towarzystwem: chciałoby się patrzeć i słuchać, a oczy ciężą ołowiem, a obrazy płyną po powierzchni świadomości jak szare chmury o zmierzchu.

*

      Zapal dużo świateł i czytaj głośno, radośnie, tryumfująco…

      Bobo jest już człowiekiem…

      A stało się tak szybko i samorodnie.

      Kto zbudził w bobie myśl, trzepocącą skrzydłami w pierwszym locie ponad łąką życia, barwną, gwarną, zasłuchaną w pieśń blasków wschodzącego słońca!

      Myśli bobowa, jesteś jak zdroju powierzchnia, lekkim wiatrem mącona, drżąca obrazami pochylonych nad tobą serdecznych postaci.

      Tyle gwiazd na niebie, przybyła jeszcze jedna.

      Tyle drzew w borze, jeszcze jedna krzewina wykluła się z ziarna.

      W chór ptactwa leśnego wplótł się jeszcze jeden maleńki naiwny głos śpiewaka…

      Natura nie zna spoczynku, pchnięta do pracy potęgą niewidzialnej dłoni. Cudownie wyrzeźbiła małego człowieka mocą twórczego natchnienia. Natchnienie natury ma rozmach tytana i sumienność świętą. Ciśnie gromady gór w potwornym nieładzie, kroplami rosy obciosa każdy załamek, jeszcze mchem przystroi, którego źdźbło żyje i cieszy się, i wierzy.

      Dzieło sztuki, mozolny twór pracy ludzkiej, łudząc wzrok, kłamie naturę. Uderz młotem w rzeźbę, będziesz miał tylko gruzy, skorupy, garnek rozbity. Pokraj mikrotomem13 okruch pazurka lśniącego na końcu różowego paluszka bobowego, zobaczysz pod drobnowidzem14 szereg nowych pięknych obrazów.

      Gdyby w maleńkich nitkach bobowych żył nie płynęła krew, tocząc się przez rzeczki i rzeki do morza – serca, gdyby przez rzeki bobowych nerwów nie płynęły wrażenia do morza – mózgu, gdyby nie miało cudownej mocy wzrostu, byłoby jeszcze milionkroć bardziej skończone niż wszystkie dzieła martwej sztuki, rozwieszone w mrocznych salach cennego muzeum.

      A ludzie zjeżdżają się z lądów świata, by je oglądać – popękane, spłowiałe, mozolnie wypocone w długich godzinach poprawek i przeróbek, skatalogowane, zachwalane i opatrzone ceną rynkową.

      Ty bobo, nie masz ceny.

*

      Bobo jest dzikim człowiekiem, który już to i owo przeczuwa z otaczającego je świata, tłumacząc naiwnie związek wzajemny tajemniczych zjawisk.

      Gdy bobo dawniej jeszcze leżało cicho z oczami utkwionymi w przestrzeń, nie rozglądając się, nie płacząc, nie żądając, regestrowało15 wówczas nagromadzony w duszy materiał obrazów, wyodrębniając spośród cichego szeptu słów prapradziadowej mowy dźwięczne wyrazy własnego, osobistego życia.

      I oto, stokrotnie gubiąc i znów chwytając wątek rozpraszających się i skupiających, połowicznych, całkowitych, wyraźnych bądź szarych obrazów, skleciło sobie chateńkę biedną, skromny szałasik pierwotnego światopoglądu. Bobo nie ustanie w pracy, dalej gromadzić będzie kosztowne granity, olbrzymie belki i żelazne przęsła pod budowę wielkich pałaców myśli, a chateńka dzikiego człowieka tylko na dziś, na jutro, bo myśl musi gdzieś spocząć, mieć domek mały, gdzie składać będzie mozolnie ciułane zapasy. Dopiero znacznie później, gdy mu się już szczęścić pocznie, bobo-bogacz będzie od razu łamało wielkie bryły marmuru; dziś zbiera pracowicie kamyczek do kamyczka, ziarenko piasku do ziarnka.

      Bobo wierzy w istnienie złych i dobrych duchów, w niosące łaski lub zwiastujące klęski. Sądziło bobo, że wszystkie są jednako potężne, że wszystkie są widzialne, że nie ma nad nimi mocy. Teraz wie, że duch – ból jest niewidzialny i dobry duch – matka zwalczyć go nie umie – wie, że istnieje zaklęcie, które przywołuje dobre duchy.

      Zaklęciem tym jest krzyk boba. I teraz bobo krzyczy świadomie, celowo, by dobre duchy przywołać, by czujnie pełniły swą służbę.

      Drzwi, poza którymi niknie piastunka, są niebem, które uśmiechnięte daje łaskę słońca, zagniewane milczy lub miota pioruny.

      Jak człowiek pierwotny wsłuchiwał się w poszum lasu, szmer rzeki, wycie wichru, by rozkazy bogów wyczytać, tak bobo słucha uważnie i bada znaczenie wydobywanych przez dobre duchy dźwięków.

      Bobo wsłuchuje się uważnie w swe długie monologi i stara się pochwycić związek między nimi i ruchem własnych rąk.

      Bobo przestało być obiektywnym obserwatorem, konstatującym obojętnie fakty, dziś pragnie zrozumieć, czy są one tworem złych, czy dobrych duchów, przyjaciół czy wrogów.

      Gdy matka w kapeluszu nachyliła się nad kołyską boba, przestraszyło